Korea Płn. straszy próbą nuklearną "nowego rodzaju". Co może się za tym kryć?
Południowokoreańska armia zaobserwowała niepokojące sygnały świadczące o możliwych przygotowaniach Korei Północnej do czwartej próby nuklearnej. Sam Pjongjang kilka tygodni temu groził przeprowadzeniem testu "nowego rodzaju". Zajmujący się północnokoreańską tematyką serwis 38North.org zastanawia się, czy to oznacza, że Kim Dzong Un myśli o bombie wodorowej?
- Nasza armia obserwuje obecnie dużą aktywność w miejscu prób nuklearnych Punggye-ri i wokół niego - oświadczył we wtorek, 22 kwietnia, rzecznik południowokoreańskiego ministerstwa obrony. Według władz Korei Południowej komunistyczny reżim może posunąć się do prowokacji, przeprowadzając swą czwartą próbę nuklearną przed piątkową wizytą prezydenta USA Baracka Obamy w Seulu.
Doniesienia południowokoreańskiego wywiadu nie powinny być zaskoczeniem, bo Korea Północna regularnie szantażuje społeczność międzynarodową kolejnymi próbami jądrowymi. Mają one wymiar nie tylko propagandowy, ale również praktyczny - eksperci podkreślają, że bez nowych testów nuklearnych, Pjongjang nie udoskonali swojego arsenału atomowego, który aktualnie jest dość prymitywny.
Próba "nowego rodzaju"
Pod koniec marca komunistyczny reżim znów użył jądrowego straszaka. Tym razem jednak zagroził przeprowadzeniem testu "nowego rodzaju", czym wywołał falę spekulacji. Ekspert od nieproliferacji broni nuklearnej dr Jeffrey Lewis zastanawia się na łamach 38North.org, co to może naprawdę oznaczać i czy Kim Dzong Unowi marzy się bomba wodorowa?
Według amerykańskiego analityka najprostszym wyjaśnieniem jest to, że Korea Północna chce dokonać jednoczesnej detonacji dwóch lub więcej ładunków jądrowych. Fachowo nazywa się to "testem salwowym" - idea jest taka, by przeprowadzić więcej prób w krótszym czasie. Dzięki temu wojskowi naukowcy i technicy mają więcej materiału do analizy, co z kolei może znacznie przyspieszyć rozwój programu nuklearnego.
Inną hipotezą jest kontrolowany wybuch silniejszego ładunku umieszczonego głęboko pod ziemią. Dotychczasowe północnokoreańskie próby odbywały się w tunelach wydrążonych horyzontalnie w górach w rejonie Punggye-ri. Lewis ocenia, że w takich warunkach siła testowanej głowicy jest ograniczona przez wielkość góry, która może się po prostu zawalić.
Moc dotychczasowych północnokoreańskich bomb nie była większa niż kilka-, kilkanaście kiloton. Dlatego kolejna próba, o sile nawet kilkuset kiloton, może odbyć się już głęboko pod ziemią, w wydrążonym szybie.
Jak nie pod ziemią, to może nad nią?
Detonacja jeszcze potężniejsza wymagałaby odwiertu ekstremalnie głębokiego, co jest nie tylko szalenie trudnym przedsięwzięciem inżynieryjnym, ale też raczej niemożliwym do wykonania w dotychczasowym ośrodku w Punggye-ri. Skoro jednak nie istnieją żadne wiarygodne raporty o drugim poligonie doświadczalnym w Korei Północnej, Kim Dzong Un może chcieć dokonać próby atmosferycznej.
Testy w atmosferze są co prawda zakazane przez traktaty międzynarodowe, jednak Pjongjang nie jest sygnatariuszem żadnego z nich, a nawet jeśli, to raczej nikt by nie oczekiwał od nieobliczalnego reżimu, że trzymałby się ich litery.
Kłopot jednak w tym, że atmosferyczny wybuch atomowy niesie ze sobą o wiele większe ryzyko niekontrolowanego opadu promieniotwórczego. Korea Północna martwi się nie tylko o siebie, ale też o reakcję Chin. Pjongjang nie chce drażnić potężnego sąsiada i jedynego sojusznika w regionie. Zagrożenie skażeniem radioaktywnym mogłoby wywołać panikę chińskiej opinii publicznej, na nastroje której Pekin jest bardzo wyczulony - zauważa dr Jeffrey Lewis.
Termojądrowe marzenie Kim Dzong Una?
Z drugiej strony ekspert serwisu 38north.org prognozuje, że powyższe obawy mogą pójść w zapomnienie, jeżeli Kim Dzong Unowi marzy się skonstruowanie bomby wodorowej (fachowo nazywanym ładunkiem termojądrowym), o wiele potężniejszej od klasycznej bomby atomowej. Eksperymentalny ładunek miałby znaczące rozmiary i Korea Północna z pewnością chciałaby wykrzesać z niego pełną moc. A to udałoby się jedynie w warunkach testu atmosferycznego.
Lewis podkreśla, że Chińczycy swoją pierwszą bombę termojądrową zdetonowali podczas piątej próby nuklearnej, pod koniec 1966 roku. Ale zwraca jednocześnie uwagę na przeprowadzony dwa miesiące wcześniej czwarty chiński test, w którym użyto pocisku balistycznego. Pekin po raz pierwszy pokazał wtedy, że jest w stanie konstruować głowice, które mogą być przenoszone przez rakiety. Wcześniej Amerykanie umniejszali zagrożenie ze strony Chińczyków twierdząc, że nie są do tego zdolni.
Podobnie teraz Pentagon utrzymuje, że Pjongjang ani nie potrafi zminiaturyzować swoich głowic jądrowych, ani nie posiada niezawodnych rakiet, które mogłyby je przenieść na dalszą odległość. Być może Kim Dzong Un będzie chciał pokazać Amerykanom, jak bardzo się mylą. Ale analityk serwisu 38north.org ocenia, że zrobi to tylko wtedy, jeśli już zupełnie nie dba o to, jaka będzie reakcja Pekinu.
Źródło: 38North.org, PAP, WP.PL
Oglądaj również: Szokująca relacja byłego strażnika obozu w Korei Płn.