Na Pomorzu zginął skoczek lotniczy. 44‑latka zawiódł spadochron
• Na Pomorzu zginął skoczek spadochronowy
• Prok. Kierski: 44-latkowi z Warszawy nie otworzył się spadochron
• To kolejny taki wypadek w ostatnim czasie
28.07.2016 | aktual.: 28.07.2016 13:49
- Wyskoczyli z samolotu na wysokości czterech tys. metrów i utworzyli figurę. Potem się "rozeszli" i każdy indywidualnie miał otworzyć swój spadochron. Jak wstępnie ustaliliśmy, 44-latkowi z Warszawy nie otworzył się spadochron. Zgodnie z zasadami, odrzucił go. Niestety, drugi nie otworzył się do końca, bo splątały się linki. 44-latek z dużą prędkością spadł na lądowisko. Nie udało się go uratować - mówi Michał Kierski z Prokuratury Rejonowej w Pucku.
Śledczy cały czas ustalają okoliczności wypadku. Zmarły skoczek był bardzo doświadczony i posiadał wszystkie niezbędne pozwolenia oraz kwalifikacje. Do analizy został wzięty sprzęt skoczków. Zostanie on zbadany pod kątem sprawności oraz należytego serwisowania. Policja rozmawia też ze świadkami zdarzenia.
To kolejny wypadek powietrzny na Pomorzu w ostatnim czasie. W czerwcu z lotniska w Borsku wystartowała paralotnia. Po krótkim przelocie maszyna spadła z wysokości czterech metrów. Jak informowała policja, paralotnią leciał instruktor i młoda kursantka.
- Udało im się wystartować, potem zaplątali się w sznurki i pojawiły się kłopoty. Będziemy ustalać, co się dokładnie wydarzyło - informował wówczas Piotr Kwidziński z kościerskiej policji. Kobieta doznała wstrząsu mózgu, a instruktor złamał nogę. Oboje trafili do szpitala.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .