"Wprost": mur milczenia wokół Durczoka powoli się kruszy
Najnowszy tygodnik "Wprost" donosi, że osobą, o której traktował artykuł "Ukryta prawda" jest szef "Faktów" TVN Kamil Durczok. Na dowód przedstawia anonimowe wyznanie byłej pracownicy redakcji "Faktów".
Trzy tygodnie temu "Wprost" napisał o przypadkach molestowania, jakich miał się dopuszczać jeden ze znanych dziennikarzy. "Nie ujawniliśmy ani nazwy stacji, ani nazwiska dziennikarza, który dopuszczał się tego procederu. Powód był jeden: ofiara się na to nie zgodziła" - napisano.
Jak wyjaśnia redakcja, decyzja o publikacji materiału miała "zwrócić uwagę na problem". Chodziło również o to, by - jak czytamy - "ofiary poczuły, że nie są same" i "nabrały odwagi, żeby mówić".
Redakcja przyznaje, że autorzy zakładali "powrót do tematu", gdy "po publikacji uda się (...) dotrzeć do kolejnych osób, które zdecydują się mówić". Liczyli też na to, że "tym razem otrzymają zgodę ofiar na ujawnienie zarówno nazwy stacji jak i nazwiska dziennikarza".
Redakcja "obserwowała, jak istniejący wokół sprawy mur milczenia powoli się kruszy" i jak "ofiary stopniowo nabierają odwagi". "Dziś, po kilku tygodniach badania sprawy, możemy już napisać, że przypadków molestowania i mobbingu dopuszczał się Kamil Durczok" - czytamy we "Wprost".
Nadal jednak, jak wynika z najnowszego artykułu w tygodniku, nikt nie zdecydował się na wypowiadanie się na temat tej historii pod własnym nazwiskiem. Wszyscy informatorzy "Wprost" pozostają anonimowi, tak jak główna bohaterka materiału, kryjąca się pod pseudonimem Magdalena.
Była pracownica redakcji "Faktów", jak informuje tygodnik, przez długi czas wahała się, czy zgodzić się na upublicznienie jej historii.
- Może to absurdalne, ale mnie się wydaje, że on jest wszechpotężny. Chociaż już nie pracuję w mediach, nadal się boję - tłumaczyła dziennikarzom tygodnika.
Magdalena pracowała w "Faktach" jako researcherka. Jak relacjonuje, wszystko rozpoczęło się w lutym 2010 roku, podczas wyjazdu służbowego do Zakopanego.
- O trzeciej w nocy otrzymała od Kamila Durczoka SMS-a: "Wpadniesz?". Nie odpisałam - opowiada dziennikarzom "Wprost". - Na drugi dzień udawał, że mnie nie widzi, więc ja też postanowiłam zapomnieć o sprawie.
Jak wynika z relacji Magdaleny, sprawa na tym się nie zakończyła. Kamil Durczok - jak twierdzi - nękał ją SMS-ami z niedwuznacznymi propozycjami, mimo iż stanowczo odpowiadała, że nie wchodzi "w takie relacje z szefem".
- Był natarczywy. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Rozmawiałam z psychologiem, doradzil spokój i jasny przekaz "nie" - opowiada "Wprost" Magdalena".
To jednak - jak relacjonuje kobieta - nie pomogło. Co gorsza Magdalena zauważyła, że jest pomijana przy awansach i podwyżkach. Postanowiła więc zwolnić się z redakcji. Poinformowała o swoim zamiarze Durczoka.
- Wtedy zachował się bardzo w porządku. Powiedział, żebym nie zmieniała pracy. Dostalam podwyżkę i możliwość robienia materiałów producenckich - opowiada. - Wkrótce zostałam producentem. Dostałam etat. Myślałam, że teraz wszystko będzie normalnie.
W czerwcu 2012 roku, po imprezie redakcyjnej - jak opowiada kobieta - jej nadzieje prysły.
- Kiedy impreza się skończyla, stałam przed budynkiem i dzwoniłam po taksówkę. Nie mogłam się nigdzie dodzwonić, a wtedy z imprezy wyszedł on. Też zaczął dzwonić po taksówkę. "Ten, kto się pierwszy dodzwoni zamawia dwie, OK?" - zaproponowałam. Ożywił się. "Po co dwie? Blisko mieszkam, możemy pojechać jedną!" . Wtedy wszystko wróciło, chyba po raz pierwszy puściły mi nerwy. Krzyknęłam, że mogę go najwyżej wyrzucić z tej taksówki pod jego drzwiami - opowiada "Wprost" Magdalena.
Jak twierdzi, od tego wieczoru rozpoczął się jej koszmar. Nagle to co robiła w pracy przestało odpowiadać szefowi "Faktów".
- Wszystko, co robiłam, było złe, klasyczny mobbing - twierdzi kobieta.
W październiku 2012 roku, pod naciskiem - jak twierdzi - Kamila Durczoka, zrezygnowała z pracy w telewizji.
Historię Magdaleny potwierdzają pośrednio inni pracownicy stacji: obecni i byli. Wszyscy odpowiadają na pytania dziennikarzy "Wprost" anonimowo.
Źródło: "Wprost"