ŚwiatTo nie jest region dla chrześcijan. Exodus wyznawców Chrystusa na Bliskim Wschodzie

To nie jest region dla chrześcijan. Exodus wyznawców Chrystusa na Bliskim Wschodzie

Zero. Tyle już za pokolenie-dwa może zostać po chrześcijanach na Bliskim Wschodzie. Padają oni ofiarą prześladowań nie tylko ze strony islamskich ekstremistów, ale coraz częściej również zwykłych obywateli. Mimo wielu dramatycznych apeli, zachodni decydenci nieszczególnie przejmują się ich losem. A bez zdecydowanej reakcji Zachodu chrześcijaństwo może całkowicie wyginąć w tej części świata.

To nie jest region dla chrześcijan. Exodus wyznawców Chrystusa na Bliskim Wschodzie
Źródło zdjęć: © AFP | Karim Sahib
Aneta Wawrzyńczak

13.10.2014 | aktual.: 26.01.2016 11:41

Wyobraźmy sobie takie oto równanie:

Za jedynkę podstawiamy Aymana Nabila Labiba, 17-letniego egipskiego Kopta, zamordowanego przez kolegów z klasy właściwie na polecenie nauczyciela języka angielskiego, którego rozjuszył wytatuowany na nadgarstku chłopca krzyż. Za dwójkę - iracką pielęgniarkę Ranię i jej męża Raada, których dom został najpierw oznaczony literą "n", później przejęty przez ekstremistów, oni sami zmuszeni do ucieczki z rodzinnego Mosulu, a wcześniej ograbieni z pieniędzy, biżuterii, dokumentów i godności. Za trójkę - 37-letniego Hamida, który musiał zapłacić przemytnikom 25 tysięcy dolarów, by uciec z ojczystego Iranu po tym, jak policja znalazła u niego Biblię.

Dalej dodajemy kolejne liczby: 49 chrześcijan zamkniętych w irańskich więzieniach za praktykowanie religii w domu, 70 kościołów w Iraku zrównanych z ziemią, co najmniej 550 koptyjskich kobiet i dziewcząt porwanych w ciągu trzech lat (między 2011 a marcem 2012 roku) w Egipcie, 58 zabitych w zamachu na kościół katolicki obrządku syryjskiego w Bagdadzie, 200 tys. chrześcijan, którzy uciekli z Iraku po 2003 roku.

Ile wyjdzie? Zero. Tyle już za pokolenie-dwa może zostać po chrześcijanach na Bliskim Wschodzie.

Arabska Wiosna nie dla chrześcijan

Chrześcijanie niepodzielnie dominowali nad Bliskim Wschodem aż do końca VII wieku, kiedy ich miejsce zaczęli szybko zajmować wyznawcy dopiero co narodzonej religii: islamu.

Pod nowymi rządami, zaliczani (obok wyznawców judaizmu) do "ludów księgi", mogli czuć się jednak bezpiecznie, bo muzułmanie nie narzucali im swojej wiary przemocą, jedynie nakładali specjalny podatek (dżizję), płacony od każdego zdrowego mężczyzny w wieku poborowym. W zamian chrześcijańska mniejszość miała zagwarantowaną obronę przed atakiem z zewnątrz i możliwość swobodnych praktyk religijnych, była też zwolniona z służby wojskowej. Prześladowania na tle religijnym pojawiły się dopiero w czasie krucjat, zaostrzyły najpierw wraz z rozkwitem ery kolonializmu i później w XX wieku, po jej upadku.

Pod znakiem zapytania obecność chrześcijan na Bliskim Wschodzie, a więc w kolebce ich religii, postawiła jednak dopiero Arabska Wiosna. Rewolucyjne tsunami, które w 2010 roku ogarnęło większość krajów Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, miało wyrwać mieszkańców regionu z żelaznych uścisków despotów i łagodnie oddać w objęcia demokracji.

Jednocześnie kilkunastomilionową społeczność chrześcijan wrzuciło w otchłań, z której może nie być żadnego wyjścia. W Iraku, Syrii, Egipcie i Libii fundamentaliści islamscy wypowiedzieli im wojnę: profanują i palą kościoły, łupią domy, niszczą sklepy, a samych chrześcijan porywają, torturują, próbują nawracać siłą, a gdy to się nie udaje - mordują. W pozostałych krajach regionu, m.in. Turcji i Libanie, skala prześladowań jest mniejsza, ale i tam wyznawcy Chrystusa nie mogą czuć się bezpiecznie. Wielu z nich już teraz pakuje manatki. Powoli więc spełnia się czarne proroctwo Ruperta Shortta, dziennikarza i autora książki "Christianophobia", według którego bez zdecydowanej reakcji Zachodu chrześcijaństwo na Bliskim Wschodzie całkowicie wyginie.

Fala nienawiści

Jeszcze przed I wojną światową chrześcijanie stanowili 20 proc. ludności Bliskiego Wschodu. Dziś została ich garstka (około 4 proc.). Na ich dramatyczną sytuację organizacje broniące praw człowieka i kościelni hierarchowie zwracają uwagę już od dobrej dekady. W 2003 roku kardynał Jean-Louis Taran, de facto minister spraw zagranicznych Watykanu, zauważył, że "zbyt wiele jest państw muzułmańskich, gdzie niemuzułmanie są traktowani jak obywatele drugiej kategorii". Kardynał apelował wówczas: - Muzułmanie mogą budować domy i świątynie na całym świecie i tak samo powinni traktować wiernych innych wyznań na swoich ziemiach. Cztery lata później przyklasnął mu Abdullah bin Hamad al-Attiyah, wicepremier Kataru, gdy stwierdził: - My (muzułmanie) cieszymy się z możliwości budowania meczetów i islamskich centrów na zachodzie, musimy być więc uczciwi wobec chrześcijan.

Wydawało się, że sprawy idą w dobrym kierunku: w 2007 roku król Arabii Saudyjskiej po raz pierwszy w historii złożył wizytę w Watykanie, rok później w Katarze stanął pierwszy kościół, rozpoczęły się negocjacje w sprawie zezwolenia chrześcijanom budowania świątyń w Królestwie Saudów, uchodzącym dotąd za jedno z najbardziej opresyjnych wobec innowierców państw na świecie.

Jednocześnie jednak fala nienawiści do chrześcijan przybierała na sile już od początku milenium. Ich los przypieczętował nieopatrznie George W. Bush, który wypowiadając 16 września 2001 roku wojnę globalnemu terroryzmowi napomknął o "krucjacie". Choć później przeprosił za to niefortunne określenie, fundamentaliści islamscy uznali, że Zachód zamierza rozprawić się z islamem. I postanowili pierwsi zadać cios.

Morderstwo co 5 minut

Światowe Stowarzyszenie Ewangeliczne i amerykańskie Centrum Badań nad Chrześcijaństwem na Świecie są zgodne w obliczeniach: obecnie 200 milionów chrześcijan na świecie jest pozbawione podstawowych praw tylko z powodu wiary. Watykan ze swej strony dodaje: co pięć minut jest brutalnie mordowany jeden z nich. Oznacza to, że co rok przybywa około 100 tysięcy męczenników za wiarę.

Los pozostałych, którym udaje się uniknąć śmierci, jest tylko nieco mniej tragiczny: są przymusowo przesiedlani, porywani, gwałceni, torturowani, w najlepszym przypadku - "tylko" traktowani jak obywatele drugiej, jeśli nie piątej kategorii.

W najbardziej dramatycznej sytuacji znajdują się ci, którzy mieszkają na Bliskim Wschodzie. Według organizacji Open Doors, która od 1993 roku publikuje listy 50 państw, gdzie chrześcijan spotykają najbardziej brutalne prześladowania za wiarę, obecnie w czołówce zaraz za Koreą Północną (gdzie co czwarty chrześcijanin żyje w obozie pracy), znajduje się dziewięć państw muzułmańskich, w tym pięć bliskowschodnich: Syria, Irak, Arabia Saudyjska, Iran i Jemen.

Choć na przykład w Iranie rząd gwarantuje mniejszościom religijnym m.in. możliwość produkcji i sprzedaży jedzenia, które nie jest halal (według szariatu "dozwolone"), zagwarantowaną reprezentację w Islamskim Zgromadzeniu Konsultatywnym (czyli parlamencie) i specjalne przywileje w ramach prawa rodzinnego, jednocześnie coraz większa rzesza chrześcijan pada ofiarą wywłaszczeń i aresztowań, a nieznana ich liczba kończy na stryczku za "toczenie wojny przeciwko Bogu". A jednak na tle innych krajów regionu Iran czy Arabia Saudyjska (gdzie konwersja i prozelityzm również są karane śmiercią) w rankingu najgorszych miejsc do życia dla chrześcijan wydają się stosunkowo przyjazne.

W znacznie gorszej sytuacji znajdują się mniejszości religijne w Syrii. Tam, jeszcze przed powstaniem Państwa Islamskiego, walczący z reżimem Baszara al-Asada dżihadyści z całego świata wytoczyli wojnę chrześcijanom, których oskarżyli o sprzyjanie znienawidzonemu dyktatorowi. Dziś już nikt nie jest w stanie zliczyć, ilu z nich zniknęło bez śladu. Z kolei w Egipcie, gdzie historia prześladowań Koptów jest długa i zawiła, już nie tylko płoną kościoły, domy i sklepy. Coraz częściej bez wieści znikają młode kobiety. Fala porwań wstrząsnęła już społecznością Koptów za rządów Anwara Sadata (w latach 70.), dzisiaj jest ona jednak znacznie większa. Jak obliczył Ebram Louis, założyciel AVAFD, stowarzyszenia na rzecz ofiar porwań w Egipcie, przed rewolucją 2011 roku każdego miesiąca przepadało bez wieści pięć-sześć dziewcząt, później liczba ta wzrosła trzykrotnie. Organizacja szacuje też, że około 40 proc. porwanych dziewcząt i kobiet (między 14. a 40. rokiem życia) jest gwałtem i biciem zmuszana konwersji, a później
do małżeństwa z zaprzyjaźnionym muzułmaninem. Koptowie padają też ofiarami fundamentalistów w sąsiedniej Libii, którzy wypalają im wytatuowane na nadgarstkach krzyże, torturują i często mordują. Z kolei w Iraku dżihadyści spod bandery Państwa Islamskiego oznaczają drzwi domów znakiem arabską literą "nun", co oznacza w teorii miejsce zamieszkane przez chrześcijan (Nasrani), a w praktyce - grabieże, terror i ultimatum: konwersja albo śmierć. Do niedawna na mocy wydanej przez kalifa al-Bagdadiego fatwy chrześcijanom mieszkającym na terenie nowo utworzonego kalifatu oferowali też trzecie wyjście: tradycyjną dżizję w wysokości około 470 dolarów od rodziny. Nie minął jednak miesiąc, jak zmienili zdanie. Nie chcą już żadnych innowierców na swoich ziemiach. Symbolem ich antychrześcijańskiej krucjaty stał się syn założyciela anglikańskiego kościoła św. Jerzego w Bagdadzie. Szturmujący 50-tysięczne miasto Karakosz dżihadyści przecięli pięcioletniego chłopca na pół.

Zachód niewzruszony

Mimo dramatycznych apeli, płynących z różnych zakątków Bliskiego Wschodu, zachodni decydenci nieszczególnie przejmują się losem tamtejszych chrześcijan. Mark Eblis z organizacji Godreports zauważa: "Świat zareagował na porwanie 276 nigeryjskich uczennic w kwietniu przerażeniem i odrazą. Ale dwa razy więcej koptyjskich uczennic w Egipcie znikało powoli, jedna po drugiej, w wyniku porwań, które pozostają niewyjaśnione" - tylko że one nie trafiły na czołówki zagranicznych gazet i do wieczornych wydań wiadomości.

Po stronie prześladowanych na Bliskim Wschodzie chrześcijan stają na razie organizacje pozarządowe i przedstawiciele wspólnot religijnych, w tym żydowskich i muzułmańskich. Na przykład rabbi Jonathan Sacks w przemówieniu przed brytyjską Izbą Lordów stwierdził, że cierpienia chrześcijan na Bliskim Wschodzie to jedna z największych zbrodni przeciwko ludzkości w dzisiejszych czasach i porównał je do pogromów na Żydach w XX wieku, które doprowadziły do Holokaustu, a którym nikt się w porę nie sprzeciwił. Z kolei muzułmanie zdecydowanie potępiają antychrześcijańską krucjatę swoich współwyznawców i podkreślają, że fundamentaliści wypaczają zasady i przesłania płynące z Koranu.

Sęk jednak w tym, że coraz częściej do grona prześladowców dołączają nie uzbrojeni apologeci świętej wojny, ale zwykli obywatele: sąsiedzi, znajomi z pracy, członkowie dalszej rodziny. Stara prawda głosi bowiem, że w obliczu wszechobecnej biedy, strachu, chaosu i anarchii, cichną głosy rozsądku, a podnoszą się - radykalizmu. Doskonale obrazuje to Safi, pastor z Damaszku, w rozmowie z Open Doors: - Rządzi chaos, panuje anarchia, przemoc i strach. Ceny drastycznie wzrosły, a zarobki zmniejszyły się, jest więc dużo biedy i wielu bezdomnych. Coraz więcej dzieci jest posyłanych do szkół koranicznych, można obserwować radykalizację społeczeństwa. Ciężkie zbrodnie są usprawiedliwiane w imię islamu. Cel uświęca środki, dopóki podczas kradzieży, gwałtu lub innego przewinienia wypowiada się "Allahu Akbar".

Wobec tych doniesień zastanawiające wydaje się, czemu decydenci w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej, którzy lubują się (przynajmniej w przemówieniach, wywiadach i na konferencjach prasowych) w ratowaniu ciemiężonych na całym świecie, przymykają oczy na los chrześcijan, skądinąd przedstawicieli Zachodu w kolebce cywilizacji. Ale John L. Allen Junior, jeden z najbardziej znanych amerykańskich dziennikarzy zajmujących się problematyką, wcale się temu nie dziwi. W książce "The Global War on Christians" wyjaśnia to bardzo prosto: chrześcijanie na Bliskim Wschodzie są zbyt religijni dla liberałów i zbyt dalecy dla konserwatystów.

Coraz częstsze i głośniejsze apele przedstawicieli organizacji pozarządowych, przywódców wspólnot religijnych i dziennikarzy o nadciągającym (jeśli nie już dokonywanym) kolejnym ludobójstwie, raczej tego nie zmienią. Świat, zwłaszcza zachodni, ma już wprawę w przymykaniu na nie oczu. Dlatego rozpaczliwe pytanie Foudada Twala, katolickiego patriarchy z Jerozolimy: "Czy ktokolwiek słyszy nasz płacz? Jak wiele okrucieństw musimy znieść zanim ktokolwiek skądkolwiek przybędzie nam z pomocą?" - na razie wydaje się retoryczne.

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1318)