8 lat więzienia dla "Inki"
Osiem lat więzienia dla "Inki" - taki wyrok
w procesie o pomoc w zabójstwie Jacka Dębskiego, ogłosił w
poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie. To najłagodniejszy możliwy
wyrok za zabójstwo w sytuacji, gdy sąd nie decyduje się na
nadzwyczajne złagodzenie kary, o co wnosił prokurator. Obrońca oskarżonej zapowiedział apelację.
Przed salą nr 200 warszawskiego sądu od godzin południowych kłębił się tłum dziennikarzy prasy, radia i telewizji. Salę obstawiła policja, a oskarżoną przyprowadzono w asyście antyterrorystów. Wyrok ogłoszono w sali wypełnionej po brzegi.
Na początku sąd odniósł się do wielkiego zainteresowania sprawą. "Zginął minister, osoba znana" - powiedział przewodniczący składu sędziowskiego, Janusz Jankowski. Za drugi powód tego zainteresowania sędzia uznał "manipulację, o której mówili wszyscy, jaka działa się w tej sprawie". Jeremiasza Barańskiego - nieżyjącego już zleceniodawcę zbrodni spod Wiednia, mafijnego bossa, który oficjalnie prowadził tylko warsztat samochodowy - sąd nazwał "mistrzem manipulacji".
Sędzia podkreślił także, że śmierć Dębskiego nie miała żadnego związku z jego działalnością polityczną, choć "Baranina" próbował tej manipulacji, która została jednak zdemaskowana.
Czy wiedziała, że Dębski ma zginąć
Kluczem do sprawy była - według sądu - odpowiedź na pytanie, czy "Inka" wiedziała, że Dębski ma zginąć, czy godziła się na to co miało nastąpić według planu Barańskiego, wykonanego przez płatnego zabójcę, Tadeusza Maziuka - "Saszę" - czy uczestniczyła w zbrodni jako współsprawca, czy też była jej pomocnikiem.
Odnosząc się do tej kwestii, sąd uznał jednak, że Halina G. musiała o tym wiedzieć. Uznał zarazem, że nie można jej przypisać współudziału, ale jedynie pomocnictwo w zabójstwie. Sąd wyliczał: Barański mówił jej, że Dębski "musi ponieść karę za nielojalność"; ona sama ujawniła, że "Baranina" pytał ją, czy "zniesie psychicznie" to, że Dębskiemu coś może się stać; przytoczony przez świadka fragment rozmowy telefonicznej "Inki" prawdopodobnie z Barańskim, w którym mówi ona:_ "czy życie to żart?"_; jej zachowanie w restauracji i już po zabójstwie: wywabia Dębskiego na spacer, idzie krok za nim, by nie zasłaniać linii strzału, potem krótko naradza się z "Saszą" i razem z nim ucieka z miejsca zbrodni, zostawiwszy w lokalu płaszcz, potem połyka kartę SIM z telefonu.
"Oskarżona żyła w środowisku, gdzie nielojalność była karana śmiercią. Tak zginęli jej znajomi, których Barański podejrzewał o współpracę z policją, co było uznawane za nielojalność. Ona zaakceptowała i przyjęła jako swój taki system wartości" - powiedział sędzia sprawozdawca sprawy, Marek Dobrasiewicz.
Zdaniem sądu, Halina G. manipulowała swoją wiedzą w trakcie śledztwa. Według biegłych psychologów, ma ona wysokie zdolności w tym zakresie, potrafi też maskować swe zamiary.
Odtworzenie przebiegu wydarzeń na spacerze Dębskiego i "Inki" oraz chwili zabójstwa było możliwe dzięki zeznaniom przypadkowego świadka - właściciela restauracji, który w tamtej chwili wyszedł przed lokal. To on zawiadomił policję o tym, że słyszał strzał, a potem widział jak kobieta i mężczyzna rozmawiają ze sobą nad postrzelonym, a potem razem oddalają się z tego miejsca, jeszcze raz się naradzają i rozchodzą w różne strony.
Są uznał relację "Inki" o tym wydarzeniu za niewiarygodną - ona mówiła, że nie widziała kto strzelał, że bała się o siebie i w ogóle nie rozmawiała z zabójcą, który natychmiast odszedł w jedną stronę, a ona - w szoku - w drugą, ale uważając na to by nie przejść jezdni w niedozwolonym miejscu.
"Być może Halina G. była w szoku, ale dlatego, że był świadek zabójstwa i jej rozmowy z zabójcą. To nielogiczne, by osoba w szoku uważała na znaki drogowe i żeby nie wróciła do restauracji, gdzie mogłaby przecież uzyskać jakąś pomoc" - podsumował sędzia. Z tych powodów sąd nie może na 100 proc. przesądzić, czy Inka tylko pomagała zabójcom Dębskiego, czy także z nimi współdziałała - uznali sędziowie podkreślając, że wątpliwości należy interpretować na korzyść oskarżonej.
Właśnie dlatego sąd nie złagodził kary "Ince" poniżej ośmiu lat, o co wnosił prokurator. Sędziowie doszli do wniosku, że nie opisała ona obiektywnie swojego udziału w zabójstwie. Sędzia Dobrasiewicz podkreślił, że nie można przyjąć, iż ujawniła ona wszystkie istotne okoliczności przestępstwa. Przypomniał także, że "Inka" rozmyślnie wprowadziła początkowo w błąd organa ścigania obciążając osobę niewinną, dopiero potem wskazując "Saszę" jako zleceniodawcę mordu.
Pozostały niewiadome
W sprawie pozostało jeszcze wiele pytań bez odpowiedzi. Część z nich wynika z tego, że "Inka" jest jedyną żyjącą osobą, pociągniętą do odpowiedzialności karnej za zabójstwo Jacka Dębskiego. Nie żyją "Sasza" i "Baranina". Sąd uznał w poniedziałek, że nie ma podstaw kwestionować ustalenia, iż były to samobójstwa. "Można powiedzieć, że obaj wymierzyli sobie najwyższy wymiar kary. Szkoda tylko, że zabrali ze sobą do grobów tajemnice niewyjaśnionych spraw" - powiedział sędzia sprawozdawca.
Halina G. została doceniona, ujawniając - choć nie wszystko od razu - szczegóły zbrodni oraz jej sprawców, bo "przełamała własny strach i właściwą dla przestępców zmowę milczenia, a jej słowa były pętlą na szyję dla Jeremiasza Barańskiego i Tadeusza Maziuka". Sędzia Dobrasiewicz zaznaczył, że skoro "cyngiel i jego mocodawca sami wymierzyli sobie sprawiedliwość", a powodem tego były słowa Haliny G., to trudno teraz uznać, by poczucie społecznej sprawiedliwości miało wyrazić się przez surowe ukaranie "Inki".
"Wyrok w tej sprawie nigdy nie będzie dla wszystkich satysfakcjonujący. Inaczej bowiem sprawiedliwość wyobrażają sobie poszkodowani, inaczej przestępcy, a inaczej poszczególni obywatele. Dlatego, żaden kompromis nie był możliwy, a sąd nie zamierzał iść na kompromis. Kara dla Haliny G. jest więc łagodna, ale w pełni zasłużona" - oświadczył sędzia.
W nocy z 11 na 12 kwietnia 2001 r. na Wale Miedzeszyńskim w Warszawie zastrzelony został były minister sportu Jacek Dębski. Wieczorem w znajdującym się tam lokalu, w gronie kilku znajomych świętował urodziny. Towarzyszyła mu także 26-letnia Halina G. ("Inka" jest zdrobnieniem jej imienia). Przed północą Dębski z kobietą wyszli przed lokal i poszli w stronę Mostu Poniatowskiego, gdzie byłego ministra dosięgła kula zabójcy. Kobieta zniknęła.
Do policji zgłosiła się sama, następnego dnia. Śledczym powiedziała, że "była świadkiem zabójstwa", ale nie widziała kto strzelał; uciekła, gdyż była w szoku. Później ujawniła, że morderstwo zlecił "Baranina", a dokonał go płatny zabójca - "Sasza". Sąd musiał użyć w wyroku w odniesieniu do nich formuł "inne osoby", ponieważ od strony formalnej nie było możliwości przypisać im winy, bo nie zostali osądzeni. Uzasadnienie wyroku nie pozostawiło jednak wątpliwości, że sąd uznał ich za zleceniodawcę i wykonawcę mordu.
Wyrok nie jest prawomocny. Wszystko wskazuje na to, że zarówno strona oskarżenia jak i obrony będzie składać apelacje.
Prokurator Andrzej Komosa, który wnosił o nadzwyczajne złagodzenie kary i wyrok pięciu lat więzienia, nie chciał w poniedziałek komentować ogłoszonego orzeczenia. Pytany, czy będzie składał apelację, nie wykluczył tego. "Po zapoznaniu się z uzasadnieniem wyroku podejmiemy decyzję" - oświadczył.
Także pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej Jolanty Dębskiej mec. Andrzej Werniewicz powiedział, że prawdopodobnie będzie apelować. Oskarżyciele posiłkowi wnosili o karę 25 lat bez złagodzenia dla "Inki".
O tym, że apelacja będzie na pewno, poinformował z kolei obrońca oskarżonej mec. Waldemar Puławski, który podtrzymuje, że jego klientka jest niewinna. Zarzucił wyrokowi, że został oparty na domniemaniach i przypuszczeniach, a nie na dowodach, których brak.