PolskaZyta Gilowska: trudno mówić o satysfakcji po zeznaniach Wieczorka

Zyta Gilowska: trudno mówić o satysfakcji po zeznaniach Wieczorka

Zyta Gilowska nie odczuwa satysfakcji z tego,
że były oficer SB Witold Wieczorek potwierdził przed Sądem
Lustracyjnym, iż nie była ona tajnym i świadomym współpracownikiem
SB. Trudno mówić o satysfakcji z tego, że była tu mówiona prawda.
Gdyby było inaczej, byłabym przerażona, że świadkowie też kłamią.
Nie umiem sobie tego wyobrazić - powiedziała dziennikarzom po
jawnej części zeznań Wieczorka. Pytana o ich ocenę, powiedziała,
że jej wrażenia są jak najgorsze.

Zyta Gilowska: trudno mówić o satysfakcji po zeznaniach Wieczorka
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell

02.08.2006 | aktual.: 02.08.2006 17:17

Zapewniła, że Wieczorek mówił jej, iż pracuje w kontrwywiadzie gospodarczym dopiero w drugiej połowie lat 80., po wyrzutach, jakie mu uczyniła.

W moim przekonaniu Zyta Gilowska nie była świadomym współpracownikiem kontrwywiadu - powiedział na koniec swych jawnych zeznań przed Sądem Lustracyjnym b. oficer SB Witold Wieczorek, który miał być funkcjonariuszem prowadzącym Zytę Gilowską.

Pytanie o to, czy Gilowska była tajnym i świadomym agentem SB, zadał jej obrońca Piotr Kruszyński.

Według Wieczorka, fikcyjna rejestracja Gilowskiej była jedynym takim przypadkiem w jego pracy. Pytany przez Kruszyńskiego czy jego koledzy postępowali podobnie, odparł, że żaden oficer nie znał źródeł innego, choć "różnie się plotkowało".

TW "Beata" należała do źródeł nieprzydatnych, które "leżały i czekały" - tak oficer SB Witold Wieczorek tłumaczył przed Sądem Lustracyjnym, czemu dopiero 29 stycznia 1990 r. formalnie zakończono współpracę z tym źródłem.

Jak na fikcyjne źródło to długo pan ryzykował - zauważył wtedy sędzia Zbigniew Kapiński. Wieczorek odparł, że pewnie dopiero w 1990 r. jego przełożony wyraził zgodę na przekazanie sprawy do archiwum, bo mógł wcześniej liczyć, że "coś z tego źródła będzie". Przyznał przy tym, że nigdy sam nie występował o to do szefa.

Wieczorek przyznał zarazem, że teczki TW "Beata" były prowadzone niedbale, gdyż nie miał on czasu się nimi zajmować, bo miał "poważniejsze źródła".

Oficer SB Witold Wieczorek nie wykluczył przed Sądem Lustracyjnym, że pobierał z funduszu operacyjnego SB niewielkie kwoty na TW "Beata", ale tylko jako "rozliczenie wydatków na cele konsumpcyjne" - np. kawę i ciastka. Podtrzymał, że nie płacił TW "Beata" żadnych pieniędzy.

Fundusz konsumpcyjny na TW "Beatę

Spytany, czy pobierał jakieś pieniądze na "Beatę" odparł: Możliwe, ja takiego faktu nie pamiętam, jakaś konsumpcja mogła być rozliczana, ale za zgodą szefa. To były drobne sumy wydatkowane na kawę i ciastka - zeznał. Wtedy sąd zwrócił uwagę, że wydatek na TW "Beata" w 1989 r. to jedna dziesiąta średniej pensji.

Tyle kosztowała wtedy kawa? - ironizował sędzia Grzegorz Pomianowski. Wieczorek podtrzymał, że nie płacił TW "Beata" żadnych pieniędzy. Zasugerował natomiast, że te pieniądze mogły mu posłużyć do rozliczania nierejestrowanych lokali konspiracyjnych, które utrzymywała SB.

Oficer SB Witold Wieczorek, który miał być funkcjonariuszem prowadzącym Zytę Gilowską, zeznał w Sądzie Lustracyjnym, że pod koniec lat 80. sam wnioskował, by zniszczyć teczkę personalną i teczkę pracy TW "Beata" jako "nieprzydatne". Zeznał, że nie wie, co się z nimi stało.

Tak to można rozumieć - w ten sposób oficer SB Witold Wieczorek odpowiedział na pytanie Sądu Lustracyjnego, czy wkładał w usta TW "Beata" informacje uzyskiwane z innych źródeł.

Sąd drobiazgowo wyjaśnia liczne wątpliwości wynikające z dokumentów SB podpisanych przez Wieczorka. Spytany, czemu przypisywał w nich informacje fikcyjnemu agentowi "Beata", a nie np. "działaniom własnym" (jak w innych wytworzonych przez siebie aktach), Wieczorek odparł musiałem coś napisać.

Podczas składania zeznań Wieczorek wiele razy zasłaniał się niepamięcią. W pewnym momencie przewodnicząca składu sędziowskiego Małgorzata Mojkowska powiedziała mu nawet: Niech pan wyżej ocenia naszą inteligencję.

Pytany czy po 1989 r. mówił Zycie Gilowskiej o tym - jak to ujął sąd - że "wykonał taki, kolokwialnie mówiąc - "numer", odparł, że nie pamięta, by spotkał Gilowską w latach 90., choć nie wykluczał, że mógł się z nią widzieć.

Witold Wieczorek, zeznał, że zarejestrował Zytę Gilowską jako tajnego współpracownika. Nie pozyskiwałem jej w sposób formalnie przyjęty - oświadczył.

Zeznał, że formalne pozyskanie do współpracy powinno polegać na odbyciu w tym celu rozmowy i przyjęciu zobowiązania do współpracy oraz powinien zostać sporządzony raport dla przełożonego. Wieczorek ujawnił, że w tym przypadku był tylko raport, mimo to przełożony zaakceptował rejestrację.

Zarejestrowałem Gilowską, by ją chronić przed zespołem SB zwalczającym "Solidarność" - zeznał w Sądzie Lustracyjnym Witold Wieczorek. Oświadczył, że nie wypłacał jej żadnych pieniędzy.

Spytany przez sąd czy powiadomił Gilowską "o tych swoich szlachetnych intencjach" odparł, że nie, bo za to poszedłby siedzieć.

Wcześniej sąd ujawnił, że według przekazanych przez IPN dwóch raportów z funduszu operacyjnego SB, agentka "Beata" otrzymała dwukrotnie od prowadzącego ją Wieczorka wynagrodzenie - 10 czerwca 1989 r. 11 tys zł i 12 grudnia 1988 r. - 1100 zł.

Kiedy sąd przedstawił te raporty, pytany o podpis pod nimi Wieczorek powiedział "może to ja".

Pytany, co by się stało, gdyby wyszło na jaw, że fikcyjnie zarejestrował agenta, Wieczorek odparł, że "poniósłby konsekwencje ale nie wie, jakie". Kryptonim "Beata"

Witold Wieczorek zeznał, że to on sam nadał Zycie Gilowskiej kryptonim "Beata". Dodał, że nie wiedział, iż w lubelskim SB były już zarejestrowane dwie inne osoby o tym kryptonimie.

Dodał, że sporządził "trzy, cztery dokumenty" z rozmów z Gilowską na temat jej pobytów w Niemczech. Po prostu teczka sobie leżała - dodał, nie rozwijając tej myśli.

Wieczorek powiedział też, że nie pamięta, czy mówił swym przełożonym, że zarejestrował Zytę Gilowską w sposób fikcyjny, czyli bez jej zgody i wiedzy.

Cała sytuacja była ujęta w raporcie dla przełożonych - oświadczył. Na pytanie sądu, jaka byłaby reakcja szefa na fikcyjną rejestrację, świadek odparł, że nie wie.

Tłumacząc swe nieścisłości w zeznaniach, były esbek powiedział, że nie pamięta już, co wyczytał w prasie, a co rzeczywiście sam mówił.

Znajomość z Gilowską miała charakter towarzyski

Oficer SB Witold Wieczorek ujawnił, że wykorzystywał w swej pracy informacje pochodzące z wypowiedzi Zyty Gilowskiej podczas ich spotkań towarzyskich w szerszym gronie, dotyczące jej pobytów za granicą.

Spytany przez sąd, czy wykorzystał też wypowiedzi Gilowskiej na temat cudzoziemców z lubelskich uczelni, Wieczorek odparł, że chyba tak, ale nie jest pewien. Przyznał, że prowadził operację "Albion" ukierunkowaną na tych cudzoziemców.

Wieczorek przyznał, że był oficerem kontrwywiadu z Lublina w stopniu kapitana.

Nie ukrywałem, gdzie pracowałem- mówił w przed Sądem Lustracyjnym oficer SB Witold Wieczorek, odpowiadając na pytanie sądu, czy Zyta Gilowska wiedziała, że był oficerem SB.

Wieczorek przed przesłuchaniem został zaprzysiężony. Zeznał, że znajomość z Gilowską, przyjaciółką jego żony, miała charakter towarzyski - byli po imieniu, bywali w swoich domach. Ujawnił, że sam kończył ekonomię i znał środowisko lubelskich ekonomistów.

Sąd ujawnił, że w całej sprawie IPN - jako jedyny dysponent akt - zdjął klauzulę tajności z szeregu dokumentów, pozostawiając ściśle tajnymi dziewięć załączników do kart rejestracyjnych. Dlatego sąd postanowił, że przesłuchanie Wieczorka w części będzie jawne, chyba że będzie dotyczyć tajnych dokumentów.

W połowie lat 80. dowiedziałam się, że Witold Wieczorek jest w SB i odbyłam z nim rozmowę - takie słowa z przesłuchania Zyty Gilowskiej u Rzecznika Interesu Publicznego ujawnił Sąd Lustracyjny.

Gilowska miała wtedy zrobić mu awanturę - co wy wyrabiacie, mówią, że jesteś esbekiem - tymi słowami miała się zwrócić do Wieczorka. Ten miał zaprzeczyć mówiąc, że sobie to wyprasza, bo zajmuje się "sprawami gospodarczymi związanymi z zagranicą". Gilowska nie pamiętała, czy użył słowa kontrwywiad. Choć Wieczorek zapewniał, że nie wynosi do pracy spraw prywatnych, od tej pory Gilowska unikała z nim kontaktów.

Nasze kontakty po stanie wojennym osłabły, a po okrągłym stole ustały - dodała w czasie styczniowego przesłuchania przed Rzecznikiem.

Gilowska mówiła też wtedy, że służby specjalne PRL przed jej wyjazdami do Niemiec w drugiej połowie lat 80. nie próbowały nawiązywać z nią kontaktu, tym bardziej, że były to wyjazdy grupowe, a paszporty były załatwione przez KUL.

W krótkiej przerwie w rozprawie Gilowska powiedziała dziennikarzom, że nie będzie wnosić o powołanie żadnych świadków, bo zna akta sprawy. Walczyliśmy z tym łajdackim państwem, a dziś posługujemy się jego łajdackimi materiałami - mówiła rozżalona.

Sąd Lustracyjny rozpoczął proces podejrzanej o "kłamstwo lustracyjne" b. wicepremier i minister finansów Zyty Gilowskiej. Na rozprawie oświadczyła, że nie była agentką tajnych służb PRL i rozpoczęła składanie wyjaśnień. Sąd Lustracyjny ujawnił, że agentka "Beata" otrzymała dwukrotnie od prowadzącego ją oficera SB Witolda Wieczorka wynagrodzenie - 10 czerwca 1989 r. 11 tys zł i 12 grudnia 1988 r. - 1100 zł. Nigdy nie podpisałam zobowiązania do współpracy z SB

Zyta Gilowska oświadczyła przed Sądem Lustracyjnym, że z całą pewnością nigdy nie podpisała zobowiązania do współpracy z SB, ani żadnego innego dokumentu dla służb specjalnych PRL.

Sąd ujawnił, że materiały w sprawie to m.in. "wyciągi informacji" pochodzących od TW "Beata", a znajdujące się w aktach prowadzonej przez SB operacji "Albion", która miała na celu inwigilację zagranicznych naukowców z KUL. Te informacje mogły pochodzić od kogoś z KUL - przyznała Gilowska, choć - jak zaznaczyła - nie od niej. Podkreśliła, że na uczelni tej zaczęła pracować w 1985 r.

Sąd zwrócił wtedy uwagę, że SB zarejestrowała "Beatę" w 1986 r. We wszystkich informacjach jest pani określana jako źródło sprawdzone - dodała sędzia Małgorzata Mojkowska. Spytała, czy Witold Wieczorek miał jakieś powody, by ją zarejestrować i pisać nieprawdę, że brała pieniądze od SB. Gilowska odpowiedziała, że "jakieś powody miał". Dla mnie to było łajdactwo i tyle - dodała.

Nie wyklucza jednak, że oficer SB Witold Wieczorek mógł służbowo wykorzystać - nieświadomie dla niej - jakieś jej słowa wypowiadane w jego obecności. W aktach SB znalazło się stwierdzenie Wieczorka że jest ona "uważana za osobę - łagodnie mówiąc - dużo mówiącą".

Zaznaczyła, że nigdy od Wieczorka nie otrzymywałam żadnych dóbr. Sąd ujawnił, że IPN przekazał sądowi dwa raporty z funduszu operacyjnego SB. Dokumentów tych IPN nie przekazał wcześniej Rzecznikowi Interesu Publicznego - ujawnił sąd. Nie świadczyłam żadnych usług na rzecz Wieczorka, więc jak mogłam brać za to wynagrodzenie? - mówiła poirytowana Gilowska.

Gilowska ujawniła przed Sądem Lustracyjnym, jakie dokumenty pokazał jej Rzecznik Interesu Publicznego w styczniu tego roku. Była to m.in. karta rejestracyjna agenta "Beata" i informacje o cudzoziemcach z akt służb specjalnych PRL.

Ta sprawa była dla mnie najpierw wstrząsem, szokiem, a teraz jest źródłem przygnębienia - powiedziała Gilowska. Według niej, zastępca Rzecznika Jerzy Rodzik na przesłuchaniu Gilowskiej pokazał jej kartę rejestracji jako TW Beata. Informacje rzecznika Gilowska uznała za niedotyczące jej i "absurdalne", choć przyznała, że jej dane z karty się zgadzały - imiona rodziców i data urodzenia. Rzecznik pytał mnie o Witolda Wieczorka, który miał ją zarejestrować i tu już wszystko mi się nie zgadzało - dodała.

Gilowska mówiła, że Rzecznik okazał jej jeszcze dokument dotyczący niemieckiej fundacji Heinz Schwarzkopf Schiftung oraz zdjęcia dwóch cudzoziemców, naukowców przebywających w latach 80. na KUL. Z jednym mogłam spotkać się może raz, drugi - Amerykanin - wykładał na KUL przez miesiąc. Były o nim szczegółowe informacje osobowe, których ja nigdy nie miałam. Sama z nim nie rozmawiałam - oświadczyła.

Przyznała, że w latach 80. cztery razy wyjeżdżała do Hamburga na zaproszenie fundacji Schwarzkopfa, choć dodała, że nie miała takich informacji o tej fundacji, jakie pojawiły się w aktach SB.

Była wicepremier i minister finansów mówiła też sądowi, że nie miała informacji o dwóch naukowcach z zagranicy przyjeżdżających w latach 80. do Lublina, jakie występują w meldunkach z archiwów służb specjalnych PRL. Te informacje nie mogą pochodzić ode mnie - dodała.

Sąd pytał Gilowską o Niemca Gerda Leptina i Amerykanina Michaela Harscha, którzy występują w tych meldunkach. Gilowska powiedziała, że o Leptinie nic nie wiedziała i raz go spotkała na seminarium w Kazimierzu, ale z nim nie rozmawiała. Dodała, że nie rozmawiała o nim z Witoldem Wieczorkiem - mężem jej przyjaciółki, którego uważała za milicjanta zajmującego się sprawami gospodarczymi.

Odnosząc się do Harscha, Gilowska oświadczyła, że też nie potrafi o nim nic powiedzieć. Dodała, że nigdy nie miała problemów z uzyskaniem paszportu na wyjazd w latach 80. do Niemiec, o co zawsze wnosił Katolicki Uniwersytet Lubelski, z którym była związana.

Gilowską zdymisjonował były premier Kazimierz Marcinkiewicz po tym, jak 23 czerwca Rzecznik Interesu Publicznego złożył do sądu wniosek o jej lustrację - podejrzewając ją o zatajenie związków ze służbami specjalnymi PRL. Ona sama stwierdziła, że jej oświadczenie lustracyjne o braku związków ze służbami PRL jest prawdziwe. Uznała, że padła ofiarą "szantażu lustracyjnego" i złożyła w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury.

29 czerwca Sąd Lustracyjny I instancji odmówił wszczęcia procesu, uzasadniając to tym, że Gilowska nie pełni już funkcji publicznej. Jednak, po zażaleniu Gilowskiej, 12 lipca sąd II instancji wszczął sprawę z urzędu. Uznano, że choć nie pełni już ona funkcji publicznej, zachodzi tu przewidziany przez ustawę inny, "szczególnie uzasadniony przypadek" by prowadzić sprawę.

Sąd wyznaczył terminy rozpraw na 2, 3, 4 oraz 9 sierpnia. W kolejnym dniu procesu, w czwartek, mają zeznawać trzej następni świadkowie, także ze Służby Bezpieczeństwa. Możliwa jest także konfrontacja między Wieczorkiem a innymi oficerami SB.

Śledztwo w sprawie domniemanego "szantażu lustracyjnego" wobec Gilowskiej prowadzi gdańska prokuratura, która przesłuchała już niemal wszystkie osoby związane ze sprawą. Według śledczych, jest za wcześnie, by mówić o stawianiu komuś zarzutów lub też o umorzeniu sprawy. Gilowska miała wysłać prokuratorom list, w którym napisała, że już w styczniu jeden z liderów PO Janusz Palikot rozpowszechniał informacje o sprawie jej teczki.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)