Abp Tadeusz Gocłowski o lustracji księży
Czy w archidiecezji gdańskiej powinna powstać komisja historyczna podobna do krakowskiej "Pamięci i troski", która zajęłaby się badaniem dokumentów znajdujących się w zbiorach IPN, a dotyczących księży?
- Spóźniliśmy się z lustracją o siedemnaście lat. Przez ten czas, owszem, mówiono o niej wiele, ale nie zrobiono nic. Teraz natomiast zaczynają oskarżać ci, którzy wcześniej niszczyli ludzi – byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Ci, którzy nękali opozycję, wsadzali jej ludzi do więzień, nachodzili kapłanów, gnębili Bogu ducha winnych obywateli. To ich nazwiska należy podać do publicznej wiadomości! Niech ich sądzi dziś opinia publiczna.
Te nazwiska zaczynają się pojawiać w mediach.
- I bardzo dobrze.
Ale wracajmy do komisji.
- To jest trudny temat, bo kapłani nie są osobami prywatnymi. Oczywiście powinni być sprawdzeni, jeśli tego chce społeczeństwo. Ale powołanie przez biskupa wewnętrznej kościelnej komisji nie jest - moim zdaniem - najlepszym rozwiązaniem. Ktoś może zapytać: Dlaczego biskup ją powołuje? Może chce coś zataić? Ukryć prawdę? - Słyszałem już takie zarzuty.
W komisji będą także historycy…
- Historyków można odpowiednio dobrać – mówią przeciwnicy takiego rozwiązania. Uważam więc, że do księży należy stosować takie same przepisy prawa jak do innych obywateli. A ponadto: czy na wezwanie takiej kościelnej komisji IPN będzie mógł przedstawić jakieś dokumenty? Nie sądzę. Więc co ona zdziała? Nic zresztą nie słyszałem o efektach pracy komisji już działających.
Pokrzywdzeni otrzymują teczki i dowiadują się, kto na nich donosił. Z krakowskiego przykładu wynika, że wśród tajnych współpracowników mogli być też księża.
- Jeśli już miałaby powstać komisja to, moim zdaniem, tylko taka, która działałaby w ramach IPN i założona z historyków tego instytutu. Biskup ewentualnie mółby delegować do niej swojego przedstawiciela.
Czy do księdza arcybiskupa przychodzili księża i przyznawali się, że byli tajnymi współpracownikami?
- Nie było takiego przypadku.
W tygodniku „Ozon” pojawiło się nazwisko byłego kapelana prezydenta Wałęsy i podano nawet pseudonim TW "Franko". Czy ksiądz arcybiskup zna tę sprawę?
- Zdumiewa mnie, że dziennikarz to pisze nie przedstawiając żadnych dowodów.
Powołuje się na książkę "Konfidenci są wśród nas".
- I na podstawie książki formułuje takie oskarżenie?! Czy to etyczne? Czy tak można robić? Jeśli przeciwko komuś toczy się proces sądowy, to nie podaje się jego nazwiska i na fotografii zasłania mu się oczy. W tym przypadku przedstawia się pełne dane. A może to niesłuszne posądzenie i robi się człowiekowi krzywdę?
Biskup Tadeusz Pieronek mówił dziennikarzowi tygodnika "Ozon", że SB próbowała go werbować. Czy SB czyniła takie zabiegi w stosunku do księdza arcybiskupa?
- Nikt nie próbował mnie werbować. W latach siedemdziesiątych mieszkałem w Krakowie i byłem przełożonym Księży Misjonarzy. Owszem, pojawiał się u mnie czasem funkcjonariusz SB, ale z pretensjami. Nie podobało mu się, że księża odprawiali patriotyczne naboństwa. Kiedyś, chyba w roku 1980, chodziło o mszę świętą w rocznicę zbrodni katyńskiej. Esbek twierdził, że fałszujemy historię. Powiedziałem mu: - Nie wierzę, że pan, taki inteligentny człowiek, nie zna prawdy o Katyniu. – Cicho, ktoś może nas usłyszeć – przestraszył się i poszedł. W Gdańsku w latach sześćdziesiątych przez osiem lat odmawiano mi paszportu. Za każdym razem przychodził do mnie pan Polański vel Berdys, który przekonywał mnie, że decyzja odmowna jest w pełni uzasadniona.
A gdy został ksiądz biskupem? - Biskupem pomocnicznym zostałem w roku 1983, w rok później – ordynariuszem i żadnych kontaktów z SB nie miałem. Kontaktowałem się tylko oficjalnie, z wojewodą. Nikt z SB mnie nie nachodził.