"Newsweek": Kelnerski zamach stanu
Było ich trzech: menedżer, kelner i sommelier, wszyscy zatrudnieni w ekskluzywnych restauracjach. Prokuratura podejrzewa, że cała trójka mogła nagrywać polityków na zlecenie tajemniczej grupy hakowej - czytamy w tygodniku "Newsweek". Prokuratura bada, gdzie zakładano podsłuchy. Politycy PO mówią o pięciu lokalach w których miało działać studio nagrań - Lemongrass, Sowa, Amber Room, Winosfera i Thai Thai.
Jeżeli podejrzenia prokuratury są słuszne i studio nagrań działało w kilku restauracjach, to kłopoty rządu Tuska dopiero się zaczynają - twierdzi tygodnik.
W kręgu podejrzanych stawia ABW trójkę znajomych - kelnerów z warszawskich restauracji. Łukasz N. ma zarzuty, pozostali dwaj są pod dyskretną obserwacją. Znają się od kilku lat, kiedy to pracowali w knajpie Lemongrass w alejach Ujazdowskich, tuż obok sejmu. Właścicielem lokalu był były dyrektor finansowy polskiego oddziału rosyjskiego koncernu energetycznego Łukoil.
Menedżerem jest Łukasz N. profesjonalny i dyskretny. Tam też pracuje Piotr T., próbuje sił jako sommelier, kelner znający się na winach. Koleguje się z Łukaszem N. i jego krewnym, Dawidem, który właśnie zjechał do stolicy.
Kto stoi za nagraniami? Wersje, które badają śledczy, ograniczono do czterech: grupa bogatych biznesmenów, którzy zbierali haki na rząd; młodzi kelnerzy chcący zarobić na politycznych rewelacjach; zbuntowani ludzie ze służb i na koniec wersja czwarta, czyli Łukasz N., który mógł być przekonany do nagrywania przez osoby przedstawiający się jako agenci.
Źródło: "Newsweek"