Polska500 zł za magisterkę - to nie żart!

500 zł za magisterkę - to nie żart!

W internecie nie brakuje ofert dla starszych uczniów, czyli pisanej na zamówienie pracy inżynierskiej, licencjackiej, magisterskiej czy nawet – uwaga! – doktoratów. Przyciągają niskie ceny, gdyż gotową pracę można kupić nawet za 500 zł. - Duża część prac dyplomowych trafia w Polsce do nielegalnego obiegu. Następnie są kompilowane, nieznacznie zmieniane, i ponownie trafiają na sprzedaż. Ten sam tekst, czy też identyczny w obszernych fragmentach, nt. Web 2.0. obroniono w Małopolsce dwadzieścia razy – mówi dr Sebastian Kawczyński, prezes Plagiat.pl.

500 zł za magisterkę - to nie żart!
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

Dostarczana jest w częściach, tak jak pisana samodzielnie praca, czyli najpierw plan, potem pierwszy rozdział, drugi itd. (wg kolejności oddawania jej promotorowi). Nieraz w ofercie jest zapewnienie, że do pracy dołączany jest raport systemu antyplagiatowego, czy też – że tworzona jest pod nadzorem wykładowców akademickich.

Problemem jest, że proceder ten działa „zgodnie z prawem”. – W Polsce jest wolność prowadzenia badań naukowych i działalności gospodarczej. Każdy może zamówić u kogoś opracowanie naukowe na jakiś temat, co w świetle prawa jest legalne. Firmy piszące prace na zamówienie żądają poświadczenia od kupujących gotowe opracowanie, że nie wykorzystają go niezgodnie z prawem. Jest ono oczywiście podpisywane w złej wierze, ale bardzo utrudnia skuteczne przeciwdziałanie takim praktykom. Skutkuje tym, że z punktu widzenia prawa, takie firmy czy osoby wykonują opracowania naukowe na zlecenie – mówił dr Sebastian Kawczyński. Plagiat.pl sporządził kiedyś listę podmiotów piszących pracę na zamówienie (było ich kilkaset), która następnie osobiście została dostarczona departamentowi ochrony własności intelektualnej Komendy Głównej Policji.

– Rozmawialiśmy z szefem i kilkoma policjantami, którzy zajmują się takimi sprawami. Padła też propozycja zorganizowania prowokacji, wolontariusze mieli kupić od takich firm prace – mówi dr Kawczyński, dodając, że policjanci okazali się bezradni: - Powiedzieli, że nic nie mogą z tym zrobić, gdyż firmy stosując odpowiednie zabezpieczenia prawne, uniemożliwiają prowadzenie przeciwko nim skutecznych działań. Musiałoby najpierw dojść do przestępstwa, czyli ten, kto zamówił pracę, musiałby ją naprawdę obronić. I tak on byłby wówczas przestępcą, a te firmy tylko „pomocnikami”.

Szybki, łatwy dyplom

Zaledwie co czwarta wyższa uczelnia (113 na 464) korzysta z systemu antyplagiatowego, zaś inne - z dawnej metody podpisywania przez studenta oświadczenia, że praca nie narusza praw osób trzecich. – To jest żadna metoda, więc tak naprawdę takie uczelnie nie mają żadnej ochrony antyplagiatowej – mówi w rozmowie z WP dr Kawczyński. Pytany o powody, odpowiada, że nie jest to budżet. W przypadku największych Polskich uczelni roczny koszt systemu antyplagiatowego wynosi tyle, co zatrudnienie dwóch pracowników administracyjnych przez rok, podczas gdy uczelnie zatrudniają ich bardzo wielu. Mniejsze uczelnie płacą rocznie tyle, ile wynosi miesięczna pensja sekretarki.

Dr Kawczyński uważa, że wiele Polskich uczelni zamiast jakością kształcenia, przyciąga do siebie studentów łatwością zdobywania dyplomów. – Coraz częściej jest tak, że uczelnie rywalizują o klientów tym, że studia są tanie, a także łatwo i szybko można je skończyć. Placówki tak działające nigdy nie będą chciały skorzystać z systemu antyplagiatowego, gdyż zwyczajnie im się to nie opłaca – mówi w rozmowie z WP dr Kawczyński i zauważa, że wśród tych 113 uczelni są te, które albo już znajdują się w czołówkach rankingów uczelni wyższych, albo do nich aspirują.

Od trzech lat Plagiat.pl przyznaje specjalne certyfikaty uczelniom, które w trosce o jakość kształcenia eliminują z grona studentów osoby dokonujące plagiatu prac. Prof. Wojciech Dyduch, prorektor ds. edukacji z Akademii Ekonomicznej im. Karola Adamieckiego w Katowicach, jednej z nagrodzonych w tym roku uczelni, pytany, jak walka z plagiatem wygląda na co dzień, odpowiada, że jest to intensywna praca przede wszystkim w dziekanatach wszystkich wydziałów.

– Oznacza to setki prac sprawdzanych na bieżąco. Nie tylko w gorących okresach sesyjnych, ale i przez cały rok – mówi prof. Dyduch w rozmowie z WP. Pytany, jak magistranci najczęściej dokonują plagiatów, mówi, że są to przeważnie zapożyczenia z sieci, choć do takich przypadków na etapie magistra dochodzi bardzo rzadko. – Zapożyczenia z sieci zwykle też nie dotyczą całości, a jest to na przykład jakiś fragment bez przypisu – mówi prof. Dyduch, dodając, że raczej nie zdarzały się przypadki, żeby ktoś oddał gotową pracę pisaną na zamówienie, choć oczywiście trudno byłoby taki przypadek udowodnić.

Dr Kawczyński pytany przez WP, czy jedną z metod walki z plagiatem byłaby większa kontrola akceptowanych przez uczelnie tematów (bardziej twórczych niż odtwórczych), mówi, że przede wszystkim wykładowcy powinni zdawać sobie większą sprawę z przeszłości zadawanego tematu i starać się je formułować tak, żeby nie były powielane. Choć zauważa, pewne zagadnienia – kulturowe, filozoficzne czy historyczne – są aktualne zawsze. – Nie możemy nie pisać o twórczości Adama Mickiewicza tylko dlatego, że wiele już na ten temat napisano. Takie zagadnienia po prostu się nie starzeją, dlatego w takich sytuacjach bardzo potrzebny jest system antyplagiatowy – mówi dr Kawczyński. Jednocześnie uważa, że system informatyczny to tylko część procedury antyplagiatowej, gdyż takie działania powinny być wbudowane w system edukacyjny. - Pisanie pracy dyplomowej czy magisterskiej polega na ścisłej współpracy mistrz-uczeń. I promotor, profesor, jeżeli akceptuje temat pracy to jest to temat związany z pewnym obszarem badań, które prowadzi
katedra. Z pewnymi wynikami badań, które on sam przeprowadził wcześniej – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Wojciech Dyduch z Akademii Ekonomicznej im. Karola Adamieckiego w Katowicach. Jego zdaniem skuteczniejszą metodą walki z plagiatem byłaby bardziej indywidualna współpraca promotora ze studentem, mniej seminarzystów współpracujących z tym samym promotorem, ale to, zauważa, wymagałoby już zmian systemowych.

Najmłodsi nie wiedzą

Wśród uczniów ostatnich klas dziesięciu warszawskich szkół podstawowych (dziewięciu państwowych i jednej niepublicznej) Fundacja im. Fresnela przeprowadziła projekt „Obrońcy własności intelektualnej”, finansowany ze środków Biura Edukacji Miasta Stołecznego Warszawy. Zajęcia edukacyjne, w tym m.in. warsztaty rozbudowane o zajęcia z socjologii, badały podejście uczniów do tematu ściągania i wykorzystywania w tym celu nowych technologii. – Uczeń pytany, czy ściąganie jest złe, zawsze odpowiadał, że to zależy jakie – mówiła Prezes Fundacji Paulina Gajownik podczas odbywającemu się w Warszawie seminarium poświęconemu ochronie własności intelektualnej.

Ściąganie, uważają najmłodsi, jest złe, gdy „żywcem” przepisuje się od kolegi. W innym przypadku lub gdy gotowa praca zostanie skopiowana z internetu, nie ma, zdaniem uczniów, w takim zachowaniu nic złego. – Uważali, że jeśli coś jest w internecie, to znaczy, że jest powszechnie dostępne, można to sobie wziąć i, nawet nic szczególnego w tym nie zmieniając, oddać jako swoją pracę – mówiła Gajownik.

Trudności sprawiało też odróżnienie ściągania od plagiatorstwa, które to pojęcie dla większości uczniów jest nieznane. Samo zjawisko ściągania ograniczali oni do przepisywania od kolegów czy korzystania z pomocy na klasówkach. Wielu uczniów uważa, że nauczyciele nie monitorują ściągania gotowych prac z internetu. Tymczasem kontrolują oni pod tym kątem prace, choć nie wszystkie. - Gdyby dysponowali narzędziami umożliwiającymi szybsze ich sprawdzanie, mogliby to robić na większą skalę – mówiła WP Gajownik.

Na podstawie rozmów i przeprowadzanych wśród uczniów ankiet, budowana była na terenie szkoły minikampania, mająca pokazywać i uświadamiać uczniom, że ściąganie zawsze jest złe. Podobne projekty – choć w mniejszej liczbie szkół – Fundacja Fresnela przeprowadzała w latach ubiegłych. W przyszłym roku szkolnym ruszy projekt skierowany do uczniów klas licealnych. – Chcemy się skupić przede wszystkim na prezentacjach maturalnych. Problem ten, jak wynika z rozmów z przedstawicielami różnych szkół, z roku na rok jest coraz większy – mówi WP Gajownik. Część uczniów korzysta z gotowych prezentacji, wcześniej zamówionych w internecie, ucząc się ich treści na kilka dni przed egzaminem.

W tym roku 12 uczelni wyższych i 3 wydziały otrzymały certyfikaty "Uczelnia walcząca z plagiatami" i "Wydział walczący z plagiatami". Wyróżnienia wręczono podczas seminarium w Warszawie nt. ochrony własności intelektualnej.

Wśród nagrodzonych w tym roku uczelni znalazły się: Akademia Ekonomiczna im. Karola Adamieckiego w Katowicach, Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej, Akademia Wychowania Fizycznego Józefa Piłsudskiego w Warszawie, Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Gorzowie Wielkopolskim, Społeczna Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania w Łodzi, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego, Szkoła Główna Handlowa, Warszawskie Uniwersytet Medyczny, Wyższa Szkoła Administracji w Bielsku Białej, Wyższa Szkoła Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego, Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZNP w Warszawie i Wyższa Szkoła Techniczno-Ekonomiczna.

Trzy nagrodzone wydziały to: Wydział Informatyki Wyższej Szkoły Informatyki w Łodzi, Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, Wydział Zarządzania i Ekonomii Politechniki Gdańskiej.

Dyskusja poświęcona plagiatom, w której udział wzięli m.in. dr Sebastian Kawczyński i Paulina Gajownik, była częścią seminarium o ochronie własności intelektualnej.

Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (207)