Druzgocący raport NIK: pieniądze na naukę wydane fatalnie
Polska zajmuje 32. miejsce w Europie pod względem liczby publikacji naukowych przypadających na milion mieszkańców. - W zbadanych pod tym względem przez NIK 17 jednostkach naukowych i czterech uczelniach wyższych wskaźnik publikacji w międzynarodowych prestiżowych czasopismach naukowych oscyluje wokół 0,5 - czytamy w raporcie. Pracownicy naukowi niektórych z ośrodków badanych przez Najwyższą Izbę Kontroli od pięciu lat nie opublikowali nic. NIK wskazuje, że Polska przegrywa również w patentach, w przeliczeniu na milion mieszkańców. W 2009 zgłosiliśmy ich 6,8, w tym samym czasie Czechy miały 22,6, a Niemcy 294,5 zgłoszeń. Trzy skontrolowane ośrodki nie zgłosiły do urzędu patentowego ani jednego wynalazku. Na 13 jednostek, które uzyskały patenty, aż siedem nie wdrożyło żadnego z nich.
Przeczytaj też: Polska nauka wśród najsłabszych w UE. Jesteśmy mniej "odkrywczy"?
Tylko pięć z 28 kontrolowanych przez NIK instytucji naukowych otrzymało oceny pozytywne, pozostałe 21 zaklasyfikowano jako "pozytywne z nieprawidłowościami", a dwie oceniono negatywnie - Instytut Kolejnictwa oraz Instytut Gospodarki Przestrzennej i Mieszkalnictwa w Warszawie. Wnioski zawarte w raporcie z kontroli przeprowadzonej przez NIK przedstawiają fatalny obraz polskiej nauki, a dla niektórych ośrodków są druzgocące. Pozytywnie wyróżniły się m.in. Instytutu Problemów Jądrowych w Świerku - pod względem publikacji w międzynarodowych renomowanych czasopismach naukowych oraz Akademia Górniczo-Hutnicza i Główny Instytut Górnictwa, które zgłosiły najwięcej patentów.
- Pomimo wzrostu środków publicznych na naukę oraz liczby osób i jednostek zajmujących się nauką, efekty działalności naukowej i wdrożeniowej nie są zadowalające. Wyniki kontroli wskazują, że skontrolowane jednostki naukowe osiągnęły założone cele badawcze w ramach realizowanych projektów, ale w większości nie uzyskały znaczących efektów naukowych w postaci publikacji w prestiżowych czasopismach naukowych, cytowań swoich publikacji, patentów na wynalazki oraz innych praw własności intelektualnej, a także wdrożeń wyników badań naukowych i przychodów z tego tytułu - czytamy w raporcie.
NIK oceniał prawidłowość wykorzystania środków publicznych przeznaczonych na naukę w latach 2009-2011. Jak wynika z raportu, jedną z głównych słabości polskiej nauki jest złe rozdzielanie pieniędzy. Kontrolerzy wskazują m.in. na przeznaczanie środków na drobne projekty, które służą awansowi zawodowemu kadry naukowej, ale nie generują znaczącej wartości dodanej dla nauki oraz gospodarki. - Finansowane przez ministra projekty badawcze miały w szczególności charakter projektów indywidualnych (77,5 proc. w 2009 r. i 84,5proc. w 2010 r.), w tym habilitacyjnych i promotorskich realizowanych przez małe grupy badaczy lub indywidualne osoby, obejmujących badania podstawowe nastawione głównie na rozwój kadr naukowych - stwierdza w raporcie NIK.
Średnia wartość projektu indywidualnego w badanych instytucjach wynosiła zaledwie 55,8 tys. zł, a wartość projektu rozwojowego i celowego finansowanego przez ministerstwo 660 tys. zł. NIK wskazuje również, że na strategiczne programy badawcze i prace rozwojowe w 2011 roku wydano 1,6 proc., a w 2010 roku 0,7 proc. całej puli środków przeznaczonych na naukę, wynoszących ok. 6 mld zł.
Według kontrolerów NIK, złą sytuację pogłębia jeszcze nieodpowiedni nadzór i nieprawidłowości takie, jak przypadki zasiadania badaczy w instytucjach oceniających ich własną pracę. - W składzie 21 zespołów (75 proc.) Rady Nauki znalazły się osoby będące pracownikami jednostek naukowych ocenianych przez dany zespół (w tym zespołów jednoosobowych) - czytamy w raporcie. Zdaniem NIK mogło to rodzić konflikt interesów. Wskazano również, że w przypadku niektórych jednostek naukowcy podawali nieprawdziwe dane, aby korzystniej przedstawić swoją instytucję.
Jedną z konsekwencji problemów polskiej nauki jest stosunkowo niewielka innowacyjność, przekładająca się również na gospodarkę. Mimo wyjątkowych odkryć Polaków takich, jak grafen (przeczytaj więcej), nadal mamy mniej wynalazków niż państwa Europy Zachodniej. Jednym ze wskaźników innowacyjności może być liczba patentów przyznawanych przez Europejski Urząd Patentowy. W 2011 roku patenty przyznano 45 wnioskom zgłoszonym z Polski. Najlepsze w zestawieniu Niemcy otrzymały ich ok. 13,5 tys. Również w przeliczeniu liczby przyznanych patentów na milion mieszkańców, Polska wypada słabo, nawet w porównaniu z byłymi krajami bloku wschodniego (NIK posługiwał się innym wskaźnikiem - liczbą zgłoszonych, a nie przyznanych patentów w przeliczeniu na milion mieszkańców - przyp. red.).
W debacie na temat kontroli NIK z udziałem przedstawicieli polskiej nauki, naukowcy wskazywali na kolejne problemy, których w raporcie nie poruszono, m.in. źle skonstruowany system oceny badań, który zamiast merytorycznej wartości naukowej projektów ocenia biurokratyczną poprawność. - System oceny badań naukowych, ta administracyjna maszyna ma jeden efekt. Ja nie mogę dać mojemu studentowi żadnego kontrargumentu, by on nie spakował manatek i nie wyjechał z Polski. Robienie kariery naukowej w Polsce wymaga właściwie wizyty u psychiatry. Po co to robić? Po co?! - mówił prof. Łukasz Turski z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN.
Prof. Marek Chmielewski, pracownik Instytutu Chemii Organicznej PAN i wiceprezes Akademii wymienia kolejne problemy i patologie polskiej nauki, m.in. wieloetatowość kadry naukowej, niestabilność finansowania i niewielkie środki na badania. - Funkcjonowanie nauki składa się z trzech elementów - otoczki prawnej, nakładów i pewnych złych przyzwyczajeń, wśród których jest przede wszystkim zawłaszczanie młodych ludzi. Ktoś wyjeżdża na staż doktorski i gdy wraca, w żadnym przypadku nie powinien iść w łapy swojego promotora. Powinien być zmobilizowany i zobligowany do złożenia niezależnego grantu i wtedy zacząłby działać sam. Natomiast u nas standardem jest, że takiego młodego człowieka zatrudnia się jeszcze przed wyjazdem, on wraca już jako pracownik uczelni, wpada w ręce swojego promotora i zaczynają razem dalej pracować. Jest im dobrze, bo się znają, mają już wiele rzeczy wspólnie rozpoczętych, lata lecą, a on nie ma samodzielnej pracy. Później w pewnym momencie okazuje się, że coś trzeba zrobić, to mówi się:
"panie Wojtku, to zrobi pan coś jeszcze, tu ogłosi pan samodzielnie jakąś publikację i to będzie pana habilitacja". Teraz nie będzie nawet tego, bo taki młody doktor zbierze publikacje, które już ma i będzie doktorem habilitowanym - mówi w rozmowie z WP.PL prof. Chmielewski.
Wiceprezes PAN zwraca uwagę, że przy reformowaniu nauki warto zapożyczać rozwiązania sprawdzone na Zachodzie, ale nie w oderwaniu od kontekstu, w którym funkcjonują. - Pojawiają się argumenty: w Ameryce nie ma habilitacji. Ale jeżeli chcemy amerykański system, to bierzmy go w całości. Nie ma habilitacji, ale też nie ma kariery w tym samym miejscu, gdzie się zrobiło doktorat. Niesłychanie wymagające i trudne są konkursy na stanowiska profesorskie, bo nie ogłasza się konkursu wtedy, gdy ma się własnego człowieka, żeby go wypromować, tylko wtedy, gdy uczelnia rzeczywiście poszukuje lidera w jakiejś określonej dziedzinie. Wtedy organizuje się konkurs, zgłasza się do niego 50 obcych kandydatów, z tego we wstępnej eliminacji wybiera się 10. Kandydaci wygłaszają referaty i wybiera się najlepszego, bo nie ma sytuacji: mój, własny i obcy, kiedy wszyscy chcielibyśmy wziąć własnego. To jest nieszczęście w polskiej nauce. Za to nie można winić ministerstwa, to pewne bardzo niedobre zwyczaje, mające oparcie w dawnych
komunistycznych rozporządzeniach: jak człowiek miał mieszkanie w danym mieście, to zostawał tam w pracy. Ale jeżeli chcemy, żeby nauka funkcjonowała dobrze, jeśli chcemy mieć system amerykański, to musimy brać go w całości - zaznacza prof. Chmielewski.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska