Rychły koniec Państwa Islamskiego? Nic bardziej mylnego. Chociaż w koalicję tworzy już prawie 100 krajów, zwycięstwo jest wciąż bardzo odległe

• Prawie 100 państw zadeklarowało walkę przeciwko Państwu Islamskiemu (IS)

• Eksperci coraz częściej mówią o rychłym końcu samozwańczego kalifatu

• Choć IS straciło ostatnio 15-30 proc. terytorium, osłabienie jest tylko pozorne

• O sile islamistów stanowi poparcie przywódców plemiennych w terenie

• Nie ma chętnych do lądowej interwencji przeciwko Państwu Islamskiemu

• Wiele krajów wykorzystuje IS do swoich celów, choć oficjalnie je zwalcza

• Brakuje szczerego zaangażowania wszystkich stron w walce z IS

Bojownicy Państwa Islamskiego
Źródło zdjęć: © Twitter
Tomasz Otłowski

Prawie dwa lata od powołania kalifatu ten para-państwowy twór, powstały na części terytoriów Syrii i Iraku, wciąż zdaje się drwić z faktu, iż otwartą wojnę z nim zadeklarowało już prawie 100 państw świata, w tym niemal wszystkie liczące się światowe mocarstwa (wyjątek stanowią jedynie Chiny). Państwo Islamskie i jego "państwo", oparte na surowych, pierwotnych regułach wczesnego islamu wciąż zatem (parafrazując słynny fragment "Wesela" Wyspiańskiego) "trzymają się mocno", i nic nie wskazuje na to, że sytuacja ta może ulec jakimś istotnym zmianom w najbliższej przyszłości.

Co jednak ciekawe, im bardziej oczywisty staje się fakt, iż międzynarodowa koalicja pod wodzą USA, powołana do walki z kalifatem i IS, nie odnosi raczej spektakularnych sukcesów, tym bardziej nasila się propagandowa i PR-owa aktywność części jej członków, sugerująca coś zupełnie innego. Prym w tym zakresie wiedzie zwłaszcza Bagdad. Zdominowany przez proirańskich szyitów rząd Iraku nie zna już chyba żadnego umiaru nie tylko w zachwalaniu własnych "sukcesów" i bohaterstwa "irackich sił bezpieczeństwa" (czytaj: szyickich milicji partyjnych), ale także w wieszczeniu rychłego końca kalifatu.

Aktywność propagandowa Bagdadu, ale też Teheranu czy Damaszku, jest na tyle przekonująca, że nawet część ekspertów i komentatorów zachodnich (w tym i polskich) zaczyna podzielać tę hurraoptymistyczną wizję rzeczywistości, powstającej wokół kwestii rzekomo nieodległego zniszczenia kalifatu i Państwa Islamskiego.

Pozorne osłabienie Państwa Islamskiego

W ocenach i analizach, wskazujących na nieodległy koniec kalifatu, podkreśla się przede wszystkim fakt, iż od ponad roku twór ten nie tylko nie rozrasta się już terytorialnie (a na pewno nie w tak spektakularny sposób, jak na początku swego istnienia), ale wręcz traci wcześniej zdobyte ziemie. Według różnych szacunków, terytorium kalifatu miało się w ostatnich kilkunastu miesiącach skurczyć o 15 do nawet 30 proc. w stosunku do obszaru z apogeum fazy rozwoju "państwa" islamskiego, czyli od końca 2014 roku. Niezależnie od tego, które szacunki uznamy za bliższe prawdzie - osobiście wskazywałbym raczej tę pierwszą wartość - to jedno nie ulega wątpliwości: w zdecydowanej większości te imponujące procenty terytorium państwa islamskiego, liczone już w tysiącach kilometrów kwadratowych, wykrojone wysiłkiem syryjskich, kurdyjskich, irackich, irańskich czy libańskich (Hezbollah) żołnierzy walczących z IS, to głównie obszary pustynne lub półpustynne, w większości niezamieszkane i pozbawione jakiegokolwiek znaczenia
strategicznego.

Tymczasem o faktycznej powadze sytuacji, choćby w Iraku, najdobitniej świadczy fakt, iż bojownicy Państwa Islamskiego wciąż jeszcze trzymają mocno swe pozycje na dalekich zachodnich przedmieściach Bagdadu (okolice miejscowości Al-Karmah w pobliżu Falludży).

Doskonale potwierdza to jednocześnie obawy, że wojna z IS wcale nie osiągnęła jeszcze korzystnego dla koalicji przełomu. Owszem, udało się odbić Tikrit, Bajdżi, Ramadi oraz region Gór Sindżar w Iraku, a także istotnie zmniejszyć stan posiadania islamistów z IS w syryjskiej Rojawie. To wszystko są bez wątpienia symboliczne i ważne (także z psychologicznego i propagandowego punktu widzenia) sukcesy operacyjne, tyle tylko, że jak na razie nie przekładają się one na zmiany o charakterze strategicznym.

Siła dżihadystów w terenie

Zarówno w Iraku, jak i we wschodniej Syrii Państwo Islamskie wciąż kontroluje miasta i miejscowości o kluczowym znaczeniu dla lokalnej polityki klanowej i rodowej, a do tego o dużym znaczeniu ekonomicznym i strategicznym. Miejsca takie jak Deir ez-Zor czy Rakka w Syrii lub Mosul i Falludża w Iraku są wciąż w rękach IS i to na nich oraz ich lokalnych sunnickich, arabskich liderach klanowych, opiera się w istocie trwanie kalifatu.

We wciąż plemiennym społeczeństwie sunnickich Arabów w Lewancie to właśnie poparcie miejscowej starszyzny rodowej decyduje o trwaniu (bądź nie) kalifatu. Warto o tym pamiętać, rozważając jakiekolwiek scenariusze dotyczące walki z IS w Syrii i Iraku. Jeśli chcemy wygrać tę wojnę, musimy skłócić lokalnych liderów rodowych z kierownictwem Państwa Islamskiego. A więc wdrożyć coś na kształt działań, z sukcesem podjętych przed dekadą (tyle że na dużo mniejszą skalę) przez Amerykanów w Iraku, gdy walczyli z "Al-Kaidą w Iraku" (AQI) Abu Musawy az-Zarkawiego, czyli protoplastą dzisiejszego IS.

Czy faktycznie istnieją zatem 0 w dającej się przewidzieć (czyli nieodległej) przyszłości - jakiekolwiek szanse na pokonanie kalifatu, rozumianego jako odzyskanie terenów kontrolowanych obecnie przez IS? A jeśli tak, to jakie warunki muszą być spełnione, aby szanse takie stały się realne?

Walka polityczna i militarna

Pokonanie Państwa Islamskiego w Lewancie i zniszczenie kalifatu to w generalnym ujęciu dwa ściśle ze sobą powiązane i współistniejące aspekty: militarno-operacyjny i polityczno-strategiczny. Ten pierwszy to kwestia wydzielenia i użycia koniecznych do realizacji tego zadania sił, środków i zasobów wojskowych, a także dobrania odpowiedniej strategii i taktyki działań.

W drugim aspekcie zawiera się cały wachlarz elementów natury politycznej, trudnych do uchwycenia i precyzyjnego zbadania - takich jak polityczna wola poszczególnych państw-członków koalicji antyislamistycznej, stopień autentyczności ich zaangażowania w walkę z kalifatem, faktyczne cele i strategie polityczne, a także (jawne i niejawne) cele wobec IS, regionu i innych graczy w tej części świata.

Na poziomie militarnym sprawa walki z kalifatem przedstawia się w zasadzie prosto i pozostaje bez poważniejszych zmian od niemal dwóch lat. Ten islamistyczny twór proto-państwowy to wciąż obszar o powierzchni niewiele mniejszej od tej, zajmowanej przez Wielką Brytanię (albo, jak kto woli, dwie trzecie terytorium Polski - czyli jakieś 9-10 naszych województw). To ok. 8-10 mln ludzi, w sporej części cały czas autentycznie popierających - co wciąż wprawia w osłupienie zachodnich obserwatorów - nowe polityczne i społeczno-ekonomiczne porządki, zaprowadzane na tych terenach przez IS. To wreszcie cierpliwie i planowo budowana regularna islamistyczna armia, złożona obecnie z co najmniej 50 tys. bojowników, w większości doświadczonych i zaprawionych w boju żołnierzy, wspierana przez kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy członków formacji "pomocniczych", takich jak policja religijna, lokalne milicje klanowe czy specjalne oddziały złożone z zamachowców samobójców - szahidów, czyli męczenników za islam).

Warto w tym miejscu zauważyć, że siły zbrojne kalifatu w niczym nie przypominają formacji paramilitarnych, tworzonych dotychczas przez inne ugrupowania sunnickiego ruchu dżihadu, takich jak Bractwo Muzułmańskie, Al-Kaida czy Hamas. Jeśli już, to można porównywać armię IS z libańskim, szyickim Hezbollahem - obie formacje osiągnęły już w istocie profesjonalny poziom wyszkolenia, organizacji i dowodzenia. I obie miały już okazję przetestować na sobie nawzajem swe zdolności, walcząc w Syrii twarzą w twarz. Jak na razie, górą w tej konfrontacji okazali się w większości przypadków szyici z Partii Boga, choć straty ponoszone przez nich na syryjskich polach bitew mocno nadwyrężyły ogólny poziom gotowości bojowej i zdolności operacyjnej całej organizacji.

Nie ma chętnych do lądowej interwencji

Pokonanie takiego przeciwnika, jak Państwo Islamskie - który w istocie od dawna nie ma już charakteru nieregularnego, w myśl klasycznych teorii sztuki prowadzenia działań wojennych - wymaga zaangażowania sporych sił i środków. I to nie wyłącznie powietrznych (lotnictwo), tak jak ma to miejsce dotychczas, lecz przede wszystkim lądowych. Można dokonywać tysięcy nalotów na pozycje IS na terenie kalifatu, ale ktoś kiedyś w końcu musi wejść w jego granice i fizycznie zająć, a wcześniej, używając terminologii wojskowej: oczyścić i "posprzątać" ten teren.

Zachód jak może unika bezpośredniego zaangażowania militarnego, spychając ten obowiązek na różnorakie siły lokalne - irackich i syryjskich Kurdów, siły bezpieczeństwa Iraku (w praktyce: tamtejszych szyitów), syryjskich "umiarkowanych" rebeliantów, a po cichu także nawet na Iran i rząd w Damaszku.

Zarówno administracja prezydenta USA Baracka Obamy, obawiająca się wyrządzenia szkody przyszłemu kandydatowi Demokratów w nieodległych już wyborach prezydenckich, jak i Unia Europejska, faktycznie zdruzgotana pod naporem miliona imigrantów muzułmańskich i perspektywą kolejnych fal migracyjnych w najbliższych miesiącach - sprawiają wrażenie, iż sprzymierzyłyby się nawet z samym diabłem, jeśli tylko dawałoby to cień szansy na uniknięcie konieczności wysłania własnych sił lądowych w piachy Iraku i Syrii.

Nawet Rosja nie jest w istocie zainteresowana - podobnie zresztą jak jej protegowany w Syrii, Baszar al-Asad - ostatecznym i zdecydowanym zniszczeniem IS. Dlaczego? Dalsze trwanie kalifatu to pretekst do ewentualnego przedłużania obecności militarnej w Lewancie.

Czy komuś (nie) zależy na zniszczeniu IS?

I tu właśnie dochodzimy do drugiego ze wspomnianych wcześniej aspektów walki z kalifatem, odnoszącego się wprost do dziedziny polityki międzynarodowej. Sęk bowiem w tym, że każdy z tych wyżej wymienionych podmiotów ma swoje własne pryncypia strategiczne, interesy i cele w wojnie z kalifatem, nie bardzo chcąc odgrywać rolę marionetki w rękach Zachodu, a zwłaszcza USA.

Co więcej - dla wielu z tych regionalnych aktorów (lub stojących za nimi regionalnych patronów i sponsorów) istnienie kalifatu i jego aktywność jest nawet w pewnym sensie na rękę, angażując siły i środki ich ideologicznych czy religijnych rywali. Nie są więc oni szczerze zainteresowani całkowitą likwidacją "państwa" IS w Lewancie. Tak można interpretować np. wiele z działań Arabii Saudyjskiej, Kataru, czy zwłaszcza Turcji, ale także Iranu, reżimu w Damaszku, a nawet Izraela czy samych Kurdów (głównie irackich). Okazuje się przy tym, że IS i jego kalifat - choć stanowią śmiertelne zagrożenie dla dosłownie wszystkich w regionie - są jednocześnie coraz częściej wykorzystywany jako dyskretne narzędzie pośredniej konfrontacji lub strategicznego nacisku w regionalnych, lokalnych rozgrywkach geopolitycznych.

Kalifat zdaje się zresztą doskonale lawirować w gąszczu tych krzyżujących się, poplątanych interesów i oddziaływań w regionie, sprytnie wykorzystując panujący tam chaos dla swoich celów, wśród których na pierwszym miejscu plasują się umacnianie i utrwalanie własnej państwowości oraz rozprzestrzenianie swojej ideologii.

Ten brak autentycznego, bezwzględnego zaangażowania wielu (większości?) państw i podmiotów, walczących z kalifatem, w istocie przesądza o faktycznym fiasku całej kampanii. Nie sposób bowiem wygrać wojny, jeśli jej uczestnicy nie tylko nie wierzą w zwycięstwo, ale co gorsza nie są naprawdę - tak do końca i szczerze - zaangażowani i oddani sprawie jego osiągnięcia.

Można zatem snuć dzisiaj śmiałe plany odbicia Mosulu i Falludży, zajęcia Rakki czy odtworzenia przebiegu granicy państwowej między Irakiem a Syrią sprzed 2014 roku - wszystko to jednak na nic się nie zda, jeśli istniejące obecnie trzy międzynarodowe koalicje na rzecz walki z Państwem Islamskim ("amerykańska", "rosyjska" i "saudyjska") nie zaczną NAPRAWDĘ z nim walczyć.

A na to, jak na razie, niestety się nie zanosi.

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu: WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Trump zwiększa presję na Rosję. Wzywa UE do nałożenia ceł
Trump zwiększa presję na Rosję. Wzywa UE do nałożenia ceł
Katar zapowiada odwet? Padły oskarżenia o sabotaż
Katar zapowiada odwet? Padły oskarżenia o sabotaż
Zmasowany ostrzał Ukrainy. Polska poderwała myśliwce
Zmasowany ostrzał Ukrainy. Polska poderwała myśliwce
"Niefortunny incydent". Trump reaguje na atak Izraela
"Niefortunny incydent". Trump reaguje na atak Izraela
UE potępia atak Izraela w Katarze. "Złamanie prawa międzynarodowego"
UE potępia atak Izraela w Katarze. "Złamanie prawa międzynarodowego"
Łódź z Gretą Thunberg celem ataku? Na pokładzie pomoc dla Gazy
Łódź z Gretą Thunberg celem ataku? Na pokładzie pomoc dla Gazy
Rosyjska gospodarka na krawędzi. Nowe dane ujawniają kryzys
Rosyjska gospodarka na krawędzi. Nowe dane ujawniają kryzys
Wyniki Lotto 09.09.2025 – losowania Eurojackpot, Lotto, Lotto Plus, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Wyniki Lotto 09.09.2025 – losowania Eurojackpot, Lotto, Lotto Plus, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Premier krytykuje prezydenta za słowa w Helsinkach
Premier krytykuje prezydenta za słowa w Helsinkach
Sikorski odpowiedział Przydaczowi. "On jeszcze miał mleczaki"
Sikorski odpowiedział Przydaczowi. "On jeszcze miał mleczaki"
Katar: nie zostaliśmy uprzedzeni o izraelskim ataku na Dohę
Katar: nie zostaliśmy uprzedzeni o izraelskim ataku na Dohę
Macron zdecydował. Oto nowy premier Francji
Macron zdecydował. Oto nowy premier Francji