Afera hazardowa po wielkopolsku
W cieniu afery hazardowej na najwyższych szczeblach władzy, w Pleszewie rozpocznie się proces gangu "jednorękich bandytów". Miał zarobić miliony na organizowaniu nielegalnych gier na automatach.
09.10.2009 | aktual.: 09.10.2009 15:55
- Świadczy o tym majątek, który zarekwirowano: luksusowe samochody, mieszkania i domy, na których zakup podejrzani nie mieli pokrycia w legalnych dochodach - mówi funkcjonariusz kaliskiego Centralnego Biura Śledczego, które rozbiło szajkę w 2005 roku.
Schemat działania sprawców był bardzo prosty. Z pomocą zaufanych osób wystawiali swoje automaty głównie w pubach i restauracjach. Urządzenia były tak ,,podkręcone'', że pozwalały wygrywać spore sumy. Miało to zachęcić potencjalnych graczy do wrzucania monet. CBŚ wyliczyło, że było to w sumie prawie 1250 maszyn.
- Z dokonanych ustaleń wynika, że podejrzani, wbrew przepisom ustawy, organizowali gry na automatach. Robili to pod szyldem specjalnie utworzonej firmy - wyjaśnia Janusz Walczak, zastępca prokuratora okręgowego w Ostrowie Wielkopolskim. - Sprawcy ustawiali w punktach gastronomiczno-handlowych maszyny do gier zręcznościowych, podczas gdy w rzeczywistości urządzali na nich gry hazardowe. Z tego tytułu uzyskiwali nieopodatkowane korzyści finansowe.
Każdy z automatów przynosił miesięcznie kilkanaście tysięcy złotych zysku. W sumie przez pięć lat gang ,,jednorękich bandytów'' miał zarobić aż 5 mln złotych. Dodatkowe zyski przynosił handel nielegalnym alkoholem. Szajka sprzedawała jako spirytus podpałkę do grilla. Śledczy wyliczyli, że skarb państwa stracił na tym ponad 2 mln złotych.
Na pomysł biznesu wpadli w 2000 roku dwaj mieszkańcy Jarocina. W legalizowaniu ich dochodów mieli pomagać notariuszka z Jarocina oraz Tadeusz S. To były prezes Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Kotlinie oraz spółki Interkotlin, a zarazem jeden z bardziej wpływowych, byłych już posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego na początku lat 90. Według prokuratury, oboje udzielili fikcyjnych pożyczek, które były potrzebne do legalizacji pieniędzy pochodzących z hazardu i sprzedaży spirytusu. Sprawa jarocińskiego gangu jest jedną z największych tego typu w kraju. Prokuratura Okręgowa w Ostrowie Wielkopolskim wysłała na ławę oskarżonych 32 osoby. - W sprawie jest około 700 świadków - dodaje prokurator Cecylia Majchrzak, która prowadziła śledztwo.
Proces gangu miał ruszyć już w ubiegłym roku przed Sądem Rejonowym w Pleszewie. Jednak wszelkie próby jego rozpoczęcia oskarżeni torpedowali dotychczas zwolnieniami lekarskimi. - Sąd próbuje i robi wszystko, aby proces ruszył - tłumaczy Ireneusz Kawęcki, prezes Sądu Rejonowego w Pleszewie. Sprawa ma się rozpocząć w najbliższy wtorek. Na razie do sądu nie dotarły żadne zwolnienia lekarskie. Dwunastu z oskarżonych chce dobrowolnie poddać się karze.
Nie zawsze jednak prokuratorskie postępowania dotyczące branży hazardowej kończą się sukcesem. Kilka lat temu spore kłopoty z organami ścigania oraz funkcjonariuszami Urzędu Celnego miała spółka z Wielkopolski. Jej właściciele proszą o niepodawanie nazwy, bo nie chcą być kojarzeni z aferą hazardową.
Spółka działa w branży gier telewizyjnych, na których nie można wygrać nagród rzeczowych. Potwierdzała to opinia poznańskiego Urzędu Dozoru Technicznego. Mimo to kilkadziesiąt urządzeń należących do firmy zostało na wiele miesięcy zabezpieczonych przez organy ścigania. Powodem było toczące się śledztwo. Podejrzewano, że działania spółki były niezgodne z ustawą o grach i zakładach wzajemnych z 1992 roku. Ostatecznie sprawę umorzono. Stwierdzono brak znamion czynu zabronionego. Spółka poniosła jednak spore straty, bo przez wiele dni nie mogła korzystać ze swojego sprzętu.
Szefowie firmy od początku uważali, że wpadli w tarapaty, bo zagrażali interesom firm zarabiających na "jędnorękich bandytach". To właśnie jedna z nich skierowała zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Chodzić miało o pozbycie się niewygodnej konkurencji. Prokuratura podchwyciła tamten donos i miesiącami prowadziła postępowanie.
Powyższy przypadek dowodzi temu, że ustawa z 1992 roku jest przestarzała i należałoby ją zmienić. Nie tylko dlatego, że jest nieprecyzyjna i stwarza zbyt duże możliwości do interpretacji jej zapisów. Tamten akt prawny nie przystaje bowiem do obecnych realiów. Nie reguluje na przykład hazardu internetowego. Już trzy lata temu zwrócił na to uwagę Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową. W raporcie z 2006 roku jasno stwierdził, że działalność internetowych bukmacherów (jeden z nich jest sponsorem Lecha Poznań) i organizatorów wszelkich form hazardu on-line nie została uregulowana w polskim prawodawstwie. Usługodawcy internetowi nie występują do organów państwowych o stosowne zezwolenia. Nie są także, jak stwierdził IBnGR, przestrzegane przepisy odnośnie wielkości i pochodzenia kapitałów zakładowych oraz obywatelstwa akcjonariuszy. Przedsiębiorstwa internetowe nie ponoszą wymaganych prawem kosztów administracyjnych. Z powodu charakteru prowadzonej działalności, nie jest także przestrzegany wymóg posiadania
odpowiednich punktów przyjmowania zakładów. Poza tym firmy te prowadzą swoją działalność z siedzib i serwerów zlokalizowanych za granicą.
Posiadają zazwyczaj zezwolenia i licencje z krajów określanych jako "raje podatkowe". Część z nich zlokalizowała zaś swoją działalność w Wielkiej Brytanii, gdzie zawieranie internetowych zakładów zostało prawnie uregulowane.
- Przedsiębiorstwa działające w internecie bezkarnie się reklamują, mimo że takie prawo przysługuje w Polsce właściwe tylko Totalizatorowi Sportowemu - zauważa Piotr Wiecha, wydawca dwumiesięcznika "Interplay", magazynu branży rozrywkowej i hazardu. - Wszelkie inne firmy podlegają ścisłej kontroli. Więc jeśli dziś chcemy mówić o szarej strefie, to występuje ona właśnie w internecie.
Wiecha ma nadzieję, że afera hazardowa, która wstrząsnęła rządem, zmusi wreszcie polityków do przygotowania niezbędnych zmian w ustawie o grach i zakładach wzajemnych. - Opodatkowanie każdego automatu o niskich wygranych, o którym to pomyśle tak głośno w ostatnich dniach, to jednak zła propozycja - twierdzi Piotr Wiecha.
- Wiele salonów gier i kasyn już dziś stoi na granicy bankructwa. Poza tym pomysł byłby trudny do przeprowadzenia pod względem technicznym. Trzeba by tak zmienić oprogramowanie automatów, aby mogły zacząć naliczać dziesięcioprocentowy podatek. Wprowadzenie tych zmian zajęłoby wiele czasu i doprowadziło do zastoju w branży. Skutkiem byłyby mniejsze wpływy do budżetu - dodaje.
Wyjściem byłoby przygotowanie nowego aktu prawnego. Jednak wydaje się, biorąc pod uwagę panujący klimat polityczny, że nie nastąpi to szybko. Posłowie są obecnie bardziej zajęci dyskusją nad powołaniem komisji śledczej do wyjaśnienia afery niż tworzeniem prawa.
Korupcja w SLD?
Afera hazardowa, która doprowadziła do niedawnych dymisji w rządzie PO-PSL, nie jest pierwszą tego typu sprawą.
Podobna afera wybuchła kilka lat temu za rządów SLD. Podejrzewano wówczas, że Jerzy Jaskiernia z SLD przyjął łapówkę od przedstawicieli branży hazardowej. Jego doradcą był wówczas Maciej Skórka, właściciel automatów do gier. W Sejmie przeforsowano później korzystne dla branży hazardowej zapisy - zmniejszono podatek od automatów o niskich wygranych. W przygotowaniu poprawki zgłoszonej przez SLD miał uczestniczyć poznański mecenas Marek Żołtko. Ostatecznie sprawa rzekomej korupcji przy nowelizacji ustawy w 2003 roku została umorzona.