2 miliony złotych zadośćuczynienia za rodzinny dramat?
Przed warszawskim sądem okręgowym zakończył się proces o zadośćuczynienie za zamianę niemowląt w szpitalu. Wyrok ma zostać ogłoszony 2 kwietnia. Rodziny oby dziewczynek, które w 1984 roku zostały zamienione w szpitalu przy ul. Niekłańskiej w Warszawie, domagają się łącznie ponad 2 mln zł - po 300 tys. zł na osobę - z odsetkami od Skarbu Państwa.
19.03.2009 | aktual.: 19.03.2009 21:36
Pozwani chcą oddalenia pozwu, ich zdaniem roszczenie się przedawniło, ponadto jest wygórowane. Głosy stron zostaną załączone na piśmie - takiej formy chcieli przedstawiciele pozwanych, uzasadniając to skomplikowaniem i wagą procesu. - Ta sprawa nie wynika z chęci zysku, jest krzykiem rozpaczy ludzi, którzy nigdzie nie mogli znaleźć pomocy - powiedziała w krótkim końcowym wystąpieniu pełnomocniczka powodów.
Reprezentanci pozwanych spierali się, kto odpowiada za zamianę dzieci. - Za ten podmiot nie odpowiadamy - powiedział pełnomocnik ministra zdrowia, wskazując, że szpital był kliniką. Pełnomoczniczka WUM odpowiadała, że za wszystkie szpitale odpowiadał wtedy Skarb Państwa, ponadto Akademia Medyczna "zajmuje się dydaktyką, nie świadczeniem usług zdrowotnych", a studentom praktykującym w szpitalu nie wolno było nawet "dotknąć się do dzieci".
Do zamiany dzieci doszło w styczniu 1984, gdy na oddział w tym samym czasie trafiły bliźniaczki państwa O. oraz córka rodziny W. Dzieci, urodzone w grudniu 1983, były chore na zapalenie płuc. Po dwóch tygodniach rodzice odebrali dziewczynki ze szpitala. Po 17 latach okazało się, że Nina O. - formalnie siostra bliźniaczka Katarzyny O. - jest biologiczną córką rodziny W., natomiast wychowywana w tej rodzinie Edyta W. jest biologiczną córką państwa O. Jak wówczas relacjonowały media, sprawa wyszła na jaw dzięki koleżankom dziewcząt. Rodzice i córki mówili o skutkach zamiany dla obu rodzin - dolegliwościach zdrowotnych na tle nerwowym i kłopotach w kontaktach z Edytą W., która stała się apatyczna (biegli uszczerbek na zdrowiu ocenili u niej na 20%). Opowiadali, że mieszka z rodziną W. "jak sublokator", zamykając się w swoim pokoju (w trakcie procesu biegli stwierdzili uszczerbki na zdrowiu także u rodziców).
- Najchętniej bym się wyprowadziła i zapomniała o sprawie - powiedziała Katarzyna O. Nina O. powiedziała, że ujawnienie zamiany nie zmieniło jej relacji z Katarzyną O. Edyta W. nie stawiła się w sądzie.
- Nie ma dnia, żebym o tym nie myślał - powiedział Andrzej O. Dodał, że martwi się o żonę, która odkąd sprawa wyszła na jaw cierpi na depresję. Ona sama powiedziała, że obwiniała się, że nie rozpoznała dziecka. Mówiła, że krótko widziała córki - oddzielono ją od nich, gdy przeziębiła się na oddziale położniczym, leżąc na mokrej gumowej podkładce bez prześcieradła. Na oddziale, gdzie w grudniu w toalecie było wybite okno.
Na pytanie pozwanych, czy nie zdziwiło jej, że gdy odbierała córki ze szpitala u jednej z nich nie było już stwierdzonej wcześniej dolegliwości stopy, Elżbieta O. odpowiedziała, że powiedziano jej, iż z nóżką już wszystko w porządku. Dodała, że nie dociekała, przyczyn tak szybkiej rehabilitacji stopy, zwłaszcza, że obie dziewczynki wypisano ze szpitala z biegunką, przepukliną, otarciami i odparzeniami, których nabawiły się na ul. Niekłańskiej. Gdy potem spytała lekarza o różnice w wyglądzie dziewczynek, lekarz wyjaśniał, że są bliźniaczkami dwujajowymi.
Proces trwa od 2002 roku. Po ponad 20 latach od wydarzeń, których dotyczy sprawa, wiele czasu zajęło ustalenie i zlokalizowanie wszystkich świadków. Sąd postanowił pominąć wniosek dowodowy WUM, ponieważ aktualnego adresu ostatniego wskazanego przez uczelnię świadka nie udało się ustalić.