12 lat za zabójstwo ciężarnej przyjaciółki
Na 12 lat pozbawienia wolności skazał Sąd Okręgowy w Rzeszowie 40-letniego Marka Ś., oskarżonego o zabójstwo ciężarnej przyjaciółki. Wyrok nie jest prawomocny.
Prokuratura wnioskowała o 15 lat pozbawienia wolności. Prokurator nie podjął jeszcze decyzji odnośnie złożenia apelacji, ale zapowiedział złożenie wniosku o pisemne uzasadnienie wyroku. Natomiast obrona prawdopodobnie złoży apelację.
Do zabójstwa doszło w grudniu 2004 roku w centrum Rzeszowa. Według aktu oskarżenia mężczyzna, działając z zamiarem pozbawienia życia Małgorzaty S., zadał jej 9 ciosów nożem. Kobieta zmarła na miejscu.
Oskarżony podczas procesu wyjaśniał m.in., że nie chciał zabić swojej przyjaciółki, ale gdy mu powiedziała, że chce usunąć ciążę - załamał się psychicznie. Utrzymywał, że chciał jedynie obronić swoje nienarodzone jeszcze dziecko. Przed sądem mówił, że kochał matkę swojego dziecka i planował z nią wspólną przyszłość. Wyjaśniał też, że nie pamięta momentu zabójstwa.
Sędzia Artur Pelc, uzasadniając wyrok, powiedział, że sąd wymierzając karę, wziął pod uwagę opinię biegłych, którzy stwierdzili, że Ś. cierpi na uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego, co powoduje, że ma ograniczoną zdolność pokierowania swoim postępowaniem. Tak było właśnie w chwili zabójstwa. Ponadto, jak podkreślił sędzia, oskarżony przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył szczegółowe wyjaśnienia. Uznał też, że wnioskowana przez prokuraturę kara byłaby zbyt surowa.
Według sądu narastający od dłuższego czasu między oskarżonym a jego ofiarą konflikt nie był jednak tak silny, by uznać, że zabójstwo zostało dokonane w afekcie. Sędzia dodał, że oskarżony przygotowywał się do zabójstwa (w tym dniu kupił w pobliskim sklepie nóż) i kilkakrotnie groził telefonicznie i osobiście swojej przyjaciółce zabiciem, jeżeli ta zdecyduje się usunąć ciążę.
Gdy sędzia mówił o groźbach, wówczas oskarżony zaczął krzyczeć, że to nieprawda.
Do zabójstwa doszło 9 grudnia 2004 roku na jednej z ulic w centrum Rzeszowa, tuż przed godziną 15. Oskarżony wraz ze swoją ofiarą wyszli z pobliskiego szpitala od lekarza ginekologa i pokłócili się. Na ulicznym parkingu samochodowym Marek Ś. zadał kobiecie śmiertelne ciosy. Chwilę później sam poinformował policję - najpierw telefonicznie, a później osobiście - o popełnionym przez siebie przestępstwie.