PolskaCo ateista w Wigilię może, ale nie musi

Co ateista w Wigilię może, ale nie musi

Jak Boże Narodzenie spędza ateista? – Traktuję ten czas jak kilka dni wolnych od pracy, ferie, podczas których mogę trochę odpocząć czy nadrobić zawodowe zaległości. W przyszłości mam zamiar spędzać Wigilię na plaży pod palmami – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jarosław Milewczyk, który formalnie wystąpił z Kościoła katolickiego. Przyznaje, że niektórzy ateiści czy niewierzący chodzą w święta do kościoła, bo takiego zachowania oczekuje od nich rodzina. Nie ma to jednak żadnego religijnego wymiaru.

Co ateista w Wigilię może, ale nie musi
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

23.12.2009 | aktual.: 29.12.2009 15:03

WP: Anna Kalocińska: Jest Pan ateistą czy niewierzącym?

Jarosław Milewczyk: – Na pewno agnostykiem. A czy ateistą? Jeśli już, to, posługując się terminologią Richarda Dawkinsa, autora „Boga urojonego”, „bardzo krwistym” ateistą, czyli takim, który przyrównuje sens dyskusji na temat istnienia Boga lub Bogów z rozważaniem istnienia wróżek, jednorożców i Smoka Wawelskiego.

WP: Czym są dla Pana, jako niewierzącego, Święta Bożego Narodzenia?

– Przede wszystkim to czas wolny, który mogę, ale nie muszę, spędzić z rodziną. Najczęściej nadrabiam w tych dniach zawodowe zaległości, a także poświęcam się rozrywkom, znajdując trochę czasu na odpoczynek. Od dawna obiecuję sobie, że kolejną Wigilię spędzę na plaży pod palmami. Niestety, jak dotąd nie udało mi się tych marzeń zrealizować.

WP: Naprawdę pracuje Pan w Wigilię?

– Często tak. Traktuję bowiem ten dzień jak każdy inny. Najczęściej odwożę najpierw swoich najbliższych do rodziny, a sam wracam do domu. Czasem jest tak, że zostaję u kogoś na herbacie czy słodkim poczęstunku czy kolacji, ale dla mnie w żadnym razie nie ma to świątecznego charakteru. Traktuję to jak zwykłe spotkanie z rodziną, podczas którego możemy pobyć chwilę razem, pożartować i porozmawiać.

Nie zawsze jest tak, że całą Wigilię spędzam w domu. W zeszłym roku, na przykład, spędziłem w ten sposób trochę czasu ze swoją rodziną, a potem wróciłem do domu i poświęciłem się zawodowym obowiązkom. Nieraz jest tak, że bliscy dziwią się czy dopytują, skąd u mnie takie postępowanie, nalegają, bym je zmienił. Czasem przekonują, żebym został na dłużej, podzielił się opłatkiem. Bywa, że irytują się, kiedy tego nie robię. Ale tu nie ma się czemu dziwić, po prostu nie wierzę w Boga i tyle.

WP: A jak jest u innych?

– Wiem, że niektórzy ateiści czy niewierzący chodzą do kościoła, bo takiego zachowania oczekuje od nich rodzina i najbliżsi. Robią to dla świętego spokoju, żeby nie wszczynać niepotrzebnych kłótni. Wszystko zależy jednak od tego, jak podchodzi się do takich wydarzeń. Jest spora grupa osób, która uczestniczy w bożonarodzeniowych rytuałach z miłości do swoich najbliższych. Wie, że im zależy na tym, żeby poszli do kościoła czy podzielili się opłatkiem, więc to robią. Nie ma to jednak żadnego duchowego ani religijnego wymiaru.

Osobiście ze strony najbliższych nie doświadczyłem nigdy przymusu uczestniczenia w bożonarodzeniowych zwyczajach. Natomiast znam wiele takich przypadków, kiedy na przykład słabo wierząca żona naciska swojego nowo poślubionego męża, żeby ten udał się z nią i całą rodziną na pasterkę. Podobne przypadki nigdy nie są dla uciskanego miłe.

WP: Szczególnie w małych miejscowościach…

Faktycznie. Tam zwykle wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Kiedy więc cała społeczność udaje się na pasterkę, to bardzo łatwo zauważyć, którego z mieszkańców brakuje. Zdarza się jednak, że podobnie jest w miasteczkach czy nawet – dużych metropoliach. Najistotniejsze znaczenie ma środowisko w którym żyje ateista. Zdarza się, że w niektórych małych społecznościach jest więcej tolerancji niż w małej grupie społecznej żyjącej w dużym mieście.

WP: Są przypadki, kiedy ateiści i niewierzący wspólnie organizują sobie ten czas?

– Nie zauważyłem w Polsce takiego trendu. Jeśli już, to zapewniam Panią, że takie spotkanie nie miałoby charakteru świątecznego, ale zwykłego spotkania ze znajomymi. Byłoby to po prostu aktywne wykorzystanie wolnego czasu. Nie kryłaby się za tym intencja, że oto mamy dzisiaj 24 grudnia, Wigilię, więc to uczcijmy…

WP: Który ceremoniał bożonarodzeniowy jest dla zadeklarowanego ateisty czy niewierzącego najtrudniejszy? Dzielenie się opłatkiem?

– To zależy od osoby. Zwykle, jeśli ktoś wie, że np. dzielenie się opłatkiem jest dla niego niekomfortowe, to unika takich sytuacji. Ważne jest więc zrozumienie ze strony rodziny i zaakceptowanie, że wśród nich jest ktoś taki, kto może akurat nie mieć ochoty pójść na pasterkę czy podzielić się opłatkiem. I zrozumienie, że nie ma w tym nic dziwnego.

WP: Dzieli się Pan opłatkiem?

– Nie, bo nie czuję takiej potrzeby. Zresztą zanim jeszcze identyfikowałem się jako zadeklarowany ateista, było to dla mnie sztucznym zachowaniem, z którym nie potrafiłem się zidentyfikować.

WP: Nie wierzy Pan w Stwórcę. Czy nie przeszkadza to Panu w pokonywaniu życiowych trudności? A może jest tak, że jak trwoga to do Boga?

– Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, żebym odczuwał potrzebę zwrócenia się ze swoim problemem do jakiegoś Boga. Jeśli ktoś jest ateistą i naprawdę czuje się osobą niewierzącą, to podobne zachowanie jest dla niego irracjonalne. A jeśli tak się stanie, to będzie znaczyło, że taka osoba nosiła w sobie ziarenko wiary i wcale nie była niewierząca.

Strach, złe emocje, złe doświadczenia - jeśli się pojawią, to nie sądzę, żeby mogły skierować mnie w kierunku jakiejkolwiek religii. Oczywiście nigdy nie powinno się mówić nigdy, ale w moim przypadku nie wydaje mi się, żeby coś takiego mogło się przydarzyć. Podobnie w przypadku większości niewierzących, których znam.

Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)