Rosyjski atak jądrowy na Polskę? Ekspert dla WP.PL: niewyobrażalny scenariusz
Rosyjskie scenariusze, w przeciwieństwie do doktryny NATO, zakładają użycie broni nuklearnej we wczesnej fazie potencjalnego kryzysu, tzw. uderzenie deeskalacyjne. Jednak należy pamiętać, że broń jądrowa to w głównej mierze broń polityczna, psychologiczna - ma przede wszystkim odstraszać. I właśnie taki sygnał wysyła Zachodowi Rosja - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jacek Durkalec, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
11.09.2014 | aktual.: 12.09.2014 08:45
WP: Tomasz Bednarzak: Ostatnio w mediach pojawiła się katastroficzna wizja rosyjskiego ograniczonego ataku nuklearnego na Warszawę. Mimo wszystko wydaje się, że taki scenariusz jest mocno przesadzony.
Jacek Durkalec: - Dziś atak nuklearny jest czymś niewyobrażalnym. Od wybuchu bomb w Hiroszimie i Nagasaki możemy mówić o takim nuklearnym tabu - ta broń od tamtej pory nie została i nigdy nie powinna zostać użyta, w sensie uderzenia jądrowego. Dlatego nadal wydaje się to nieprawdopodobne. Jednak widząc, jak rozwija się kryzys ukraiński, jak w jego czasie Rosja dokonuje szeregu ćwiczeń, które obejmują różnorodne środki przenoszenia broni atomowej, rodzą się różne percepcje tego zagrożenia. Niemniej należy pamiętać, że broń nuklearna to w głównej mierze broń polityczna, psychologiczna - ma przede wszystkim odstraszać, dawać sygnał, że wojna czy agresywne działania mogą prowadzić do katastrofalnych konsekwencji. Ale może też służyć jako środek zastraszania, czyli zmuszenia kogoś do określonych zachowań. I stąd to, co robi Rosja, jest sygnałem politycznym dla Zachodu: "Uważajcie, zastanówcie się, co robicie, bo my jesteśmy mocarstwem atomowym". Zresztą w takim tonie przed tygodniem przemawiał Władimir Putin.
WP: W mijających latach Rosja w czasie wspólnych manewrów z Białorusią ćwiczyła atak nuklearny na Polskę. W ostatnim czasie regularnie i intensywnie trenują też rosyjskie siły strategiczne. Jaki cel przyświeca tego typu działaniom?
- Jest to przede wszystkim komunikat wysyłany państwom zachodnim, podkreślenie przez Rosję swojego atomowego statusu. Tylko jest pewien problem, czy my odpowiednio odczytujemy te sygnały. Bo z jednej strony wspomniane ćwiczenia były zapowiedziane dużo wcześniej, Rosja już od kilku lat intensywnie wzmacnia swój arsenał jądrowy i mocno stawia na jego dalszy rozwój, więc w tym sensie możemy powiedzieć, że nie jest to nic nowego. Oprócz tego, każde państwo nuklearne dąży do zachowania wiarygodnego arsenału jądrowego i go modernizuje.
Jednak z drugiej strony niepokój budzi to, że wszystko to dzieje się w czasie konfliktu ukraińskiego, a rosyjskie scenariusze, w przeciwieństwie do doktryny NATO, zakładają użycie broni nuklearnej we wczesnej fazie potencjalnego kryzysu, tzw. uderzenie deeskalacyjne. Dlatego Sojusz również musi to wziąć pod uwagę w swojej polityce odstraszania i obrony. Tych ćwiczeń nie można ignorować, przecież aneksja Krymu również początkowo była czymś nie do pomyślenia. Broń nuklearna to jest broń na najczarniejsze scenariusze, na które musimy się przygotowywać, by nie dopuścić do ich realizacji.
WP: Co konkretnie my i Zachód możemy zrobić, żeby zminimalizować zagrożenie nuklearne ze strony Rosji?
- Pamiętajmy o tym, że NATO także jest sojuszem nuklearnym i tak długo, jak będzie istniała broń nuklearna, takim sojuszem pozostanie. Najwyższą gwarancją bezpieczeństwa Paktu Północnoatlantyckiego jest amerykańska broń strategiczna i nie możemy zapominać, że głowice jądrowe USA są bazowane również w Europie. Oprócz tego wkładem do NATO są tzw. niezależne strategiczne siły brytyjskie i francuskie, tak więc Sojusz posiada szereg różnorodnych środków, by odstraszyć potencjalną agresję z użyciem broni atomowej. Kluczem jest wysyłanie Moskwie wiarygodnej wiadomości, że w razie takiego scenariusza NATO nie będzie się bezczynnie przyglądać i dążyć do deeskalacji, ale że uderzenie jądrowe spotka się z niewyobrażalnymi konsekwencjami. Najważniejsze jest, by zakomunikować to w taki sposób, aby przypadkiem rosyjscy przywódcy nie doszli do wniosku, że NATO nic nie zrobi. W odstraszaniu nie chodzi tylko o to, kto ile ma głowic, lecz o skuteczne komunikowanie tego przekazu, co oczywiście nie jest łatwe. WP: * Właśnie
taką ponurą wizję roztoczył rosyjski politolog i krytyk Kremla Andriej Piontkowski. Jego zdaniem Władimir Putin może dokonać ograniczonego uderzenia z użyciem taktycznej broni jądrowej na któreś z polskich miast lub krajów bałtyckich, by dowieść, że NATO to "wydmuszka", bo ze strachu przed jeszcze większą katastrofą nie odważy się na kontratak.*
- Piontkowski twierdził, że Putin może kalkulować w ten sposób i nie możemy tego wykluczyć, bo Rosja cały czas zwiększa rolę swojego arsenału nuklearnego. Tymczasem w NATO przez ostatnie lata dominowała tendencja do jego redukcji, szczególnie w zakresie taktycznej broni jądrowej. Komunikaty, które w czasie ostatniego kryzysu były przekazywane w stronę Moskwy, czyli taka wstrzemięźliwość Zachodu, niosą ze sobą ryzyko błędnych kalkulacji rosyjskich przywódców. Wydaje mi się, że to będzie wyzwanie dla NATO, aby w jasny sposób wysyłać sygnały, że jest gotowe użyć broni nuklearnej, jeśli Kreml zdecyduje się na uderzenie jądrowe.
WP: Mimo wszystko, czy nie wydaje się Panu prawdopodobny scenariusz, że nasi sojusznicy, obawiając się rozkręcenia wojny nuklearnej na pełną skalę, mogą kalkulować w taki sposób?
- Trzeba zaznaczyć, że rosyjski ograniczony atak nuklearny najpewniej nie byłby wymierzony w miasto, gdzie ofiary mogłyby być liczone w milionach, lecz w inny cel - np. obiekt wojskowy. Tak czy inaczej, wywołałoby to wielki szok wśród wszystkich państw NATO i szereg innych implikacji. Rzeczywiście kwestia, jaka byłaby reakcja Sojuszu i czy użyłby broni jądrowej, też w ograniczony sposób, nie jest przesądzona. Nie zapominajmy, że każde ryzyko użycia broni jądrowej niesie za sobą groźbę nuklearnego odwetu ze strony innego państwa nuklearnego i ryzyko niekontrolowanej eskalacji. Jednak można założyć, że to kontruderzenie nuklearne by nastąpiło. Oczywiście ta niepewność, co zrobi Zachód - czy użyje broni nuklearnej czy nie - istniała również w czasie zimnej wojny. Wyrazem tej niepewności było słynne pytanie generała Charlesa de Gaulle'a, czy Stany Zjednoczone będą gotowe poświęcić Nowy Jork za Hamburg lub inne europejskie miasto? Mimo to polityka odstraszania NATO była w tamtym czasie skuteczna.
Tak więc wtedy także istniały dylematy w kwestii wiarygodności natowskiej polityki nuklearnej. Ma ona zresztą wiele poziomów. Są siły nuklearne asygnowane do Sojuszu, do których użycia wymagany jest konsensus 28 państw członkowskich. Jednak gdyby tego konsensusu zabrakło, bo na przykład decyzję zablokowałoby któreś z europejskich państw, to wtedy broni jądrowej mogą użyć same Stany Zjednoczone.
WP: Bardziej możemy liczyć na Amerykanów?
- Musimy pamiętać, że USA mają gwarancje bezpieczeństwa na całym świecie. Brak nuklearnej odpowiedzi w takich okolicznościach spowodowałby posypanie się amerykańskich sojuszy, np. w regionie Azji i Pacyfiku. Więc nawet jeśli użycie broni jądrowej przez NATO nie ma stuprocentowej pewności, to są jeszcze siły strategiczne USA. A oprócz tego - niezależny brytyjski i francuski arsenał jądrowy. Jednak mimo wszystko nie przekreślałbym z góry woli sojuszników do odwetu, szczególnie jeżeli jedno z państw członkowskich zostanie zaatakowane bronią jądrową. Tak czy inaczej jeszcze raz podkreślam, że kluczowe jest to, iż w niczyim interesie nie leży, by ta broń została jeszcze kiedykolwiek odpalona. Najważniejsze jest przekazanie jasnego sygnału, że koszty takiego ataku znacząco przewyższą ewentualne zyski.
Trzeba też pamiętać, że kwestie nuklearne wewnątrz NATO są bardzo delikatne i tutaj musimy znaleźć równowagę między pokazaniem swojej determinacji i woli, jednocześnie biorąc pod uwagę obawy niektórych sojuszników, że zbytnie podkreślanie roli broni jądrowej utrudni wysiłki w kierunki zapobieżenia dalszego jej rozprzestrzeniania, np. w kontekście obecnych negocjacji z Iranem. Opinia publiczna w państwach takich jak Niemcy czy Holandia jest negatywnie nastawiona do broni nuklearnej. Dla NATO jest to środek ostateczny i taką ostatecznością byłby właśnie wrogi atak jądrowy. Sojusz, podobnie jak Rosja w ostatnim czasie, powinien również ćwiczyć użycie nuklearnych sił niestrategicznych (taktycznych - przyp. red.). I zapewne to robi, tylko w bardzo ukryty sposób, by nie budować niepotrzebnych napięć. WP: Rosyjska doktryna wojskowa oficjalnie zakłada użycie broni jądrowej jedynie, gdy zagrożone jest samo istnienie państwa. Jednak nieoficjalnie mówi się o doktrynie "deeskalacji", zakładającej ograniczony atak
jądrowy w celu zastraszenia potencjalnego przeciwnika.
- Użycie sformułowania "zagrożone istnienie państwa" oznacza, że Moskwa podwyższyła próg wykorzystania broni jądrowej w stosunku do poprzedniej doktryny, mówiącej, że po broń nuklearną może sięgnąć w sytuacjach krytycznych dla narodowego bezpieczeństwa Rosji. Tylko tu nasuwa się pytanie, na ile oficjalna doktryna odpowiada rzeczywistości. Bo te sygnały, które Rosja wysyła, nie wskazują na to, że ta broń zostanie użyta w ostateczności.
Jeżeli chodzi o doktrynę deeskalacji, to zakłada ona, że Rosjanie mogą użyć broni jądrowej, by zapobiec czy odstraszyć Zachód np. przed udzieleniem wsparcia zagrożonemu sojusznikowi albo jakiemuś innemu państwu, w sytuacji regionalnego konfliktu. W tym przypadku ciężko już jest mówić o zagrożeniu istnienia państwa. Więc można się zastanawiać, czy obowiązująca od 2010 roku doktryna jest adekwatna do rzeczywistości. Już mówi się, że pod koniec tego roku Rosjanie mają ją zaktualizować. Zresztą to jest tylko oficjalny dokument, który został opublikowany i ma być sygnałem dla świata. Natomiast są też super ściśle tajne załączniki czy aneksy, gdzie wskazane są bardziej precyzyjne okoliczności użycia arsenału atomowego. I nie jest wykluczone, że tamten próg może być niższy niż nam się wydaje.
WP: Na pewno Rosja jest bardziej skłonna użyć swojej broni jądrowej, choćby po to, by zniwelować przewagę konwencjonalnych sił NATO.
- Rosyjski nacisk na rozwój broni jądrowej czy podkreślanie jej roli jak najbardziej wynika z tego, że Moskwa, jeżeli chodzi o porównanie całościowe, czuje się słabsza od państw NATO, szczególnie od Stanów Zjednoczonych. Arsenał nuklearny w pewien sposób kompensuje tę niewiarę Rosjan w swój potencjał w stosunku do Zachodu. Przewaga konwencjonalna NATO doprowadziła po zakończeniu zimnej wojny do redukcji sił jądrowych - a trzeba powiedzieć, że Sojusz dokonał drastycznych cięć, np. wycofane zostało ponad 90 proc. tej broni obecnej w Europie. Jednak nie wydaje się, by Rosjanie mieli zrobić podobnie, gdy ich zdolności konwencjonalne znacząco się poprawią. U nich rozwój sił konwencjonalnych i nuklearnych raczej będzie szedł w parze.
WP: Waszyngton oskarża Rosję o łamanie układu o likwidacji pocisków rakietowych średniego zasięgu (INF). Jakie konsekwencje dla naszego bezpieczeństwa niesie nieprzestrzeganie przez Rosję tego traktatu?
- Wszystko zależy od tego, na ile będzie to wojskowo znaczący arsenał, czyli ile Rosjanie rozmieszczą rakiet, które łamią ten traktat. Oczywiście na razie jest jeszcze nadzieja, że problem uda się rozwiązać dyplomatycznie, choć wszystko wskazuje na to, że Moskwa z tego układu wystąpi lub w sposób ukryty będzie go nadal naruszać. Ja przynajmniej jestem pesymistą w tej kwestii. Niemniej w przypadku, gdy Rosjanie zaczną rozmieszczać znaczącą liczbę takich pocisków, to będzie jasny sygnał ze strony Kremla dla państw europejskich, że posiada wiarygodny i przetestowany arsenał, przeznaczony specjalnie dla Europy. W takiej sytuacji NATO na pewno będzie musiało podjąć jakieś środki zaradcze. Ale to pokazuje, że my się cofamy do lat 70. i 80. ubiegłego wieku. To nie jest dobry sygnał.
W przypadku Polski, i tak jesteśmy w zasięgu rosyjskich Iskanderów, które mogą przenosić ładunki jądrowe. Rakiety łamiące traktat INF dają jednak Rosji bardziej zróżnicowane opcje uderzenia. Rakiety Iskander nie musiałyby być bazowane w Kaliningradzie.
WP: Rakiety zakazane przez INF są o tyle groźniejsze, że po ich wystrzeleniu czas reakcji obrony jest minimalny.
- Tym się różnią rakiety od samolotów. Pociski balistyczne czy cruise mogą zostać ukryte i odpalone niepostrzeżenie, a obrona przeciwko temu rodzajowi broni jest trudna. Ten przekaz, że jak zdecydujemy się na atak, to ta broń na pewno dotrze do celu, jest zdecydowanie mocniejszy niż w przypadku bombowców, choć te również mogą przenosić pociski manewrujące odpalane z powietrza. Należy również zwrócić uwagę, że międzykontynentalne pociski balistyczne lecą do celu pół godziny, natomiast rakiety średniego zasięgu - kilka minut. WP: Ciągle mówimy o taktycznej i strategicznej broni jądrowej. Proszę wyjaśnić, na czym polega różnica, bo nie dla każdego może wydawać się to zrozumiałe.
- Broń strategiczna, to – w zimnowojennym rozumieniu – broń, która pozwala na atak Stanów Zjednoczonych na Rosję i odwrotnie, czyli bezpośrednio umożliwia na wzajemne uderzenie między tymi państwami. Więc jeżeli mówimy o zasięgu, jest to broń powyżej 5500 kilometrów. Jeżeli mówimy o arsenale objętym wspomnianym traktatem INF, to są to zarówno pociski manewrujące (cruise), jak i balistyczne o zasięgu 500-5500. Natomiast taktyczna broń jądrowa to wszystko, co mieści się poza tymi kategoriami. Generalnie jest bardzo duży problem ze zdefiniowaniem, czym ta broń taktyczna (niestrategiczna) jest, więc ze względu na wygodę najczęściej przyjmuje się, że jest to broń, która do tej pory nie była przedmiotem żadnego z porozumień kontroli zbrojeń.
Moim zdaniem nie jest dobrą definicją, że broń taktyczna to jest ta, której używa się na polu walki. Każde użycie broni nuklearnej ma charakter strategiczny i trudno jest powiedzieć, że bomby jądrowe rozmieszczone w Europie służą jako środek walki, bo to też jest broń polityczna. Myślenie, że broń nuklearna może służyć jako lepszy środek dla niszczenia celów wojskowych w trakcie konfliktu jest błędne. Więc ta definicja poprzez wyłączenie pozostałych kategorii broni jest najbardziej przejrzysta i do tej pory używana. Oczywiście wszystko się skomplikuje, jak nie będzie układu INF. Wówczas zdefiniowanie czym jest taktyczna broń jądrowa będzie jeszcze trudniejsze.
WP: Rosja widzi w natowskiej tarczy antyrakietowej zagrożenie, choć oficjalnie nie jest ona w nią wymierzona. Rozmieszczenie elementów tarczy w Polsce ma zwiększyć nasze bezpieczeństwo, ale pojawiają się też głosy, że w ten sposób stajemy się pierwszym celem potencjalnego uderzenia.
- Przede wszystkim planowana instalacja antyrakietowa w Redzikowie nie jest zaprojektowana, żeby przechwytywać rosyjskie pociski międzykontynentalne. Ze względu na wielkość, zróżnicowanie i zaawansowanie rosyjskiego arsenału strategicznego stworzenie wiarygodnego systemu obrony przeciwrakietowej jest niemożliwe. Również antyrakiety SM-3, które tam będą, są w stanie przechwytywać pociski lecące ponad atmosferą, więc nie mogą posłużyć do ochrony np. przed Iskanderami. Do tego są niezbędne inne rodzaje rakiet.
Jeżeli chodzi o kwestię bycia celem dla rosyjskiego uderzenia, jednym z głównych argumentów na rzecz obecności nad Wisłą elementów obrony przeciwrakietowej jest to, że będziemy mieć w Polsce amerykańską bazę, która stanowi wkład dla bezpieczeństwa całego Sojuszu. Gdyby Rosjanie zdecydowali się na zaatakowanie takiej instalacji, musieliby się liczyć z amerykańskim odwetem i zdają sobie z tego sprawę. Poza tym, nie wydaje się, żeby sytuacja Polski diametralnie się pogorszyła. W przypadku konfliktu na wielką skalę między Rosją i NATO i tak bylibyśmy narażeni na rosyjski atak. Kluczowe jest więc skuteczne odstraszanie, które zapobiegnie takiemu konfliktowi.
WP: Niektórzy wskazują, że gwarancją bezpieczeństwa dla Polski mogłoby być przystąpienie do natowskiego porozumienia o współdzieleniu taktycznej broni nuklearnej (tzw. Nuclear Sharing).
- Na tym etapie wydaje się to niemożliwe z przyczyn politycznych. Skoro w NATO tak trudno uzyskać konsensus, by w Polsce rozmieścić na stałe konwencjonalne siły bojowe, o wiele trudniej byłoby uzyskać zgodę na bazowanie broni jądrowej. Nie zapominajmy, że to unikalny rodzaj uzbrojenia. W polskim interesie nie jest również naruszenie delikatnej równowagi w kwestiach jądrowych, którą udało się osiągnąć w NATO w ostatnich latach. Oprócz tego, przeciw będą również USA, które są właścicielem tej broni i nie zależy im na zwiększaniu roli taktycznej broni jądrowej. Trzeba pamiętać, że państwa takie jak Korea Południowa, stale zagrożona atakiem Korei Północnej, czy Japonia nie mają na swoim terytorium amerykańskiej broni jądrowej - zastosowany tam model tzw. rozszerzonego odstraszania nuklearnego jest inny.
Polska, będąc częścią NATO, nawet jeżeli nie ma broni nuklearnej na swoim terytorium, to jest zaangażowana w kwestie związane z planowaniem jej użycia oraz może udzielać nienuklearnego wsparcia dla misji jądrowych. Skuteczne użycie broni jądrowej Sojuszu zależy m.in. od zdolności rozpoznania i niszczenia systemów obrony powietrznej przeciwnika.
Taktyczna broń jądrowa ma przede wszystkim polityczną rolę. W przypadku ekstremalnych zagrożeń dla bezpieczeństwa państw NATO ma demonstrować, że wszyscy sojusznicy gotowi są dzielić odpowiedzialność i ryzyko związane z użyciem broni jądrowej. Dla spełnienia tego celu nie musi być bazowana w Polsce. Więc moim zdaniem z punktu widzenia wiarygodności i polityki nuklearnej NATO przebazowanie tej broni do naszego kraju nie jest konieczne. Powinniśmy się przede wszystkim starać o wzmocnienie sił konwencjonalnych w Europie Środkowo-Wschodniej, co nie jest prostym zadaniem. One też stanowią ważny element odstraszania Rosji. Wiarygodne odstraszanie konwencjonalne wzmacnia również odstraszanie nuklearne.
Rozmawiał Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska