Madzia z Sosnowca umarła 24 stycznia 2012 roku. Za jej zabójstwem stoi matka Katarzyna Waśniewska © East News | KATARZYNA ZAREMBA

10 lat od zabójstwa małej Madzi. Prokurator ujawnia tajniki śledztwa

Sylwester Ruszkiewicz

Przymarzaliśmy do ziemi. Policjantce spisującej protokół z miejsca odnalezienia ciała dziecka zamarzał tusz w długopisie - opowiada prokurator Zbigniew Grześkowiak. Dziesięć lat temu prowadził najgłośniejsze śledztwo w Polsce - w sprawie zabójstwa półrocznej Madzi z Sosnowca.

Pierwsza wersja wydarzeń, którą matka Madzi, 22-letnia wówczas Katarzyna Waśniewska, opowiada śledczym na początku 2012 r., brzmi tak: została zaatakowana przez nieznanego sprawcę podczas spaceru z dzieckiem, a gdy ocknęła się na ulicy - w wózku nie było jej córeczki.

Druga wersja, którą matka Madzi opowiada Krzysztofowi Rutkowskiemu, a ten ujawnia całej Polsce, brzmi tak: dziecko nie zostało porwane, ale wypadło jej z kocyka i uderzyło głową w próg. Ponieważ nie dawało oznak życia, ze strachu ukryła ciało.

Śledczy najpierw przedstawiają matce zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci.

A potem jest wersja trzecia i ostatnia: matka rzuciła dzieckiem o podłogę, a gdy okazało się, że żyje, udusiła je - potwierdza to sekcja zwłok. Potem Waśniewska ukryła ciało, upozorowała atak na siebie i porwanie.

Proces przed Sądem Okręgowym w Katowicach rusza w lutym 2013 roku.

Zbigniew Grześkowiak jest wówczas prokuratorem okręgowym w Katowicach, pracuje w wydziale śledczym. Na początku bada sprawę razem z innymi prokuratorami, potem formalnie prowadzi śledztwo i stawia młodej matce zarzut zabójstwa dziecka.

Prokurator Zbigniew Grześkowiak w trakcie mowy końcowej w procesie o zabójstwo półrocznej Madzi z Sosnowca
Prokurator Zbigniew Grześkowiak w trakcie mowy końcowej w procesie o zabójstwo półrocznej Madzi z Sosnowca© East News | MACIEJ GILLERT

Sylwester Ruszkiewicz. Wirtualna Polska: Pamięta pan dzień, w którym cała Polska się dowiedziała, że Madzia miała zostać porwana, a Katarzyna Waśniewska prosi o pomoc w poszukiwaniach?

Prok. Zbigniew Grześkowiak: Tak. Od początku, jeszcze kiedy sprawę prowadzili śledczy z Sosnowca, interesowaliśmy się nią w Prokuraturze Okręgowej w Katowicach. I od początku było widać, że zeznania Waśniewskiej są wielce niewiarygodne. Można to określić syndromem "Grzesia kłamczucha".

"Grzesia kłamczucha"?

W wierszu Juliana Tuwima "O Grzesiu kłamczuchu i cioci" ciocia pyta Grzesia, czy wrzucił list do skrzynki pocztowej. Grześ przytakuje i barwnie opowiada, jak wrzucał list do skrzynki i jakie osoby napotkał po drodze, a na koniec okazuje się, że ciocia nie dała mu żadnego listu do wrzucenia, więc cała opowieść jest zmyślona.

Osoby, które kłamią, zasypują szczegółami. Zwłaszcza te inteligentne. Jej opowieść była tak naszpikowana detalami, że aż niemożliwa do zapamiętania. Nikt, w takiej sytuacji emocjonalnej w jakiej rzekomo była ona, nie jest w stanie w takim stopniu rejestrować otoczenia. Mówiła m.in. że przechodziła obok niej pani w futrze, które miało świecące nitki. To był nasz punkt zaczepienia.

Ta niewiarygodność wyjaśnień Waśniewskiej? Psycholodzy i psychiatrzy, którzy ją badali, uznali ją za w pełni poczytalną. Oprócz tego, że ma osobowość dyssocjalną i skłonność do patologicznego kłamstwa, nie stwierdzono u niej większych nieprawidłowości…

Ta opinia biegłych została wydana, jak Waśniewska była już osobą podejrzaną. Pamiętajmy, że na początku śledztwa miała status osoby pokrzywdzonej.

Natomiast od początku prokuratura i policja badały sprawę, uwzględniając tę możliwość, że dziecko zostało zabite. Technika i taktyka postępowania w takich sprawach polega na tym, że przyjmuje się wiele różnych wersji. Musimy badać wszystkie hipotezy i weryfikować stopień ich prawdopodobieństwa.

Proszę powiedzieć, jak pracowaliście.

Wydział śledczy Prokuratury Okręgowej w Katowicach, w którym pracowałem, dołączył do sprawy, kiedy matka Madzi zmieniła swoją wersję i powiedziała, że dziecko wypadło jej z rąk. I tak nieszczęśliwie upadło, że nie udało się go uratować.

Polecono mi wykonać czynności kryminalistyczne obejmujące wersję Waśniewskiej, mówiące o porwaniu dziecka przez nieznanego mężczyznę. Jeszcze nie wiedziałem wówczas, że dostanę formalnie sprawę do prowadzenia.

Na początku śledztwa sprawdzaliście również bliskie osoby, w tym ówczesnego męża Waśniewskiej - Bartłomieja?

Tak, bo nie było wtedy wiadomo, kto mówi prawdę. W przypadku pana Bartka jego alibi zostało bardzo szczegółowo sprawdzone. Tego dnia, kiedy doszło do zabójstwa dziecka, można było prześledzić jego zachowanie dzięki świadkom i nagraniom z monitoringu. Okazało się, że praktycznie w ogóle nie odstępowali go znajomi i krewni. Szybko się okazało, że nie było możliwości jego udziału w zdarzeniu. Pojawił się na miejscu po telefonie od żony, kiedy przekazała mu, że dziecko zostało porwane.

Nie wykluczaliście również udziału osób trzecich?

Tak, był wątek osoby poszukiwanej, która mogła mieć coś wspólnego z zaginięciem dziewczynki. Ta osoba miała śledzić Katarzynę przez całą drogę, obserwować ją w parku i na osiedlu. Wydawałoby się, że to jest potencjalny sprawca. Na szczęście dla tego mężczyzny, dzięki nagraniom kamer monitoringu, okazało się, że nie ma nic wspólnego ze sprawą. Został wykluczony z podejrzanych, jeszcze kiedy Waśniewska miała status pokrzywdzonej.

Ten człowiek nie szedł za nią. To ona podsunęła śledczym, że jest dobrym kandydatem na sprawcę. Mijając go, celowo dokładnie zapamiętała, jak wyglądał i wytypowała na podejrzanego.

I tę trasę – przez park i osiedle – przeszliście?

To był koniec tygodnia. Przeszliśmy jeszcze raz całą trasą, którą miała przechodzić Katarzyna z córeczką. I punkt po punkcie analizowaliśmy to, co powiedziała. Zbieraliśmy materiały z monitoringu, przeczesywaliśmy teren. To było sprawdzanie dosłownie każdego centymetra ziemi w pobliżu miejsca porwania. Już wtedy miałem pewność, że to dziecko zostanie znalezione martwe.

Na początku lutego w rozmowie z Krzysztofem Rutkowskim Waśniewska zmieniła wersję. Przyznała, że dziecko nie zostało porwane, ale wypadło jej z kocyka i uderzyło głową w próg. Jak twierdziła - ukryła ciało ze strachu. Po zatrzymaniu wskazała miejsce ukrycia zwłok Madzi.

To nie do końca prawda. Podczas rozmowy z panem Rutkowskim wskazała miejsce rzekomego ukrycia zwłok. Wezwani na miejsce policjanci znaleźli tylko starą kurtkę, zupełnie niezwiązaną ze sprawą. Okazało się, że okłamała pana Rutkowskiego i nie miała zamiaru ujawnić prawdziwego miejsca pochowania dziecka.

Dopiero po przesłuchaniu udało się uzyskać od niej wskazówki, gdzie szukać zwłok Madzi - były to ruiny budynku przy torze kolejowym. Natychmiast, mimo późnej pory, pojechaliśmy z policjantami i technikami kryminalistycznymi na miejsce i przystąpiliśmy do oględzin.

Był pan wtedy z ekipą dochodzeniową na miejscu?

Byłem. Zasady prowadzenia śledztw tego typu wymagają, by oględziny prowadził bezpośrednio prokurator. Przede wszystkim określiliśmy prawdopodobne miejsce ukrycia zwłok dziecka. Nie można jednak było po prostu tam podejść i zacząć kopać - to by zniszczyło ewentualny materiał dowodowy.

Dlatego, że do zbrodni doszło zimą, ziemia była zmarznięta i miejsce było przykryte śniegiem?

Warunki były tak trudne, że praktycznie przymarzaliśmy do ziemi, a policjantka spisująca dyktowany przeze mnie protokół musiała raz po raz robić przerwy, bo zamarzał tusz w długopisie, a papier dosłownie kruszył się na mrozie. Było minus 20 i gorzej…

Co mogliście zrobić w takich warunkach?

Ustaliliśmy przypuszczalne miejsce pochówku. Zabezpieczyliśmy pobliski obszar i zaczęliśmy dokładne oględziny zarówno powierzchni pokrywy śnieżnej, jak i ukrytej pod nią ziemi i górnej warstwy gleby. Otwarcie samego miejsca pochówku to jedna z ostatnich czynności kryminalistycznych, które się wykonuje - najpierw trzeba ustalić, którędy sprawca doszedł do tego miejsca, którędy oddalił się po ukryciu zwłok oraz ewentualne miejsce, gdzie odpoczywał albo schował narzędzia użyte do pochówku.

Podzieliliśmy rejon przeszukania na kwadraty. Wyznaczyliśmy drogi poruszania się śledczych - po to, żeby zapobiec zniszczeniu ewentualnych dowodów. Była noc, więc straż pożarna oświetliła nam cały przeszukiwany obszar reflektorami samochodów pożarniczych. Następnie na wyznaczony teren weszli technicy kryminalistyczni. Dokonali szczegółowych oględzin pokrywy śnieżnej i zabezpieczyli wszystkie elementy mogące stanowić dowód w sprawie.

Jakie dowody zabezpieczyliście?

Podczas oględzin pokrywy śnieżnej obok prawdopodobnego miejsca pochówku znaleźliśmy niedopałek papierosa, na którym w dalszych badaniach ujawniono DNA oskarżonej. Jak się pan domyśla, znalezienie niedopałka z białym filtrem w głębokim białym śniegu nie jest rzeczą prostą, jednak dzięki dokładności i profesjonalizmowi techników było to możliwe. Obecność DNA podejrzanej na niedopałku wskazywała, iż faktycznie była ona na miejscu zdarzenia.

Również pod pokrywą śnieżną technicy znaleźli rękawice robocze, które później powiązaliśmy ze sprawą, porównując ich strukturę z włóknami znalezionymi na ciele i ubraniu dziecka, a stwierdzone na nich zabrudzenia ze składem gleby w miejscu pochówku. To wskazywało, że rękawic użyto do wykopania dołu i pochowania dziecka. Z uwagi na ruch w tym rejonie oraz upływ czasu nie znaleziono śladów obuwia powiązanych ze sprawą, natomiast znaleźliśmy miejsce, w którym ziemia została rozkopana, co oczywiście pozwoliło na zawężenie obszaru poszukiwania zwłok.

Jedną z wersji, która pojawiała się w mediach, była ta, że ciało zostało ukryte pod głazem, a że jego waga była znaczna – że oskarżonej musiał ktoś pomagać w ukryciu zwłok…

Ponieważ dla śledztwa istotne jest nie tylko miejsce pochowania zwłok, ale również sposób, w jaki tego dokonano, zdecydowałem, iż zamiast odsłonięcia zwłok od góry przystąpimy do ich ujawnienia z boku, uzyskując pełny przekrój tak dołu, jak i ułożenia zwłok. W tym celu usunęliśmy duży blok betonowy, nazwany później w mediach "głazem", przylegający do obszaru rozkopanej ziemi. Po jego podniesieniu udało się odsłonić cały przekrój miejsca pochówku, obejmujący strukturę dołu, zwłoki oraz nienaruszone warstwy pomiędzy zwłokami a powierzchnią ziemi.

Po zakończeniu oględzin ów "głaz" nie został przywrócony na miejsce. I to stało się źródłem medialnej teorii, że ciało zostało ukryte pod głazem, a oskarżonej musiał ktoś pomagać w ukryciu zwłok. Teoria ta jest jednak z gruntu fałszywa. Niestety rozeszła się ta plotka i jest powtarzana do dziś.

Kluczowa, jak się później okazało, była jednak sekcja zwłok dziewczynki?

Tak. Dzięki nagłemu ochłodzeniu ciało Madzi nie uległo uszkodzeniu. Gdyby było cieplej, zwłoki zaczęłyby się rozkładać. Zniknęłyby również ślady na ciele, które doprowadziły później do skazania. Pamiętam, że zastanawialiśmy się, czy poczekać kilka dni, aż ciało rozmarznie, bo nie da się oczywiście przeprowadzić oględzin wewnętrznych na zamarzniętych zwłokach. Ale efekt byłby taki, że uszkodzone zostałyby tkanki. Trzeba było stopniowo zwiększać temperaturę, w której znajdowały się zwłoki dziecka. W końcu po kilku dniach uznaliśmy, że można pobierać i zakonserwować tkanki do badań.

Jakie badania były kluczowe?

Zrobiliśmy najpierw zdjęcia RTG, które ujawniły zmiany w obrębie kręgosłupa szyjnego - co z jednej strony mogło się zgadzać z wyjaśnieniami matki Madzi, że dziecko upadło na ziemię, a z drugiej - mogło być dowodem na zupełnie coś innego. Jak ustalili biegli, rdzeń kręgowy nie był uszkodzony - a to jednoznacznie wykluczało śmierć w wyniku upadku.

Dzięki temu biegli wykazali ostatecznie przyczynę śmierci dziewczynki?

Mózg Madzi był mocno obrzęknięty, płuca rozdęte. Zmiany, jakie w nich zaszły, wskazywały na gwałtowne uduszenie, bo przy duszeniu rośnie ciśnienie w czaszce i płucach. Każde duszenie powoduje ponadto zmiany w całym ciele - m.in. wybroczyny w oczach, zmiany w wątrobie i w innych organach. Skutkiem długotrwałego braku tlenu są zmiany w całym organizmie – a te są dla biegłych uchwytne. Okazało się, że wskutek duszenia mózg dziewczynki został niejako wepchnięty do rdzenia kręgowego.

Jak udało się prokuraturze tego dowieść?

Trzeba było wyjąć z płynu rdzeniowego poszczególne komórki, zrobić im zdjęcia i sprawdzić, skąd pochodzą. To oczywiście musiało potrwać. Wymagało odpowiednich odczynników, profesjonalnego sprzętu, a także zaangażowania i ogromnej wiedzy biegłych.

Podobnie jak na początku postępowania nie wykluczaliście innych niż przestępcze przyczyn uduszenia?

Sprawdzana była wersja z przypadkowym zachłyśnięciem się pokarmem. Po zbadaniu wnętrza przewodu pokarmowego wykluczyliśmy taką możliwość. Badaliśmy również, czy dziewczynka nie zadławiła się ciałem obcym. Objawy byłyby bowiem podobne. Dziecko nie ma wówczas dostępu do tlenu i zaczyna się dusić. To również wykluczyliśmy po dokładnych badaniach. Zostało mechaniczne zaciśnięcie szyi albo zatkanie otworów oddechowych. Mechaniczne zaciśnięcie szyi zostawia jednak na niej ślady, a u Madzi ich nie było. Pozostaje drugi sposób.

Podczas procesu przed sądem linia obrony była taka, że Madzia zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, po którym miało dojść do śmiertelnego w skutkach laryngospazmu, czyli skurczu krtani.

Była to dobrze przygotowana linia obrony. Alternatywą dla gwałtownego uduszenia, obecności ciała obcego w organizmie lub zachłyśnięcia się pokarmem teoretycznie mógłby być odruchowy skurcz krtani.

Laryngospazm prowadzi bowiem do zamknięcia głośni w reakcji na szkodliwe czynniki zewnętrzne, a w konsekwencji do duszności krtaniowej - oddycha się wtedy z dużą trudnością.

Pozornie laryngospazm nie zostawia żadnych śladów. Ale w rzeczywistości nawet drobna zmiana chorobowa zawsze te ślady zostawia. W tym przypadku biegli, którzy zawodowo zajmują się tą przypadłością wśród niemowląt, sprawdzili tkanki i okazało się, że nie było takich śladów. Biegli stwierdzili nadto, że przy zaciśnięciu krtani słychać charakterystyczny świst powietrza. Oskarżona zaś kilkukrotnie - dokładnie i szczegółowo - opisywała ostatnie chwile życia córki, jednak o takim zjawisku nie wspominała.

Zgon w wyniku laryngospazmu wykluczało także wspomniane już ostre rozdęcie płuc, które przy tym mechanizmie nie występuje.

Do końca procesu Katarzyna Waśniewska nie okazała skruchy ani nie przyznała się do winy
Do końca procesu Katarzyna Waśniewska nie okazała skruchy ani nie przyznała się do winy © East News | Piotr Kamionka/REPORTER

Do jakich wniosków doszła prokuratura, analizując zachowanie Katarzyny Waśniewskiej przed urodzeniem dziewczynki i po jej przyjściu na świat?

Matką była wręcz podręcznikową. Robiła to, co sugerowały poradniki dobrego zajmowania się dziećmi. Irytowała się, kiedy córka zachowywała się inaczej, niż przewidywały książki. Na przykład płakała i nie chciała jeść, choć matka stosowała się do wytycznych i wskazówek. Nie można było jej jednak zarzucić, że nie dbała o dziecko. Wszystkie potrzeby mała Madzia miała zaspokojone. Waśniewska nie darzyła jednak Madzi miłością macierzyńską, ale traktowała jak kolejny obowiązek. A z nich zawsze starała się wywiązywać jak najlepiej.

Zdaniem sądu tak samo zrobiła zresztą wtedy, gdy postanowiła, że pozbędzie się dziecka. Zaczęło jej przeszkadzać. Zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym. Wszystko zaplanowała. W śledztwie pojawił się również motyw zemsty na mężu…

Te wszystkie wątki się zbiegają. W wątku dotyczącym relacji między nią a panem Bartkiem chodziło o to, żeby ukarać męża. Partner Waśniewskiej kochał dziecko, było u niego na pierwszym miejscu. Ale wśród znajomych i bliskich mówił tylko o córce. O żonie nie wspominał. Dodatkowo Katarzyna podejrzewała męża o zdradę. Według świadków jej mąż był osobą kontaktową, miał swoje towarzystwo, do którego ona nie należała. Spotykali się w swoim gronie, korespondowali ze sobą w internecie, żartowali, a czasem pisali do siebie językiem "niepoprawnie politycznym". Waśniewska widziała tę korespondencję męża i wielokrotnie zwracała mu uwagę. Czuła się zazdrosna o to jego towarzystwo.

W styczniu 2012 roku Waśniewska wpisała w wyszukiwarkę frazy związane z pogrzebem dziecka i procedurami związanymi z pochówkiem.

Na początku postępowania zabezpieczyliśmy telefony, sprzęt komputerowy i nośniki elektroniczne. Informacje, o których pan mówi, sprawdzała na kilka dni przed zabójstwem Madzi. Po co, jeśli dziecko jest zdrowe - a było - szukać rzeczy takich jak koszt dziecięcej trumny?

A jak wówczas odpowiedziała?

Że robiła to z ciekawości… Jak ustalili biegli, sprawdzała również, jak wyglądają śledztwa prowadzone po zatruciu dwutlenkiem węgla.

Ile razy przesłuchiwał pan Katarzynę Waśniewską?

Kilkakrotnie. Teraz już dokładnej liczby przesłuchań nie pamiętam.

Jak ją pan zapamiętał? Bo w świadomości sporej części społeczeństwa mogła się zapisać taka, jaką pokazały kamery na sali sądowej: z uśmiechem, dobrym makijażem, pewna siebie.

To była osoba inteligentna, potrafiąca się wysławiać, umiejąca się ubrać i zachować stosownie do okoliczności. Z jednej strony potrafiła więc być szokująca, a z drugiej - respektować wszystkie normy. Zależnie od tego, kiedy ona uważała to za stosowne. Zgadzam się z opinią biegłych, którzy uznali ją za osobę wysoce zdemoralizowaną oraz niebezpieczną dla społeczeństwa.

Biegli uznali też za prawdopodobne, że w przyszłości wróci na drogę przestępstwa.

W czasie rozprawy prokuratura oceniała, że adekwatną karą będzie dożywotnie pozbawienie wolności, jednak sąd uznał, że kara 25 lat jest wystarczająca. Po zapoznaniu się z argumentacją sądu jestem skłonny się z nią zgodzić.

Waśniewska nigdy się nie przyznała do zabójstwa swojej córeczki. Do końca przekonywała sąd, że dziecko jej wypadło przypadkiem?

Mówiła, że miała Madzię na rękach, odchylała się i sięgała do wyłącznika światła, wówczas dziecko jej wypadło. Wszystko dokładnie pomierzyliśmy i okazało się, że nie dało się sięgnąć do wyłącznika z miejsca, w którym opowiadała, że stała. Wersję z wychyleniem się i swobodnym upadkiem dziecka również wyeliminowaliśmy. Taki upadek oznacza, że leci się niejako prosto w dół. A jeśli miejsce upadku znajduje się dalej, to oznacza, że była jakaś siła dołożona. Niemowlę nie jest też w stanie odepchnąć się od matki z siłą, która wynosi go metr dalej – a tak wynikałoby z wyjaśnień Waśniewskiej.

Skąd śledczy wiedzieli więc, gdzie dziecko dokładnie upadło?

W mieszkaniu Waśniewskich była drewniana podłoga. Każdy jej fragment ma swoją charakterystykę chemiczną i fizyczną. To nam, laikom, każdy brud wydaje się taki sam. Dla biegłego z dziedziny gleboznawstwa każdy centymetr ma jednak inny skład: zawiera charakterystyczną dla niego mieszankę kurzu, pleśni, grzybów, włosów, włókien, naniesionej ziemi, resztek jedzenia czy zwierzęcych odchodów. Dziecko, padając na ziemię, uderzyło o podłogę. Ten upadek zostawił swój ślad na śpioszkach. Biegły, analizując centymetr po centymetrze podłogę w mieszkaniu, mógł stwierdzić dokładnie, gdzie doszło do upadku. To był twardy dowód w sprawie.

Z akt sądowych wynika, że po upadku na ziemię dziewczynka jeszcze żyła.

Być może pierwszym pomysłem było rzucenie dzieckiem o ziemię i upozorowanie wypadku. Dziecko jednak przeżyło. Wówczas doszło do uduszenia…

Zabójstwo Madzi wstrząsnęło całą Polską, domagano się kary śmierci dla Waśniewskiej. Z pana perspektywy to była trudna sprawa?

Na pewno pracochłonna. Czy trudna? Nie wydaje mi się… Trudne bywają sprawy związane z brakiem możliwości dowodowych. A tu dowodów było bardzo dużo. Trzeba je tylko było odpowiednio zabezpieczyć i zbadać. I wiedzieć, gdzie ich szukać.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (273)