Heil Hitler z Hajfy
Antysemityzm w Izraelu oficjalnie nie istnieje. Faktycznie ma się świetnie i pokazuje o kraju trzy niewygodne prawdy.
Zalman Gilichensky dostał ostatnio taki list: „Szalom, durniu. W załączniku nasza fotka. Nigdy nas wszystkich nie wyłapiecie. Heil Hitler z Hajfy!”. Na fotce młodzian z zakrytą twarzą trzyma niemiecką flagę, na której wyszyto swastykę. Gilichensky, rabin i nauczyciel z Jerozolimy, nie zdziwił się. Po prostu zamieścił list na stronie założonej przez siebie organizacji „Pogrom”, która regularnie notuje antysemickie wybryki dokonane w Izraelu. Nie wszystkie, bo jest ich ponad 200 rocznie. Zdarzają się średnio dwa razy na trzy dni. Czasy, gdy Zalman im się dziwił, dawno minęły.
Pogrom
Wybrane z ostatniego półrocza. 18 kwietnia, miasto Bene Berak na wschód od Tel Awiwu. Nieznani sprawcy podłożyli ogień pod synagogę na ulicy Bar-Ilan. Zdewastowali szafę ołtarzową do przechowywania zwojów Tory, podpalili meble. W Bene Berak to nie pierwszyzna: wcześniej na ścianach synagogi malowano swastyki i napisy „Niech żyje Hitler!”.
15 marca, miasto Aszkelon na południe od Tel Awiwu. Ktoś zbezcześcił portret rabina znanego jako Baba Sali, duchowego przywódcy marokańskich Żydów z początku XX wieku. Nieznani sprawcy namalowali mu na oczach swastyki, a nad głową napisali: „Juden Kaput!”.
1 lutego, Jerozolima. Łysi młodzieńcy w glanach pobili grupę Żydów z USA. Amerykanie odwiedzali Izrael w ramach programu dla młodzieży „Taglit”. Wylądowali w szpitalu.
„Pogrom” monitoruje nie tylko incydenty, ale też neonazistowskie bandy. Na przykład grupa White Israeli Union. Na stronie internetowej w dziale „Kim jesteśmy” wyjaśnia: „Dumnymi ludźmi, którzy mają dość życia wśród brudnych bękartów”. W dziale „Kim są nasi wrogowie” wymienia Żydów, Arabów, imigrantów z muzułmańskich republik byłego ZSRR i „wszystkich czarnuchów”. Inna banda, „Patrol 36” zamieszcza w necie filmiki. Przy dźwiękach ostrej muzyki przewijają się sceny bicia ludzi na izraelskich ulicach. Napastnicy mają twarze zamazane plamką ze znakiem swastyki. Ofiary powalone na ziemię, kopane glanami, wtulają twarze w ramiona. Szok
Zalman przyjechał do Izraela z Mołdawii w 1989 roku. Przygotowywał się do tego parę lat i myślał, że wie o Ziemi Obiecanej wszystko.
– To jedyny kraj, gdzie ma pan gwarancję, że antysemityzm nie istnieje – obiecywali pracownicy Agencji Żydowskiej, organizacji ułatwiającej emigrację. Wtedy rabin nie domyślał się nawet, że to jedna z wielu obietnic bez pokrycia. Dlatego gdy rok później w swoim nowym mieszkaniu w Jerozolimie otworzył gazetę „Nasza Strana” (rosyjskojęzyczny dziennik izraelski), nie tyle się zdziwił, co przeżył szok. – Jeden z czytelników opisywał w liście, że w ośrodku adaptacyjnym dla nowych imigrantów otwarcie mówi się o nienawiści do Żydów – opowiada Gilichensky. – Odłożyłem gazetę. Poraziło mnie. Zacząłem śledzić zjawisko. Odtąd Zalman każdego tygodnia odkrywał, że incydentów jest więcej i więcej. Przełom nastąpił, gdy poznał historię 12-latka z Kiryat-Gat. Chłopiec wrócił któregoś dnia ze szkoły i powiedział: „Chcę się ochrzcić”. W rosyjskojęzycznej klasie był jedynym żydem. Dzieci go szykanowały tak długo, aż poprosił o zmianę wiary. Dyrekcja, mimo interwencji rodziców, nie reagowała. Zabrali go do innej szkoły. –
Władze umyły od tej sprawy ręce. To wtedy z przyjaciółmi założyliśmy organizację, której celem jest informowanie o zjawisku. Izrael robi wszystko, żeby je zamieść pod dywan – mówi Zalman.
Sam wielokrotnie pisał do ministerstw i policji. Apelował o poważne traktowanie problemu. Nic z tego. – W tej sprawie obowiązują podwójne standardy. Wydaje się grube pieniądze na monitorowanie antysemityzmu za granicą. Pracują nad tym rządowe i pozarządowe organizacje, co roku publikują wnioski w wysokonakładowych raportach. O antysemityzmie wewnątrz Izraela ani słowa. Wysyłamy im gotowe materiały. Bez reakcji.
Czy to możliwe? Tak, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że antysemityzm w Izraelu ujawnia o nim przynajmniej trzy bardzo niewygodne prawdy. I to takie, które podkopują podstawy jego istnienia.
Żydzi-nie-żydzi
Obietnice Agencji Żydowskiej, że Izrael to jedyne na świecie schronienie przed antysemityzmem, są nieprawdziwe. Tak brzmi niewygodna prawda numer jeden. Niby oczywista, ale ma znaczenie. Państwo istnieje przecież dzięki imigracji. A jeśli w świat pójdzie fama, że z pogardą dla Żydów można tu się spotkać tak samo jak na ulicach Moskwy, członkowie diaspory dwa razy zastanowią się, zanim podejmą decyzję o przyjeździe. Gilichensky zrobił nawet bilans najbardziej antysemickich krajów świata. – Moje kryteria to częstotliwość wybryków skierowanych przeciw judaizmowi oraz istnienie organizacji, których główny cel to szykanowanie żydów. W obu kryteriach przodują Rosja i Izrael – twierdzi. Jak to możliwe? Tu dochodzimy do niewygodnej prawdy numer dwa. U źródeł izraelskiego antysemityzmu leży prawo powrotu.
„Każdy Żyd ma prawo imigrować do tego kraju” – tak brzmi prawo przyjęte przez Knesset w 1950 roku i zapewniające Wiecznym Tułaczom upragnioną ojczyznę. Początkowo ograniczało się tylko do tych, którzy mają matkę-Żydówkę lub nawrócili się na judaizm. 20 lat później wprowadzono jednak poprawkę: obywatelstwo udostępniono nie tylko Żydom, ale też ich dzieciom, wnukom, małżonkom oraz małżonkom dzieci i wnuków. Wystarczyło więc wykazać, że w rodzinie był dziadek lub babcia pochodzenia żydowskiego, aby Izrael stanął otworem. Podobne kryterium narodowości przyjmowały ustawy norymberskie.
Nowe prawo powrotu sprawiło, że Izrael stał się potencjalną Ziemią Obiecaną nie tylko dla Żydów. Otworzyło drzwi wszystkim, którzy w bogatym państwie Izrael widzieli nadzieję na lepszy byt. Dla Izraela to sprawa być albo nie być: płodne brzuchy Palestynek to dla niego śmiertelne zagrożenie. Obawa, że Żydzi staną się mniejszością we własnym kraju, każe przyjmować jak najwięcej osób. Krytycy tej polityki mówią o niej: „obsesja demograficzna”. A ci, którzy ją prowadzili?
– Nie wierzę w emigrację ze względu na religię lub narodowość. 99 procent osób podejmuje decyzję o powrocie z przyczyn ekonomicznych. Pochodzenie to środek – twierdzi Jaakov Kedmi. To on na początku lat 90. stał na czele rządowej organizacji Nativ, odpowiadającej za sprowadzanie żydów radzieckich. Pod koniec lat 80. i na początku 90. sprowadził ich prawie milion. Dziś Rosjanie to prawie jedna piąta niearabskiej ludności kraju. Przyjechali z kraju laickiego, karmionego przez dekady antysemicką ideologią, kraju, dla którego Izrael był od czasu wojny sześciodniowej synonimem imperialistycznego zła. Większość z nich to Żydzi, których ZSRR latami nie wypuszczał. Ale byli też tacy, którzy w walącym się Sojuzie załatwili sobie papiery „na żydowskiego dziadka”, by uciekać do lepszego świata. To oni wieszają święte ikony w mieszkaniach i cierpią, że w ich nowej ojczyźnie ślub można wziąć tylko po żydowsku.
Oczekiwali Eldorado – ale na przyjęcie tak potężnej fali imigrantów Izrael nie był przygotowany. Rosjanie po przyjeździe też przeżyli szok.
Mała Rosja
Aszdod, miasto 25 kilometrów na południe od Tel Awiwu. Jedna z największych rosyjskich enklaw Izraela. Szerokie jasne aleje, nowoczesne blokowiska. Słońce. Na ulicach ruszczyzna. Na głowach płowy blond. W sklepach wódki: Ruskij Standard, Ruskij Rozmier. Z bezalkoholowych – kwas chlebowy, zupa „na daczę”. Na placu zabaw – Miszeńka, Katja, Olja. Wnukiem opiekuje się tu Meri: dawniej rosyjska mieszkanka Kiszyniowa, od 1991 roku obywatelka Izraela. – To syn wymyślił przeprowadzkę – mówi. – Przyszedł któregoś dnia z uczelni i mówi: „Jestem ostatnim żydem w grupie”. Najbardziej przeciwny był mąż. Komunista, nie z legitymacji partyjnej, ale z przekonania. W końcu dał się namówić na przyjazd, ale nigdy się nie zaaklimatyzował. Zmarł po trzech latach.
Meri planując aliję* nie miała pojęcia, na co się szykuje. – Znajomi pisali listy, ostrzegali, ale nie wierzyliśmy. Tymczasem w Izraelu nic nie wyglądało tak, jak się spodziewali. – Nasza alija była bardzo wykształcona. Lekarze, inżynierowie, prawnicy. Nie mogliśmy znaleźć pracy. Lekarze musieli zdawać egzamin za egzaminem, przechodzić kursy, wykazywać umiejętności. 50-letnich rosyjskich ordynatorów szpitali traktowano jak uczniaków. Mój brat lekarz uciekł stąd do Niemiec. Jego kolega z rozpaczy obciął sobie palec. A znajomy chirurg, gdy dowiedział się po kolejnym zdanym egzaminie, że jeszcze musi czekać na zezwolenie na wykonywanie zawodu, wstrzyknął sobie truciznę. Nie był jedyny. Wiem o wielu samobójstwach.
Marina Niznik z Uniwersytetu w Tel Awiwie, badaczka rosyjskiej imigracji: – Przyjeżdżający z byłego ZSRR najczęściej mieli mylne wyobrażenie tego, czym jest Izrael. Oczekiwali, że to kraj podobny do Europy Zachodniej czy USA, gdzie pluralizm kulturowy stanowi wartość. Tymczasem znaleźli się w państwie, gdzie noszenie przez obywatela krzyżyka jest postrzegane jako nadużycie. Gdy Rosjanie dostawali nowe paszporty, nikt ich nie pytał, czy są Żydami, ale oczekiwano, że nimi będą. Krzywo patrzy się na próby zachowania ich kultury czy mowy, bo przecież przyjechali, aby być Żydami, a nie pielęgnować korzenie. Dzieci rosyjskie idą tu do szkoły i nie rozumieją tego. Zaczynają nienawidzić wszystkiego, co izraelskie. A że nie widzą różnicy między izraelskim a żydowskim, chcą uderzyć tam, gdzie boli. A jakie jest najbardziej traumatyczne wydarzenie historii Żydów? Jakiego symbolu użyć, aby je przywołać?
Marina zawiesza głos.
Wielka Rosja
Swastyki, niemieckie flagi – to ich znaki. Napisy „Heil Hitler”, „Niech żyje Oświęcim” – to hasła. Glany, pięści, pały, ogień – oręż. Heavy metal z neonazistowskimi tekstami (płyty rozchodzą się każdego roku w tysiącach egzemplarzy) – hymny. A ideologia?
Siergiej Makarov, współzałożyciel grupy badawczej w Jerozolimie, monitorującej nacjonalizm: – Wszystko idzie z Rosji.
Na antysemityzm jest wyczulony, bo zna go od dziecka. Wyjechał z Moskwy w 1990 roku: wtedy fala nienawiści do Żydów stała się dla niego zbyt silna. Gdy w Izraelu zorientował się, że zamieszkał w państwie narodowym, poczucie zagrożenia wróciło. – W takim zawsze znajdzie się miejsce na nacjonalizm, a gdzie propaguje się nacjonalizm izraelski, tam pojawi się i antysemityzm. To prosta zasada akcja-reakcja – mówi. I przekonuje, że tutejszy antysemityzm to zabłąkany strumień potężnego nacjonalistycznego nurtu, który przelewa się przez Rosję.
Wytłumaczenie Makarova: przyjezdni Rosjanie są izolowani. Tych ze słowiańskimi imionami i wyglądem często szykanuje się w szkołach. Gdy taki chłopiec po raz kolejny usłyszy, że jest „brudnym ruskiem”, idzie do mamy. Można na obelgę odpowiedzieć „Wcale nie jesteś brudny rusek” albo – „Nie słuchaj go, to brudny żyd”. To by prowadziło do prostej agresji, ale skąd swastyka i frazeologia skinheadów? Obrażony chłopak wchodzi do Internetu i z dziesiątek stron dowiaduje się, że jest częścią wielkiego narodu. Ksenofobia w Rosji zwraca się głównie przeciw mieszkańcom Kaukazu; przeniesiona na grunt izraelski celuje w Żydów. Makarov jest przerażony faktem, że władze starają się problem bagatelizować. – Ministerstwo Absorbcji utrzymuje, że zjawisko jest marginalne. Jako jedyne remedium podaje „pełniejszą absorbcję”. Tymczasem nawet ja nienawidzę już samego tego słowa. To terminologia chemiczna, jakby chcieli wyssać z nas soki – wzdryga się.
Czy „absorbcja” w ogóle się dokonała? Według oficjalnej wykładni rządowej – oczywiście. Według niezależnego prestiżowego Israel Democracy Institute (IDI) – niezupełnie. Oto niewygodna prawda numer trzy: antysemityzm pokazuje, że Arabowie nie są w Izraelu jedyną grupą, która czuje się dyskryminowana. * Apartheid*
Michael Philippov, młody ekspert z IDI, przyjechał do Izraela w wieku 15 lat. Teraz dręczą go wyrzuty sumienia. Z powodu rodziców. To on namówił ich na aliję czyli emigrację. Sam jako wybitnie zdolny socjolog pracuje w pięknej kamiennej willi otoczonej zielenią w elitarnej dzielnicy Jerozolimy. Jego tata, dawny profesor fizyki z Politechniki w Doniecku, składa broń przy taśmie w fabryce w Karmiel. Mama, z wykształcenia ekonomistka, kroi warzywa na mrożonki w innej fabryce. – To historia jakich wiele – uśmiecha się smutno Michael. – Szacujemy, że 60 procent Rosjan w Izraelu doświadcza drastycznego spadku poziomu zawodowego. W Rosji byliby inżynierami czy muzykami. Tu najczęściej pracują jako ochroniarze czy sprzątaczki. Problemy mniejszości rosyjskojęzycznej w Izraelu Philippov wymienia jednym tchem. – Nie maleje przepaść między poziomem wykształcenia a wykonywaną pracą, nie znika bariera językowa, nie ma tolerancji religijnej, nie ma reprezentacji politycznej – wylicza.
Część problemów wynika z sowieckiej mentalności. Po przyjeździe, zamiast zainwestować w naukę języka, Rosjanie szukają jakiegokolwiek zajęcia. Wierzą, że kto nie pracuje, ten nie je. Nie są też elastyczni, nie próbują zmieniać pracy. Ale wina leży też po stronie Izraela. – Żeby dostać tu dobrą posadę, musisz mieć znajomości – mówi Philippov. – W Izraelu liczy się, kto kiedy przyjechał. Pierwsi imigranci, ci z lat 50., 60., zajęli najlepsze stanowiska. Kto pojawił się później, dla tego zostały gorsze. Rosjanie to ostatnia duża fala imigrantów. Dla wielu nie zostało nic.
Efekty widać w statystykach. Co drugi Izraelczyk pracuje w służbie cywilnej. Rosjanie stanowią wśród nich zaledwie trzy procent. Radzą sobie, zakładając własne sklepy i biznesy. Nawet na ulicach Tel Awiwu roi się od szyldów w grażdance, a co dopiero w miastach-enklawach, jak Aszdod. – Ale to nie asymilacja. Wręcz przeciwnie – uważa Philippov. – Inne grupy narodowe porzuciły ojczysty język. My mamy z tym problem.
Także polityczna integracja jest według niego mitem. W ostatnich wyborach do Knessetu Rosjanie poparli nacjonalistyczną partię Nasz Dom Izrael Awigdora Liebermana. Obiecał, że załatwi im możliwość zawierania małżeństw cywilnych (teraz większość Rosjan jeździ się żenić na Cyprze); teraz się z tego wycofuje. – Lieberman nie reprezentuje ich interesów społecznych i ekonomicznych – twierdzi Philippov. – Potrzebował ich głosów i trafił do nich. Często mieszkają blisko Arabów, przekonuje nich argument o potrzebie bezpieczeństwa. Do sowieckiej duszy przemawia też retoryka nacjonalistyczna. Wszystkie tutejsze rosyjskojęzyczne media są prawicowe. A poza tym czy jest łatwiejszy sposób pokazania, że jest się prawdziwym Izraelczykiem, niż głosowanie na partię narodową? Dopiero gdy Rosjanie nauczą się prowadzić debatę o swoich potrzebach, powiem, że się zasymilowali – dodaje. Philippov uważa, że wszystkiemu winna jest polityka ściągania imigrantów za wszelką cenę. Choć Ziemia Obiecana na miejscu okazuje się inna niż w
obietnicach, Agencja Żydowska nadal namawiają do powrotu. A tu Rosjanie często ledwo wiążą koniec z końcem. Rosyjscy żydzi, którym udało się uciec z ZSRR w latach 70., dostawali mieszkania i pieniądze na lepszy start. Dla tych, którzy zjechali się w latach 90., nie starczyło dobrodziejstw. Kierowano ich na peryferia. Karmiel, Nazaret, Beerszewa, Aszdod, Aszkelon. – Lokuje się ich w rejonach słabiej rozwiniętych, na uboczu, w sąsiedztwie Arabów. Dlatego wolą zamykać się w enklawach i dlatego ważna jest dla nich sprawa bezpieczeństwa. To z kolei rodzi niechęć nierosyjskich Izraelczyków – mówi Michael. I opowiada o koleżance Annie, która przyjechała z Odessy. Jako dziewczynka doświadczyła w Ukrainie antysemickiej traumy. Tu trafiła do klasy, gdzie wyszydzano ją jako Rosjankę. Przeniosła się z jednej dyskryminacji w drugą.
Bez wyjścia
Dlaczego Izrael zdecydował się na przyjęcie w latach 90. prawie miliona osób – mimo że pękał w szwach? Odpowiedzi szukamy u Jaakova Kedmiego. To on jako szef „Nativu” odpowiadał za przygotowanie państwa na przyjęcie imigrantów. I dokładnie wiedział, że zbliża się katastrofa.
– Analizowaliśmy sytuację cały czas – wspomina. – W końcu lat 80. stało się jasne, że ZSRR nie utrzyma ludzi, którzy chcieli wyjechać. Lada chwila zacznie ich wypuszczać. Problemem było jednak radzieckie prawo wyjazdowe. Mogli wypuścić tych, których ktoś zgodził się przyjąć – tłumaczy. – Druga sprawa to pytanie, gdzie ci ludzie chcieli wyjechać. Z naszych badań wynikało, że 90 procent chce do USA. A Amerykanie nie byli gotowi przyjąć tylu chętnych, bo według ich prawa żydzi z ZSRR to „uciekinierzy”, nie „imigranci”. Trudno nagle przyznać prawo azylu milionowi osób, gdy w kolejce czekają uciekinierzy z reżimów autorytarnych całego świata. W 1989 roku zrozumiałem, że jeśli Amerykanie nie zmienią polityki, rosyjscy żydzi będą bez wyjścia. Proces uzyskania statusu emigranta do USA trwał dwa-trzy lata. Zmieniliśmy więc przepisy wjazdowe w Izraelu, ułatwiliśmy procedury. Chętni dostawali paszporty tego samego miesiąca czy tygodnia.
Praca Nativu zmierzała więc ku przekierowaniu fali obywateli ZSRR, którzy śnili amerykański sen, do Ziemi Obiecanej. Po co? Zadawanie takiego pytania komuś, kto pół życia spędził na zwiększaniu populacji Izraela, nie ma sensu. – To przecież w naszym interesie – mówi Kedmi.
Jego ludzie wyliczyli też koszty operacji. Na 100 tysięcy imigrantów potrzebowali trzech milionów dolarów. Z tymi danymi Kedmi poszedł do Ministra Finansów.
– Po co dajecie mi tę analizę? – spytał minister.
– Bo do stu tysięcy osób możemy jakoś przyjąć. Imigrantów będzie jednak dużo więcej – odparł Kedmi.
Na to minister: – Zaczekajmy, aż rzeczywiście przyjadą.
Na to Kedmi: – Wtedy wy stracicie władzę.
Co było dalej? W samym 1991 roku paszporty otrzymało 180 tysięcy Rosjan. Każdego kolejnego roku przyjeżdżały następne tysiące. Wielu traktowało Izrael jako punkt przelotowy w drodze do USA czy Europy Zachodniej – lobby w USA zaczęło więc namawiać Amerykanów do zaostrzenia przepisów wjazdowych. Rosjanie utknęli w Izraelu. Dla wielu nie było miejsc w ośrodkach adaptacyjnych i na kursach językowych. Nie było mieszkań, były małe pieniądze. Rząd Icchaka Szamira w 1992 roku stracił władzę. A na murach zaczęły pojawiać się swastyki. * Kara*
Jeżeli zjawisko antysemityzmu istnieje tylko nieoficjalnie, jak oficjalnie je ścigać? – Dobre pytanie – mówi gorzko Gilichensky. – Policja czasem zachowuje się, jakby była w zmowie z tymi wyrostkami.
Paragraf w kodeksie karnym o przestępczym charakterze wybryków antysemickich pojawił się dopiero w lutym 2008 roku. Wcześniej izraelskie prawo odzwierciedlało nastawienie twórców państwa. W najczarniejszych snach nie śniło im się, że taki zapis będzie potrzebny.
Marina Niznik przez kilka lat starała się przeprowadzić badania rosyjskiego antysemityzmu. Nie pozwalali jej. – Statystyki incydentów są tajne. Nigdy nie dostałam zgody na dostęp do policyjnych danych. Z kolei Ministerstwo Edukacji nie zaakceptowało ankiet, które chciałam przeprowadzać w szkołach. Bo były tam pytania: „Czy nienawidzisz Żydów?”, „Jak bardzo?”. To przecież niedopuszczalne – mówi ironicznie.
A kary? Członkowie grupy Patrol 36 dostali po dziewięć miesięcy więzienia. – Jak tylko wyszli, stali się bardziej aktywni. Biją teraz „czarnych”. Już nie podkreślają, że chodzi im o Żydów – mówi Gilichensky.
Wśród stosowanych sankcji pojawia się też nakaz wyjazdu do Polski. Do KL Auschwitz. Ale skazani podobno nie przyjeżdżają.
Joanna Woźniczko-Czeczott