700 tys. zł chcą od szpitala rodzice sparaliżowanego chłopca
700 tys. zł zadośćuczynienia oraz przyznania stałej renty chcą od Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach rodzice 5-letniego Piotrusia, który prawdopodobnie w wyniku błędu personelu Centrum został sparaliżowany. W opinii lekarzy do końca życia będzie poruszał się na wózku. We wtorek przed Sądem Okręgowym w Katowicach rozpoczął się cywilny proces w tej sprawie.
06.05.2003 15:40
Do tragedii doszło w marcu ubiegłego roku. Piotruś był operowany w związku z nieprawidłowym umiejscowieniem pęcherza moczowego. Podczas operacji doszło do powikłań i wstrząsu. Życie chłopca było zagrożone.
Dziecko po operacji przewieziono na oddział intensywnej terapii. Miało założony cewnik do znieczulenia zewnątrzoponowego, którym do kręgosłupa podaje się środki uśmierzające ból. W wyniku pomyłki pracownika oddziału do cewnika podłączono kroplówkę żywieniową.
"Do kręgosłupa Piotrusia wtłoczono na siłę około półtora litra płynu. Został sparaliżowany od odcinka piersiowego w dół. Zrobili z niego stuprocentowego inwalidę. Dziecko, które weszło do szpitala na własnych nogach, wróciło z niego na rękach ojca" - powiedziała dziennikarzom matka chłopca Jolanta Soszka.
"Nam nie chodzi o pieniądze. Nie chcę od nich ani złotówki, jeśli postawią moje dziecko na nogi. Ale wszyscy go skreślili. Mówią, że nie ma szans na powrót do zdrowia. Rehabilitacja ma zapewnić, by stan jego zdrowia się nie pogarszał. To wszystko kosztuje, musimy mieć na to pieniądze" - dodała.
Podczas wtorkowej rozprawy sąd ustalał m.in., jaka jest sytuacja finansowa rodziny i jej potrzeby w związku z chorobą chłopca oraz jakie koszty już poniosła w związku z wielomiesięcznym pobytem dziecka w szpitalu, a także jakie zarobki utraciła matka, nie mogąc podjąć pracy.
Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka i Matki (GCZDiM) w Katowicach, uznawane za jeden z najlepszych szpitali pediatrycznych w Polsce, przyznaje, że "zdarzyły się rzeczy, które nie powinny były się zdarzyć".
Z relacji kierownika Kliniki Intensywnej Terapii i Patologii Noworodka GCZDiM doc. Janusza Świetlińskiego, który był dyrektorem szpitala w czasie, kiedy doszło do wypadku, wynika, że do tragedii doszło, ponieważ wejście do cewnika znajdowało się w niewłaściwym miejscu i zostało uznane za cewnik do żyły centralnej. Ponadto w dokumentacji przekazanej z bloku operacyjnego nie było informacji, że dziecko ma założony cewnik do znieczulenia zewnątrzoponowego.
"Drugi krytyczny moment to chwila, kiedy matka, która wiedziała o cewniku, zgłosiła swoje wątpliwości lekarzowi, a on zlekceważył ten sygnał. Na pewno to, co się stało, mogło spowodować uszkodzenie zdrowia dziecka. Nie potrafię tego usprawiedliwić" - powiedział Świetliński.
Placówka jest ubezpieczona. Ubezpieczyciel nie chce jednak płacić, uznając, że do wypadku doszło z powodu bałaganu w szpitalu. "Takie wypadki będą się zdarzać. Na całym cywilizowanym świecie odszkodowania wypłacają w takich sytuacjach ubezpieczyciele" - przypomniał doc. Świetliński.