Żyją w śmiertelnym strachu przed sąsiadami
Setki wrocławskich kamienic to bomby z opóźnionym zapłonem. Jak duże jest zagrożenie, pokazał ostatni pożar przy ul. Kraszewskiego we Wrocławiu - czytamy w "Gazecie Wrocławskiej".
13.01.2009 | aktual.: 13.01.2009 08:44
W co dziesiątej wrocławskiej kamienicy żyją niebezpieczni lokatorzy, którzy w każdej chwili mogą puścić budynek z dymem - tak szacują eksperci od nieruchomości. To oznacza, że przynajmniej kilka tysięcy wrocławian żyje na bombie z opóźnionym zapłonem. Tymczasem miasto nie ma pomysłu, jak pozbyć się niebezpiecznych lokatorów ze swoich kamienic.
Jak groźny może być nieodpowiedzialny sąsiad, pokazał sobotni pożar w mieszkaniu pijanej lokatorki kamienicy przy ul. Kraszewskiego. Toksyczne wyziewy sprawiły, że zaczadziło się trzech jej sąsiadów.
Nie był to pierwszy tego typu przypadek we Wrocławiu. W 2006 roku ciężarna kobieta cudem uratowała się z pożaru wywołanego przez pijaną sąsiadkę. Skoczyła z okna przy ul. Hubskiej. Rok później lokatorzy z ul. Rozbrat zapalili mieszkanie podczas libacji. Sąsiedzi zawdzięczają życie tylko temu, że straż przyjechała na czas. Mniej szczęścia miał mieszkaniec ul. Rejtana, który w grudniu 2006 roku podczas libacji spłonął razem z dwoma kompanami.
Mieszkańcy kamienic, którzy muszą żyć w sąsiedztwie nieobliczalnych lokatorów, latami walczą o ich eksmisję. Ale sami urzędnicy podkreślają, że procedura w takich sytuacjach jest bardzo skomplikowana, bo takim osobom zwykle trzeba zapewnić mieszkanie socjalne. A tych we Wrocławiu brakuje.