Anna Maria Anders dla WP: chcę udowodnić PO, że się myliła
- Co do moich negocjacji z PO, to były to raczej luźne rozmowy. Chcieli bym wystartowała z okręgu wyborczego, w którym nie ma Polonii. Na to nie mogłam się zgodzić, gdyż doszłoby do sytuacji, w której nie znam swoich wyborców. Uznali, że mają w tym okręgu lepszą kandydatkę. Postaram się im teraz udowodnić, że się mylili - mówi w rozmowie z WP kandydująca z list PiS do Senatu córka generała Władysława Andersa, Anna Maria Anders.
WP: Startuje pani w wyborach do Senatu z listy PiS. Skąd ten wybór?
- Wcześniej byłam zupełnie apolityczna. Spotkałam się z zarzutem, że przeszłam z PO do PiS, ale to jest kompletną bzdurą. To, że byłam w pierwszych rzędach na uroczystościach państwowych w otoczeniu polityków PO, wynikało z faktu, że jestem córką generała Władysława Andersa, a nie z moich sympatii partyjnych. Program PiS najbardziej mi pasuje. Na mojej ostateczne decyzji o kandydowaniu z poparciem tej partii zaważyło jednak przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy w Sejmie podczas inauguracji prezydentury. Pod jego programem mogę się podpisać na 100 procent.
WP: Sama wspomniała pani, że wcześniej kojarzono ją z PO. 5 lat temu pani mama była w komitecie poparcia Bronisława Komorowskiego. Osoby związane z tą partią działają w Fundacji im. Generała Władysława Andersa. Nie jest tajemnicą, że pojawiła się również oferta z obozu największego rywala PiS.
- Jeżeli chodzi o moją mamę, to ona miała 90. lat i moim zdaniem została wykorzystana. Poparła Bronisława Komorowskiego ze względu na to, że był Marszałkiem Sejmu Rzeczypospolitej, pełniącym obowiązki prezydenta Polski i jako pierwszy ją o to poprosił, a nie z powodu sympatii politycznych. Co do moich negocjacji z PO, to były to raczej luźne rozmowy. Chcieli bym wystartowała z okręgu wyborczego, w którym nie ma Polonii. Na to nie mogłam się zgodzić, gdyż doszłoby do sytuacji, w której nie znam swoich wyborców. Uznali, że mają w tym okręgu lepszą kandydatkę. Postaram się im teraz udowodnić, że się mylili.
WP: Wybory do Senatu odbywają się w okręgach jednomandatowych, stąd bardziej niż partyjny szyld liczy się w nich mocne nazwisko. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest pani tajną bronią PiS w stolicy?
- Myślę, że moją kandydaturę można tak nazwać. Sztab PiS z pewnością miał to na względzie. Mam nadzieję, że wynik wyborów pokaże, iż był to słuszny ruch. Ja jednak z mojej strony zawsze staram się reprezentować sobą coś więcej niż tylko historyczne nazwisko. Oczywiście jestem znana jako córka generała Andersa, ale mam również swoje własne poglądy i program, który chcę zrealizować. Jest on zbieżny z programem, który prezentuję PiS, choć pozostaję kandydatką bezpartyjną.
WP: Jak już pani wspomniała, ma w Warszawie bardzo ciężkiego rywala. Barbara Damięcka od 8 lat jest wybierana na Senatora. Okręg wyborczy nr 44 można nazwać nawet bastionem PO.
- Znam panią Barbarę Damięcką i bardzo ją szanuję. Jest znana w Warszawie, ale też poza granicami kraju. Rzeczywiście można użyć porównania, że uosabia ona bastion PO. Jednak kto zna się lepiej na zdobywaniu bastionów niż córka generała? (śmiech). Wiem, że Polonia bardzo cieszy się z mojej kandydatury. Oni liczą na to, że w końcu będą mieli swój głos w parlamencie. Dotychczas nie było im to dane. Jestem dzieckiem emigrantów i bardzo dobrze znam to środowisko oraz jego potrzeby. Czuję się z nim mocno związana. To jest mój atut. Byłabym jednak rozczarowana, gdybym w wyborach zdobyła jedynie głosy Polaków mieszkających za granicą. Chcę reprezentować także mój okręg i wszystkich wyborców z Żoliborza, Śródmieścia, Białołęki i Bielan.
WP: Pani nazwisko z pewnością działa na wyobraźnię Polonii. To jej głosami PiS zamierza zdobyć Warszawę?
- Jest w tym trochę prawdy. Z drugiej strony PiS zdał sobie też sprawę z tego, że należy współpracować z Polonią i Polakami poza granicami kraju, gdyż będzie to z korzyścią dla Polski i dla tych ludzi. Oni czują się bardzo związani z naszym krajem. Są jednak od niego odcięci. Dzięki mnie będą mogli mieć swojego reprezentanta w Senacie. Trzeba podkreślić, że politycy różnych partii o głosy Polonii zabiegali już wcześniej. Wśród nich był m.in. minister Adam Kwiatkowski, który często jeździł do Chicago. Tak więc nie jestem pierwszą osobą, która liczy na głosy Polaków z całego świata, ale może bardziej niż inni znam to środowisko, bo przecież się z niego wywodzę.
WP: Pierwszy raz przyjechała pani do Polski w 1991 roku. Na stałe mieszka w Bostonie. Nie ma pani obaw, że długa nieobecność w kraju może być przeszkodą w skutecznym działaniu w polskiej polityce? Wyborcy mogą przecież zapytać: "co ona wie o naszych problemach?"
- Tak, mam dom w Bostonie, ale od trzech lat głównie przebywam w Polsce. Troszczę się o pamięć o moim ojcu i jego żołnierzach, przejąwszy obowiązki, które do śmierci pełniła moja mama – generałowa Irena Andersowa. Wcześniej przed śmiercią zarówno mojej mamy, jak i mego męża – amerykańskiego pułkownika, bohatera wojny wietnamskiej, który był wojskowym dyplomatą i pracował w administracji sekretarza obrony u prezydenta Ronalda Reagana oraz przed usamodzielnieniem się naszego syna, obecnie młodego porucznika amerykańskiej armii, to było niemożliwe. Obowiązki żony i matki nie pozwalały mi na publiczne zaangażowanie w kraju. Dzisiaj sytuacja się zmieniła. Mogę dopisać „ostatni rozdział” do dzieła generała Andersa. Chciałabym móc to zrobić. Dlatego startuje do Senatu. Myślę, że moje spojrzenie na Polskę, z innej niż krajowa perspektywy, jest właśnie moją zaletą, a nie wadą. Mam duże doświadczenie w pracy w międzynarodowych firmach i organizacjach, choćby w UNESCO, które zamierzam wykorzystać z pożytkiem dla kraju.
Moim zdaniem problemy w naszym kraju są podobne do tych, z którymi zmagają się ludzie na całym świecie. Te, które nas wyróżniają, to np. ogromna emigracja, ale w tej kwestii mogę akurat sporo pomóc i podpowiedzieć. Przez to, że nie poznałam nigdy PRL-u, ani wojny, generalnie jest mi bliżej do młodzieży, która też nie ma takich doświadczeń. Pomimo tego, że jestem od młodego pokolenia o wiele starsza, to myślę, że podobnie patrzymy na świat.
WP: Mówi pani w 6 językach, prowadzi Fundację im. Generała Władysława Andersa, jest zaangażowana w wiele akcji społecznych. Po co pani wchodzi jeszcze do polskiej polityki?
- Kandydowanie do Senatu nie jest jakimś wielkim krokiem w polityce. Gdybym chciała robić karierę, to kandydowałabym do Sejmu. Uważam, że pozycja polskiego senatora może pomóc mi w upominaniu się o polskie interesy poza granicami kraju. Mówię tu m.in. o repatriantach ze Wschodu. Chciałabym też walczyć o zniesienie wiz dla Polaków wyjeżdżających do USA. Moje argumenty będą poważniej traktowane, gdy padną z ust senator Anny Anders, a nie tylko córki generała Andersa, którą przecież pozostanę na zawsze nawet, gdybym nie została wybrana senatorem.