7 rzeczy, którymi GPS i zachwyca, i przeraża
Amerykańska technologia wojskowa trafiła pod strzechy. I jak to produkt wojska jest równie atrakcyjna, jak niebezpieczna. Sprawdź, co wiesz o GPS.
16.03.2009 | aktual.: 16.03.2009 14:59
- Rozmaite alarmy i przypominaczki są już po prostu niezbędne. Masz wziąć lekarstwo – ustawiasz alarm w komórce. Zadzwonić do cioci – przypomnienie w kalendarzu. Teraz alarmy zyskały za jednym zamachem trzy dodatkowe wymiary – poruszasz się przecież nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni.
Masz więc odebrać rzeczy z pralni. Co z tego, że jakiś dzwonek odezwie się, gdy akurat siedzisz w pracy lub kiedy dotarłeś już do domu. Tobie potrzeba czegoś, co przypomni w odpowiednim momencie, czyli wtedy gdy akurat zbliżasz się do pralni. Proszę bardzo – na niemal każdy telefon wyposażony w GPS znajdziesz program, który będzie śledził twoje położenie i w tym jedynie słusznym momencie narobi wrzasku, dodatkowo wyświetlając, o co mu właściwie chodzi. Bezcenne.
- Korzystanie z komunikacji miejskiej jest ze wszech miar słuszne i godne pochwały. Bywa też kłopotliwe, bo jeśli już wywalczymy sobie, wracając ze szkoły czy z pracy, miejsce siedzące, to ogromnie rosną szanse na to, że prześpimy nasz przystanek i zwiedzimy odległą od domu pętlę autobusową. Pomocą służą aplikacje budzące – uproszczona odmiana opisywanych wcześniej alarmów. Ot, choćby iNap na iPhone’a – wystarczy zaznaczyć na mapie punkt i określić, ile wcześniej ma się odezwać budzik.
- Pamiętasz, jak często ładowałeś telefon sześć lat temu? Jeśli nie, to chętnie przypomnę – mniej więcej raz w tygodniu. Potem nastała epoka kolorowych ekranów, później dużych kolorowych ekranów, aż wreszcie sieci trzeciej generacji. Teraz, jeśli masz szczęście, ładowarkę podłączasz co dwa dni, choć raczej musisz to robić codziennie.
Tymczasem moduł GPS w telefonie przebija chyba wszystko – jeśli chcesz korzystać z programu, który stale namierza twoje położenie (a tylko wtedy GPS ma sens), to zapomnij o codziennym ładowaniu komórki. Część, skądinąd bardzo przydatnego, oprogramowania morduje baterię w ciągu jakichś trzech godzin. Oczywiście teoretycznie można ręcznie wyłączyć działanie GPS, ale po co on nam wtedy?
4.Zwykle o tym nie pamiętamy (a może nawet nie wiemy), ale GPS to nic innego jak sieć satelitów i stacji naziemnych zbudowanych na potrzeby amerykańskiej armii i przez nią kontrolowanych. Na co dzień nie zmienia to niczego, ale trzeba pamiętać, że jeszcze 10 lat temu Amerykanie celowo zakłócali sygnał z satelitów, tak by cywilne odbiorniki nie mogły osiągnąć dokładności większej niż sto metrów. Dziś z GPS korzysta cały świat, ale rządzi nim nadal armia USA. Jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, sygnał znowu może zostać zakłócony. Co więcej, nie trzeba tego robić na całym świecie – błąd może pojawić się na przykład tylko na obszarze, na którym USA prowadzą działania wojenne. Wojskowy sprzęt zachowa dotychczasową precyzję, a cywilny zgłupieje.
Niby nie ma czym się martwić, ale czemu Stany nie miałyby kiedyś użyć GPS jako narzędzia nacisku politycznego? 5.Zabawa to oprócz wojskowości jeden z silniejszych mechanizmów napędowych rozwoju technologicznego. No, popatrzcie choćby na układy scalone – mało co dało im w ciągu ostatniej dekady takiego kopa jak rozwój kart graficznych.
Tylko czy GPS może być zabawą? Oczywiście. O, na przykład geocaching, czyli poszukiwanie ukrytych skarbów. Wystarczy mieć dowolny odbiornik GPS i nieco wolnego czasu. Na jednej ze stron poświęconych geocachingowi (na przykład Opencaching.pl lub Geocaching.com) znajdujesz lokalizację „skarbu”, czyli ukrytej przez kogoś wodoodpornej skrytki. Namierzasz ją na mapie i wyruszasz na poszukiwania. Po kilku godzinach cierpliwego pełzania po błotnistych parowach, przetrząsania dziupli drzew lub grzebania w śmietnikach odnajdujesz upragnione pudełko, w którym czeka na ciebie jakaś drobna niespodzianka oraz lista osób, które tu już dotarły. Dopisujesz się do listy, zabierasz niespodziankę i wkładasz coś od siebie. Ukrywasz znowu skarb i wracasz szczęśliwie do domu.
Jest też bardziej hi-techowa wersja zabawy. Ściągasz odpowiedni program (na przykład Joyity- na platformę Android) i dołączasz do gry. Gdy wejdziesz w obszar zabawy, twój telefon z GPS poinformuje cię, że polowanie właśnie się zaczęło. Na ekranie widzisz położenie twojej ofiary – innej osoby biorącej udział w grze. Jej pozycja pojawiać się będzie tylko co jakiś czas, a do ciebie należy zlokalizowanie ściganego. Gdy już podejdziesz do niego na odległość mniejszą niż 25 metrów, wciskasz przycisk „fire”. Ofiara jest upolowana. Ale uważaj, bo w tym samym czasie ktoś inny poluje na ciebie!
6.Niedawno Google uruchomił usługę Współrzędne. Choć nie odbiła się ona szerokim echem, to jej znaczenie może być naprawdę duże. Niby to tylko rozwinięcie programu Google Maps na komórki o funkcję wysyłania do Internetu danych o położeniu telefonu, ale daje ogromne możliwości.
Na początek możesz stale informować znajomych o swoim dokładnym położeniu. Nieocenione, gdy chcecie spotkać się na mieście. Można też kogoś perfidnie śledzić – co prawda wymaga to dostania jego telefonu do rąk na parę minut, ale w końcu czego nie zrobi obsesyjnie zazdrosny mąż. Mniej kontrowersyjne zastosowanie to obserwowanie położenia dziecka – dajesz smarkaczowi komórkę z GPS, siadasz przed komputerem i widzisz, jak zamiast iść do szkoły, snuje się po parku. Oby tylko nie snuł się za długo, bo bateria w telefonie mu padnie.
- Najlepszy aparat fotograficzny to ten, który masz akurat przy sobie. Zgodnie z tą maksymą miliony ludzi robią miliardy zdjęć swoimi komórami. Potem wesoło wrzucają wszystko na liczne internetowe serwisy, takie jak choćby Flickr czy Picasa Web Albums. I... niespodzianka. Wiele telefonów dołącza do zdjęć informacje o miejscu, w którym zostały zrobione. Z kolei serwisy internetowe automatycznie odczytują te dane i nanoszą na mapę. Co z tego? To zależy, co fotografujesz. Jeśli robisz zdjęcia drzew, to wszystko w porządku. Ale jeśli uwieczniasz twoje dziecko bawiące się w ogródku przed domem, to być może nie chcesz, by każdy mógł sprawdzić, gdzie mieszkasz. A jeśli nie masz dziecka, to może zrobiłeś zdjęcie swojego nowiutkiego samochodu stojącego na parkingu? To prawie jak zaproszenie do kradzieży. Albo inny scenariusz. Widzisz piękną dziewczynę robiącą w parku zdjęcie telefonem. Zapamiętujesz to miejsce i po paru dniach zaglądasz na Flickra. Wyszukujesz fotografie zrobione w danym czasie w określonym punkcie. Mała szansa, że więcej osób w tej samej chwili i miejscu pstrykało fotki. Jeśli masz odrobinę szczęścia, to piękna nieznajoma już wrzuciła swoje zdjęcie do sieci. Gdy je znajdziesz, podążasz tropem profilu na Flickrze i docierasz do innych zdjęć autorki. Może robiła jakieś w swoim domu? Jeśli tak, to ty masz szczęście, a ona pecha – znasz jej adres, wiesz, jak wygląda, a jak się postarasz, to na pokrewnych serwisach znajdziesz prywatne informacje z jej bloga. I co, fajnie tak pstrykać zdjęcia?
Piotr Stanisławski