Korespondenci WP.PL z Ukrainy: snajperzy mieli zabijać tych, którzy zagłosują
Wybory prezydenckie na Ukrainie według wstępnych sondaży wygrywa biznesmen i polityk Petro Poroszenko. Na wschodzie kraju, w nieuznawanych republikach donieckiej i ługańskiej (obecnie złączonych w Noworosję) większość mieszkańców nie mogła decydować o jego zwycięstwie. Tam, gdzie było to możliwe, ludzie się bali. Słyszeli o możliwych prowokacjach, kłopotach, a nawet snajperach, którzy zabiją tych odważniejszych.
W samym Doniecku wyborów nie było. Próba otwarcia jednego lokalu wyborczego kończy się niepowodzeniem. Po 10 minutach zjawia się grupa mężczyzn i nie dopuszcza do głosowania. Po mieście krążą furgonetki z zamaskowanymi separatystami. Pilnują, żeby żadna z komisji nie rozpoczęła pracy. Na Placu Lenina gromadzą się zwolennicy separatystów, których część zamierza później szturmować rezydencję oligarchy Rinata Achmetowa. Ostatecznie do tego nie dochodzi.
O godzinie 9.30 czasu lokalnego w całym obwodzie donieckim z 2430 lokali wyborczych otwartych jest tylko 426. Większość zablokowano już w poprzednich dniach. Podobna sytuacja w obwodzie ługańskim.
Spokojnie jest w Mariupolu w obwodzie donieckim. Mieście, którym 9 maja wstrząsnął krwawy bój między ukraińską Gwardią Narodową a separatystami. Teraz sytuację kontroluje ochotniczy batalion Azow. Chociaż nawet tu nie wszystkie komisje działają.
Lokal wyborczy w zakładzie metalurgicznym Metalinvest. Mini miasteczko w mieście, z własną kolejką, zatrudniający tysiące ludzi. W budynku z urnami do głosowania pusto. Członkowie komisji lekko zawstydzeni kamerą i aparatami spisują dane z legitymacji prasowych. Tłumaczą, że ludzie przychodzą falami: "poczekajcie chwilę".
Fal ludzkich nie widać, ale co jakiś czas ktoś się pojawia. Tylko prawie nikt nie chce rozmawiać przed kamerą. Niektórzy pytają, gdzie pojawi się materiał. Słyszą, że w Polsce. Trochę się uspokajają. Martwią się, bo nie wiadomo, kto za chwilę będzie rządził w mieście. Nie chcą, by "ci drudzy" widzieli ich twarze podczas pracy w komisji, podczas głosowania.
- Ludzie trochę się boją, ale przychodzą. Niektórzy najpierw sprawdzają: przyjdą, zobaczą, że wszyscy bez przeszkód głosują i za pół godziny wracają z dowodem osobistym, aby również to zrobić - opowiada członkini komisji wyborczej na terenie zakładu.
- Obawa oczywiście była. Ale u nas się mówi: "Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!" - mówi jedna mieszkanek miasta.
Lokal wyborczy w szkole podstawowej nr 66 w Mariupolu. Po drodze starszy pan krzyczy: "Tylko pokażcie prawdę. Pokażcie, jak mało ich tam głosuje".
W lokalu faktycznie pusto. Nie widać większych grup, przychodzą pojedyncze osoby. Jeden z mężczyzn mówi, że pojawił się tu tylko po to, żeby oddać nieważny głos. Tłumaczy, że to jego sprzeciw. - Głosowałem na wszystkich. Po prostu zepsułem swoją kartę. Nazywają nas separatystami, ale ja mówię tak o nich. To oni przelewają krew, a nie my - mówi.
W komisji zamieszanie. Zniknął jeden z członków. Inny prosi, żebyśmy już kończyli. - Kolega nie może pracować, jak tu jesteście. Nie chce być w mediach - tłumaczy.
- Ludzie oczekiwali jakichś prowokacji. Straszono, że będą snajperzy, że będą strzelać i wszystkich zabiją. Oczywiście, że liczyliśmy na wyższą frekwencję. Do godziny 16.00 zagłosowało zaledwie 20% uprawnionych - relacjonuje jeden z członków lokalnej komisji.
Przed szkołą łatwiej porozmawiać z tymi, którzy oddali głos. - Oczekuję, że po wyborach na Donbasie będzie spokój, przestaną tutaj strzelać. Dzieci będą bawić się i uśmiechać, a ich rodzice spokojnie pracować. I będą wiedzieć, że jutro będą mieli kawałek chleba, a sklepy nie będą puste. Będziemy budować jasną, piękną, szczęśliwą i słoneczną Ukrainę - mówi około 40-letnia kobieta.
Wład, nasz kierowca i przewodnik, ze smutkiem patrzy na urny wyborcze. Jest z Doniecka. Sam zagłosować nie mógł. Na schodach przed jego lokalem w budynku uniwersyteckim koledzy siedzieli od rana. Czekali na możliwość oddania głosu. Nie doczekali się. Wład zazdrości tym z Mariupola. I trochę się irytuje, że frekwencja niewielka. - Zawierzasz temu, na którego oddajesz głos. Jeśli wygra to masz swojego reprezentanta - tłumaczy.
Przyszłość Donbasu jest niepewna. Pewne jest to, że tak wielu mieszkańców Ukrainy nie miało szansy zagłosować na prezydenta własnego kraju.
Aleh Barcewicz i Konrad Żelazowski z Ukrainy specjalnie dla WP.PL; Operator: Leszek Świerszcz