Zwrot ws. Nangar Khel - sąd nie znał tajnych akt?
Izba Wojskowa Sądu Najwyższego rozpoczęła badanie apelacji prokuratury, która chce uchylenia wyroku uniewinniającego siedmiu polskich komandosów od zarzutu popełnienia zbrodni wojennej w Nangar Khel w Afganistanie. Zdaniem prok. płk. Jakuba Mytycha - sąd oceniając dowody pominął te z akt tajnych, bo brak jest w kancelarii podpisów sędziów poświadczających, że zapoznali się z tą dokumentacją. W środę głos zabiorą sami oskarżeni żołnierze.
Uniewinniający wyrok I instancji w sprawie Nangar Khel nie powinien się ostać - uważa Naczelna Prokuratura Wojskowa, która wniosła o jego uchylenie i ponowne przekazanie sprawy do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, by doprowadzić do skazania oskarżonych. Apelację rozpatruje Izba Wojskowa Sądu Najwyższego.
Sąd zakazał mediom elektronicznym transmisji na żywo z procesu; zakazał też rejestracji rozprawy - oprócz jej początkowej fazy. Mediom nie wolno też ujawniać wizerunków i danych osobowych oskarżonych oraz świadków. Przewodniczący składu sędzia Wiesław Błuś uzasadniał nałożone ograniczenia koniecznością zapewnienia podsądnym pełnej swobody wypowiedzi.
Rozprawa pozostaje jawna i każdy może w niej uczestniczyć.
Prokuratura uważa, że sąd I instancji dokonał błędnych ustaleń faktycznych. Według oskarżenia były wystarczające podstawy, by uznać, że oskarżony Olgierd C. wydał rozkaz ostrzelania wioski, a jego podwładni rozkaz wykonali, co najmniej godząc się z tym, że strzelali do niebronionego obiektu cywilnego.
Ponadto - zdaniem prok. płk. Jakuba Mytycha - sąd oceniając dowody pominął te z akt tajnych, bo brak jest w kancelarii podpisów sędziów poświadczających, że zapoznali się z tą dokumentacją. Co do innych obciążających zeznań, według prokuratury sąd nie uzasadnił, czemu ich nie uwzględnił.
Jak mówił wcześniej drugi z prokuratorów, płk Jan Żak, użyty do ostrzału wioski moździerz nie nadawał się do strzelania do okolicznych wzgórz (a taką wersję przedstawili oskarżeni), bo miał zbyt małą donośność. Przypomniał, że zaraz po odprawie u kpt. Olgierda C. uczestniczący w niej żołnierze powszechnie opowiadali, gdzie i po co jadą; tak uzasadniał zarzut wydania rozkazu ostrzelania wioski. - Potwierdzają to zeznania dalszych świadków, żołnierzy i oficerów - pokreślił płk Żak. Wyrok I instancji prokuratura uznaje za wewnętrznie sprzeczny.
Według prokuratury ataku talibów przed ostrzałem, o którym mówili oskarżeni, nie było; uważa, że to kpt. C. zainspirował swych podwładnych do przyjęcia takiej wersji, gdy sam powiedział im, że w rozmowie z Afgańczykami będzie mówił, że taką wersję przyjmie.
Obrońcy chcą oddalenia apelacji
Oddalenia apelacji prokuratury i utrzymania wyroku uniewinniającego głównego oskarżonego w sprawie domagają się przed Sądem Najwyższym obrońcy kpt. Olgierda C.
Kpt. C. jest oskarżony o wydanie rozkazu ostrzelania wioski w Nangar Khel. - Podwładni mogli mieć subiektywne przekonanie, że padł rozkaz. Ale to jak zabawa w głuchy telefon - bo długi był łańcuch pośredników - przekonywał przed sądem mec. Andrzej Kmieciak, obrońca kapitana. Jak podkreślił, wyjaśnienia jego klienta są konsekwentne i logiczne.
Prokuratura wojskowa kieruje do sądu akt oskarżenia w takiej bezprecedensowej sprawie, a ten akt oskarżenia jest ułomny - mówił drugi obrońca mec. Adam Pacyna. - To prokurator ma obowiązek w stu procentach udowodnić winę oskarżonemu, nie zaś być biernym obserwatorem rozprawy - zaznaczył.
- To jest sprawa nieodpowiedzialnych polityków, że polskich żołnierzy wysyłają na misje, na których ci żołnierze muszą przelewać krew, a potem są ciągani po sądach - mówił przed sądem mec. Jacek Kondracki, obrońca ppor. Bywalca, wnosząc o utrzymanie w mocy jego uniewinnienia.
- Przecież żołnierze pojechali pod Nangar Khel właśnie dlatego, że wcześniej w tym miejscu inny pojazd wojskowy wpadł na minę-pułapkę, więc jest oczywiste i bezsporne, że talibowie tam byli - odpowiedział na to jeden z obrońców oskarżonych, mec. Wiktor Dega, wnosząc o utrzymanie wyroku uniewinniającego.
Wcześniej obrońca innego uniewinnionego żołnierza, chor. Andrzeja O. "Osy", wniósł o to, by sąd zmienił podstawę tego uniewinnienia. W I instancji "Osę" uniewinniono z powodu braku dowodów wystarczających do skazania. Mec. Piotr Dewiński chce, by SN zmienił to ustalenie i stwierdził, że uniewinnia się jego klienta, bo nie popełnił zarzuconego mu czynu. - Sąd I instancji stwierdził jednoznacznie, że nie było bezprawnego rozkazu ostrzelania wiosek. Prokuratura nie ma racji - uzasadnił adwokat.
Oskarżeni o zbrodnie wojenne
Podstawą zarzutu są zdarzenia z 16 sierpnia 2007 r., gdy w wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza wioski Nangar Khel na miejscu zginęło sześć osób - dwie kobiety i mężczyzna oraz troje dzieci; dwie kolejne osoby zmarły w szpitalu. Konwencja haska stwierdza, że ludność cywilna na terenach objętych działaniami wojennymi jest chroniona jej przepisami "w takim zakresie, w jakim nie uczestniczy w walkach". Złamanie konwencji jest zbrodnią wojenną, ściganą zarówno przez prawo międzynarodowe, jak i polskie.
W sprawie Nangar Khel o zbrodnie wojenne zostało oskarżonych siedmiu żołnierzy: dowódca grupy kpt. Olgierd C. (nie zgadza się na podawanie danych), ppor. Łukasz B. "Bolcec", chor. Andrzej O. "Osa", plut. Tomasz B. "Borys", starsi szeregowi Jacek J. i Robert B. oraz st. szer. rezerwy Damian L. (jako jedyny nie miał on zarzutu zabójstwa cywili, lecz ostrzelania niebronionego obiektu). Groziło im do dożywocia, a L. - do 15 lat więzienia.
Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie, uniewinniając podsądnych, stwierdził, że prokuratura nie przedstawiła wystarczających dowodów, by skazać kapitana C., Bywalca, Osieckiego, Borysiewicza i Ligockiego. Co do Jacka J. i Roberta B. sąd stwierdził, że brak jest podstaw do przypisania im zarzutu zbrodni wojennej.