ŚwiatŚródziemnomorska "operacja ratunkowa", czyli źle zdefiniowany problem Unii Europejskiej

Śródziemnomorska "operacja ratunkowa", czyli źle zdefiniowany problem Unii Europejskiej

Tragiczne losy rozbitków przeprawiających się do Włoch i na Maltę w starych, niesprawnych łodziach przysłoniły niezwykle istotny problem, przed jakim stoi Europa. Inwazja afrykańskiej i azjatyckiej biedoty stawia przed UE wyzwanie, o którym niewiele mówi się w naprawdę ważnych dla naszego kontynentu kategoriach - pisze prof. Jan Winiecki, ekonomista i członek Rady Polityki Pieniężnej.

Śródziemnomorska "operacja ratunkowa", czyli źle zdefiniowany problem Unii Europejskiej
Źródło zdjęć: © AFP | GIOVANNI ISOLINO

Wszystko wydaje się przesłaniać tragiczny los tonących i - nie czarujmy się - także polityczna poprawność europejskich polityków, niezdolnych do zdefiniowania problemu wtedy, gdy owa definicja musi zawrzeć mało przyjemne prawdy i wynikające z nich działania.

Zacznijmy od dominującego sposobu myślenia o tej sprawie. Ponieważ giną ludzie, należy wzmóc operacje, które pozwolą łatwiej ratować tonących rozbitków. A dalej należy wywrzeć presję na kraje członkowskie UE, aby "sprawiedliwie" podzieliły się uratowanymi i zapewniły im odpowiednie minimum warunków do życia, zmniejszając w ten sposób ciężar ponoszony przede wszystkim przez Włochów.

Myślenie krótkowzroczne

Należy jasno stwierdzić, że jest to myślenie krótkowzroczne, które tylko pogłębi problemy - i zwiększy skalę napływu biedoty do Europy. Skoro bowiem zmniejszy się prawdopodobieństwo utonięcia w trakcie przeprawy i zwiększy poziom opieki nad tymi, którym do Europy uda się dostać, będzie to silną zachętą do przekształcenia się obecnego strumienia w rzekę! Czyli pogłębi jeszcze podstawowy problem, którym nie jest (humanitarne, lecz incydentalne) ratowanie tonących, tylko uchronienie Europy przed dalszą niepożądaną inwazją ubóstwa.

Należy - całkowicie niepoprawnie politycznie! - zadeklarować, że UE jest przeciwna tworzeniu z Europy centrum pomocy socjalnej dla całego świata, a co najmniej dla jego afroazjatyckiej większości. I że Unia Europejska zrobi bardzo dużo, aby tę inwazję ograniczyć do minimum.

Nie jest, rzecz oczywista, tak, że nikt z politycznie poprawnych polityków nie rozumie istoty problemu. Widać to w konkluzjach zwołanego niedawno posiedzenia Rady Unii Europejskiej, z którego komunikat zapowiada "walkę z przemytnikami". Niestety, europejscy politycy nie są w stanie wyzwolić się z pęt politycznej poprawności i koncentrują swoją niechęć na pozbawionych skrupułów cwaniakach, żerujących na kandydatach do znalezienia się w Europie.

Jest to udawanie, że starają się rozwiązać istotne kwestie. Przemyt ludzi do Europy jest normalną reakcją ekonomiczną. Skoro jest nielegalny popyt na prześliźnięcie się na Stary Kontynent, to znalazła się i kryminalna podaż w postaci morskich i lądowych przemytników. Podstawowa kwestia sprowadza się do zdefiniowania celów i środków oraz uczciwego odpowiedzenia sobie na pytanie, jakie są rzeczywiste problemy Europy.

Dwa największe problemy

Zacznę od zdefiniowania tychże problemów. Problemem nr 1 jest połowiczna stagnacja gospodarcza z perspektywą przekształcenia się w pełną stagnację w następnej dekadzie. A głównym jej źródłem jest przytłaczający garb wydatków socjalnych. W tym kontekście inwazja biedoty i tworzenie z Europy centrum pomocy socjalnej dla ubogich ze świata tylko zwiększy ów "socjal" i przyspieszy procesy stagnacyjne.

Problemem nr 2, a dla wielu - niedostrzegających groźby stagnacji w przytłaczającej górze "socjalu" - zapewne problemem nr 1 jest kwestia polityczno-kulturowa. Mianowicie postrzegany nadmiar cudzoziemców, którzy najczęściej mają problemy dostosowawcze tak w odniesieniu do cywilizacji zachodniej w ogólności, jak i do lokalnych narodowych kultur. W większości krajów zachodniej Europy istnieje głębokie - i moim zdaniem uzasadnione - przekonanie, że polityka wielokulturowości, tzw. multi-kulti, poniosła klęskę. Taką właśnie opinię w tej sprawie wyrazili szefowie głównych państw UE w ostatnich paru latach (kolejno ówczesny prezydent Sarkozy, kanclerz Merkel i premier Cameron).

Udawanie, że problem nie istnieje, napędza tylko głosy partiom społecznego protestu. Najsilniej widać to we Francji, gdzie Front Narodowy z kwestii związanych z imigracją uczynił najważniejszy element swego programu i ma w tej sferze poparcie znacznie większe niż to, które osiąga w wyborach (a w wyborach zdobywa już 25-30 proc.). W innych krajach sytuacja różni się tylko skalą niezadowolenia.

Czas na koniec z poprawnością polityczną?

Jeżeli społeczeństwa europejskie chcą jeszcze utrzymywać politykę w ramach tradycyjnego spektrum ideologicznego: od socjaldemokracji z lewej, przez liberałów w centrum oraz chadecji i konserwatystów z prawej, to muszą uczciwie i bez politycznie poprawnego zamazywania istoty rzeczy zająć się podstawowymi problemami nurtującymi te społeczeństwa.

I mają teraz okazję, aby to uczynić. W tym celu muszą zadeklarować, że są zdecydowanie przeciwko inwazji imigrantów z Afryki i Azji, którzy nie tylko zwiększają wydatki socjalne, ale - przede wszystkim - oddziałują negatywnie na procesy społeczno-kulturowe. Kraje mają od stuleci, a czasem i tysiącleci swoją kulturę, radykalne zmiany proporcji tych, którzy w niej wyrośli, oraz tych, dla których jest ona czymś obcym (a jak wiemy z doświadczeń z islamistami - nawet wrogim!), stanowi zagrożenie dla tych kultur. Radykalne ograniczenie imigracji spoza kręgu kulturowego cywilizacji zachodniej ma w tej kwestii ogromne znaczenie.

Określiliśmy więc pożądane cele polityki UE w kontekście wyzwań wynikających z napływu biedoty. Pozostaje jeszcze do przeanalizowania kwestia środków. Skoro politycznie niepoprawnie, ale racjonalnie zdefiniowaliśmy cele, to środki powinny być adekwatne do celów. Jeśli Europa uczciwie stwierdzi, że jest przeciwna takiej inwazji, to podstawowe środki jej powstrzymywania powinny tworzyć coś w rodzaju morsko-powietrznego kordonu sanitarnego, niedopuszczającego do wypłynięcia kandydatów na podróżnych na gapę do Europy z wód terytorialnych krajów północnej Afryki.

Monitoring powietrzny powinien przekazywać kanonierkom i innym okrętom patrolowym informacje o szykujących się do odpłynięcia przemytniczych łodziach, a te z kolei winny niszczyć je prewencyjnie. Byłaby to swoista powtórka z XVIII-XIX w., kiedy państwa europejskie dokonywały okresowo karnych inwazji na siedziby berberyjskich piratów z Maghrebu, atakujących zachodnie statki handlowe płynące Morzem Śródziemnym.

Tym razem - dodajmy - jest to i łatwiejsze, i trudniejsze jednocześnie. Łatwiejsze, bo dzisiejsi przemytnicy nie są tak silni militarnie jak ówcześni piraci. Trudniejsze, bo mamy do czynienia - jak w przypadku Libii - z krajem, który utracił państwowość. Nie ma w nim władzy centralnej, z którą można by prowadzić negocjacje, nie mówiąc już o wspólnych działaniach prewencyjnych.

Tylko czy Europa jest już gotowa do wyzwolenia się z pęt politycznie poprawnej nowomowy i racjonalnego zdefiniowania celów i środków?

Jan Winiecki - profesor, ekonomista, obecnie kierownik katedry w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie oraz członek Rady Polityki Pieniężnej; były profesor Uniwersytetu Aalborg (Dania) i Uniwersytetu Europejskiego - Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, współzałożyciel i prezes (do 1995 roku) fundacji Centrum im. A. Smitha; były członek rady nadzorczej EBOiR, współzałożyciel i przez cztery kadencje prezes Towarzystwa Ekonomistów Polskich.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:Project Syndicate
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (42)