70. rocznica bitwy pod Lenino - krwawego bojowego chrztu 1. Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki
Bitwa ta stała się na długie lata po II wojnie światowej symbolem "braterstwa broni i wieczystej przyjaźni między siłami zbrojnymi Rzeczypospolitej Polskiej a bohaterską Armią Radziecką". Dopiero po transformacji ustrojowej zaczęto wytykać liczne błędy, które popełniono przed i podczas walki. Jednak i wcześniejsze, i późniejsze publikacje podkreślają, że w 1943 r. pod Lenino obficie polała się polska krew. Ale czy musiało się tak stać?
13.10.2013 | aktual.: 09.04.2014 17:44
"Składam uroczystą przysięgę ziemi polskiej, broczącej we krwi, narodowi polskiemu umęczonemu w niemieckim jarzmie, że nie skalam imienia Polaka, że wiernie będę służył Ojczyźnie" - recytowali 15 lipca 1943 r. w obozie w Sielcach nad Oką na terenie ZSRR żołnierze 1. Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki. Datę zaprzysiężenia wybrano nieprzypadkowo, była to rocznica bitwy pod Grunwaldem.
Formowanie dywizji zaczęło się dwa miesiące wcześniej. W tym czasie do Sielc zaczęli przybywać Polacy, w większości dawni mieszkańcy Kresów Wschodnich deportowani do ZSRR. - Żołnierze, którzy trafiali do centrów rekrutacji, nie mieli wyjścia. Mogli zostać na Syberii, w Kazachstanie, cierpieć głód i umierać powoli w łagrach. W ten sposób, choć ryzykowny, bo przez front, mieli szansę wrócić do kraju - komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską historyk, prof. Wojciech Roszkowski.
Jednak pozwolenie Józefa Stalina na tworzenie polskich wojsk w ZSRR było częścią jego większej gry - dyktator potrzebował uległego mu, a opozycyjnego wobec polskiego rządu w Londynie, ośrodka politycznego i militarnego. To miały być przyszłe polskie władze. Stalin wybrał do realizacji swojego planu Wandę Wasilewską, polską lewicową działaczkę i Zygmunta Berlinga, wojskowego, dawnego legionistę. Tak w ZSRR powstał Związek Polskich Patriotów, a potem 1. DP.
Prof. Roszkowski nie ma wątpliwości, że Berling był świadom zamiarów przywódcy ZSRR. - On zgłosił się do Armii Czerwonej, zanim w ogóle Stalin ujawnił jakiekolwiek plany polskiej armii. Gen. Berling w gruncie rzeczy zaprzeczył przysiędze wojskowej, którą składał przed wojną - ocenia historyk.
Pretekstem do wydania zgody na formowanie polskiej jednostki wojskowej stało się ujawnienie mordów w Katyniu przez Niemców w kwietniu 1943 r. Polski rząd na uchodźstwie zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o pomoc w tej sprawie. Moskwa odpowiedziała błyskawicznie - zerwaniem stosunków.
"Przysięgam dochować wierności sojuszniczemu Związkowi Radzieckiemu, który mi dał do ręki broń do walki ze wspólnym wrogiem, przysięgam dochować braterstwa broni sojuszniczej Armii Czerwonej" - brzmiał kolejny wers przysięgi "kościuszkowców".
Wymarsz
1. DP wyruszyła na front 1 września 1943 r. Choć żołnierze nie dokończyli szkolenia bojowego (ćwiczenia zrealizowano później jedynie częściowo) , brakowało oficerów i podoficerów (braki w kadrach uzupełniano wojskowymi radzieckim i żołnierzami po krótkich kursach), kolejny raz postawiono na symboliczną datę. Jak opisują historycy, gdyby planowo zakończyć przygotowania żołnierzy, wymarsz na front mógłby się zbiec z dużo mniej fortuną dla Moskwy rocznicą - 17 września.
Czesław Grzelak i Henryk Stańczyk zauważają w publikacji "Lenino 1943", że Stalin chciał, by polska dywizja zaistniała na wojnie jeszcze przed jego spotkaniem z przywódcami USA i Wielkiej Brytanii w Teheranie, które planowano na listopad. "Obecność ta, odgłosem stoczonych walk, miała dotrzeć do Roosevelta i Churchilla przed rozpoczęciem rozmów. Nie mogła to być zatem zwykła potyczka, ale krwawe przynoszące rozgłos starcie" - piszą autorzy książki.
9 października żołnierze 1. DP, liczącej 12 tys. ludzi, przybyli w okolice wsi Lenino (obecnie wschodnia Białoruś, przy granicy z Rosją). Zostali podporządkowani 33. Armii Frontu Zachodniego pod dowództwem gen. Wasila Gordowa. Trzy dni później ruszyli w pierwszy bój. Przed bitwą
33. Armia miała działać na pomocniczym kierunku orszańskim i wiązać działania Niemców, by ci nie zdołali przerzucić sił i wzmocnić obrony w innym, głównym miejscu uderzenie Sowietów. Tego jednak gen. Berling nie wiedział - zgodnie podkreślają autorzy nowszych publikacji o bitwie pod Lenino.
Polski dowódca otrzymał od gen. Gordowa rozkaz natarcia na dwukilometrowym odcinku między Połzuchami a wzgórzem 215,5, dalej na zachód do opanowania rubieży rzeki Paniewki, potem w kierunku Łosiewek i Czuriłowa. Po sąsiedzku, z lewej atakować miała radziecka 290. Dywizja Strzelecka (to w jej pasie było Lenino), z prawej - 42. Dywizja. Jak wynika ze wspomnień Berlinga, oba związki taktyczne były mocno osłabione i liczyły zaledwie około 4 tys. żołnierzy.
"Tkwiło tu gdzieś jakieś dramatyczne nieporozumienie. To, z czym się tu zapoznałem, nie wyglądało wcale na przygotowanie operacji zaczepnej armii, przypominało natomiast organizację pościgu za przeciwnikiem takim, jakim on był przed dwoma tygodniami, obitym i zdemoralizowanym. Nie mogłem obronić się przed wrażeniem, że jestem świadkiem jakiejś przerażającej tragifarsy" - opisał po latach swoje przemyślenia podczas odprawy gen. Berling.
Dywizja miała ruszyć w dwóch rzutach. W pierwszym, 1. pułk piechoty na lewym skrzydle, a 2. pp na prawym; w drugim - 3. pp. Piechotę powinien wspierać pułk czołgów. Opór Niemców miał natomiast skruszyć 100-minutowy ostrzał artylerii. Później planowano utworzyć wał ogniowy przed piechotą, który jak tarcza pocisków ułatwiałby jej natarcie. W dniu bitwy plany te jednak zmodyfikowano, co miało fatalne skutki.
Z kolei największą naturalną przeszkodą na drodze polskich żołnierzy była dolina rzeki Mierei - bagnista, szeroka na ok. 200 metrów i, jak się wkrótce okazało, niemożliwa do przejścia dla czołgów bez wcześniejszego przygotowania.
Po przeciwnej stronie linii frontu znajdowała się dobrze uzbrojona niemiecka 337. DP, która liczyła ok. 18 tys. ludzi i mogła liczyć na wsparcie ciężkich dział oraz lotnictwa. Niemcy sprawnie wykorzystali swoje atuty, a także to, że przed bitwą na ich stronę przeszła grupa polskich żołnierzy. Zbiedzy uprzedzili kiedy Rosjanie, obok których walczła polska dywizja, planowali atak - co wynika z protokołów przesłuchań niemieckich jeńców wojennych, których wzięto do niewoli już w trakcie trwania bitwy.
Dwa dramatyczne dni
Na polecenie Gordowa, w nocy z 10 na 11 października polskie patrole przeprowadziły rozpoznanie walką. Mimo to, generał zdecydował o kolejnym takim sposobie rekonesansu i to siłami batalionu w dniu bitwy o 6 rano. "W gardle zabulgotała mi litania przekleństw. Nie miały niestety wystarczającej mocy, by wyprawić Gordowa w zaświaty, ale taki był ich cel" - wspominał Berling, który obawiał się, że uderzenie zamieni się w katastrofę. Polski dowódca interweniował u Gordowa, ale rozkazu nie cofnięto.
Nieszczęście przypieczętowała opieszałość dowódcy 1 pp ppłk. Derksa. Choć dowiedział się on o rozkazie już wieczorem 11 października, przekazał go - na co uwagę zwracają liczne publikacje o bitwie - mjr. Bronisławowi Lachowiczowi z 1. batalionu, który miał dokonać rozpoznania... dwie godziny przed wyjściem do boju.
- No to 50 proc. mego batalionu już nie ma - skomentował dowódca. Jego słowa okazały się tragicznie prorocze. Po 40 min. atak załamał się, wielu zginęło, pozostali musieli się okopać. Co gorsza dla oczekujących na wsparcie żołnierzy, z powodu mgły przesunięto o godzinę, na 9:20, przygotowanie artyleryjskie. Także sam ostrzał skrócono - dowodzący nakazał go przerwać po 40 minutach, zamiast planowanych 100. Gen. Gordow uznał, że Niemcy zaczęli się wycofywać. Do natarcia wysłano piechurów.
Według przekazów, idący do bojowego chrztu "kościuszkowcy" mieli zrobić ogromne wrażenie na Sowietach - wyprostowani, w równej tyralierze, strzelali z marszu. Udało im się opanować pierwszą linię wroga, a potem wzgórze 215,5. Zupełnie inaczej wyglądało to na pasach natarcia sąsiednich radzieckich dywizji, które szubko zaległy. Z godziny na godzinę sytuacja zaczynała się bardziej komplikować. Czołgi grzęzły w błotnistej dolinie Mierei, pozostała część próbowała się przeprawić okrężną drogą. By bronić wzgórza 215,5, Polacy z 1. batalionu zostali zmuszeni atakować Trygubową (było to zadanie jednostek 290. dywizji, która jednak nie zdołała przełamać sił wroga). Wywiązały się ciężkie walki, a wioska przechodziła z rąk do rąk. Zginął dowodzący 1. batalionem mjr Lachowicz, a potem jego zastępca. Jak się później okazało, wśród ofiar było wielu dowodzących poszczególnymi jednostkami.
Nie lepiej było na prawym skrzydle natarcia 2. pułku na wieś Połzuchy. Jak opisuje Edward Kospath-Pawłowski w książce "Lenino", silny kontratak niemiecki sprawił, że żołnierze pierwszego rzutu wycofywali się i zderzyli z kolejnym nacierającym batalionem. Chwilę trwało opanowanie sytuacji.
Gdy mgła nad polem walki opadła, do akcji wkroczyło niemieckie lotnictwo. Ataki z powietrza gromiły piechurów. Choć 1. dywizja włamała się ok. dwa km w głąb niemieckiej obrony, brak sukcesów radzieckich dywizji sprawił, że znaleźli się oni w worku, który pozwalał Wehrmachtowi na dotkliwe ostrzały.
12 sierpnia jeszcze kilkakrotnie ponawiano próby opanowania planowanych celów. Popołudniu, gdy sytuacja na froncie była bardziej wyraźna, żołnierzy wsparła artyleria dywizji, a 1. pułk - kompania czołgów. Z czasem zaczęło jednak brakować amunicji i żywności, a przybywać poległych i rannych, których ewakuacja również kulała.
W toku walk przepadł też gdzieś dowódca 1. pułku ppłk Derks. Gdy się w końcu odnalazł, Berling - według jego wspomnień - był gotów "bez sądu, osobiście się z nim rozprawić". Ale Derksowi włos z głowy nie spadł. Jak opisuje "Newsweek" w artykule "Krajobraz po bitwie", postępowanie wobec niego ostatecznie umorzono..
Do starć dochodziło także w nocy z 12 na 13 października. Wówczas też Berling zdecydował, że 3. pułk zluzuje z lewego skrzydła 1. pp. Rankiem bitwa wybuchła z nową mocą. Niemcy wzmocnili swoje siły. Mimo rozkazów Gordowa, by dalej nacierać, doszło do niesubordynacji Berlinga, który nakazał przejść do obrony i "czekać na sąsiadów". Polski dowódca został wezwany wówczas na krótką rozmowę do sztabu armii. Wieczorem "kościuszkowcom" udało się jeszcze opanować Połzuchy.
W nocy 1. DP wycofano z pierwszych linii frontu, zastąpiła ją radziecka 164. Dywizja Piechoty. Gen. Gordow twierdził, że sam podjął tę decyzję z powodu licznych słabości Polaków. Jego relacja nie jest jednak pewna. O wycofanie dywizji zabiegał także gen. Berling, a u Stalina - Wanda Wasilewska. Polecenie mógł więc wydać przywódca ZSRR.
Straty wśród Polaków były wielkie. Według oficjalnych danych, ofiary stanowiły 23 proc. stanu dywizji - ponad 3 tys. ludzi, z czego 510 zginęło, 1776 zostało rannych, ok. 650 zaginęło, a 116 zostało wziętych do niewoli. Jak podaje Stanisław Jaczyński w publikacji "Wojsko polskie w ZSRR w 1943 roku wobec powstającego systemu władzy", dopiero po latach na jaw wyszło, że większość zaginionych oddała się w ręce wroga. Autor zauważa również, że straty były porównywalne do innych ciężkich bojów radzieckich dywizji. Jednak w przypadku niedawno sformowanej polskiej dywizji były to ogromny cios.
Po stronie niemieckiej zginęło 1500 żołnierzy.
Przerzucanie winy
Gen. Berling i gen. Gordow wzajemnie oskarżali się o liczne błędy podczas bitwy. Polski dowódca krytykował w raporcie do zarządu ZPP decyzję sowieckiego generała o skróceniu ostrzału artyleryjskiego. "Dywizja otrzymała rozkaz natychmiastowego natarcia, przy czym wsparcie artyleryjskie przeszło ze stanu organizacji do stanu improwizacji" - pisał. W początkowym etapie bitwy polskich żołnierzy dosięgnął nawet przyjacielski ogień. Gordow wycofał także części linii planowanego wału ogniowego. Dla polskiego dowódcy, jak napisał we wspomnieniach, Gordow był zbrodniarzem. Z kolei w opisie do dowódcy 33. Armii Berling skarżył się, że radzieccy żołnierze przejmowały od Polaków jeńców i zdobytą broń.
Ale także sowiecki generał nie szczędził gorzkich słów wobec Polaków w meldunku do dowódcy Frontu Zachodniego. Pisał w nim, że nie wykryto na czas przejścia żołnierzy na stronę nieprzyjaciela, a sukcesy Polaków na polu bitwy były efektem silnego ostrzału artylerii i braku oporu przeciwnika. Krytykował, że "pododdziały na polu walki wymieszały się i dywizja przekształciła się w niekontrolowany tłum". Generał przemilczał fakt skrócenia czasu ostrzału poprzedzającego natarcie piechoty, a nawet przypisał zdobycie Trygubowej 290. DP.
Błędy można mnożyć po każdej ze stron i na każdym niemal szczeblu dowodzenia. Źle przygotowana przeprawa przez dolinę Mieri, dotkliwe braki amunicji, fatalnie działająca łączność…
- Bitwa została gruntownie zakłamana w czasach PRL-u. Polskie pododdziały wysłano na najgorszy odcinek frontu i poniosły ogromne straty. Stalin w ten sposób wypróbowywał cierpliwość i gotowość do walki tych nieszczęsnych ludzi, których najpierw powsadzał do łagrów, a potem łaskawie wypuścił, by z nich zrobić mięso armatnie - mówi prof. Wojciech Roszkowski. - Tragedia, bohaterstwo pod przymusem tych żołnierzy powinny zostać upamiętnione. Szeregowiec, który idzie na śmierć, zasługuje na szacunek. Nie można tych ludzi przekreślać. Natomiast sens wojskowy był żaden, to była cześć planu politycznego Stalina - przygotowania zaplecza jak najwierniejszych, jak najbardziej oddanych i bezwzględnie lojalnych kadr, które tworzyły PRL - dodaje historyk.
Bitwa pod Lenino spełniła jeszcze jeden cel Stalina - o polskiej dywizji przy Armii Czerwonej zaczęło być głośno. Po walce posypały się więc medale, a w 1950r. 12 października ustanowiono Dniem Wojska Polskiego. I tak zaczął się mit Lenino.
Materiał na podstawie: książek Cz. Grzelaka i H. Stańczyka "Lenino 1943", E. Kospath-Pawłowskiego "Lenino", Prac. Zbiorowa "Wojsko polskie w ZSRR w 1943 roku wobec powstającego systemu władzy" (praca zawiera szereg materiałów źródłowych), Z. Berlinga "Wspomnienia", tom II oraz artykułu prasowego S. Jaczyński "Lenino - prawda i mity", w: "Polska Zbrojna" 1990.