Zrób to sam
Polscy wynalazcy muszą być naprawdę pomysłowi. Aby urzeczywistnić swoje projekty, sami powinni znaleźć na to pieniądze i najlepiej, aby sami zabrali się za produkcję. Doktor Andrzej Woźnica z wydziału Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego boi się, że go w końcu wyrzucą z pracy. Za swój wynalazek – biodetektor do wykrywania toksyczności wody – dostał, co prawda z zespołem, pierwszą nagrodę w międzynarodowym konkursie EKO i uczelnia jest z niego dumna, ale odkąd próbuje znaleźć inwestora, by z wynalazkiem wyjść z laboratorium, czuje, że zaniedbał pracę naukową. – Współpracowaliśmy z Górnośląskim Przedsiębiorstwem Wodociągowym, to właściwie dla nich powstał ten projekt – mówi Woźnica. – Państwowe firmy boją się inwestować. Boją się zarzutu niegospodarności.
02.07.2008 | aktual.: 02.07.2008 10:43
Prototyp laboratoryjny pracuje już trzy lata. Czujnikiem wykrywającym skażenie są niegroźne dla człowieka bakterie. Urządzenie jest tańsze w eksploatacji niż podobne biodetektory wykorzystujące na przykład ślimaki. – Bakterie są szybsze niż ślimaki – mówi Andrzej Woźnica. – Mamy informację o skażeniu już po minucie. Im mniejszy organizm, tym szybsza odpowiedź.
Na badania terenowe i pierwszy etap wdrożenia biodetektora potrzeba ok. 250 tys. zł. Trzy czwarte tej sumy dałby Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska, gdyby inwestorem były wodociągi. Uczelni Fundusz dofinansować nie może i dlatego dr Woźnica szuka innego partnera. Nawiązał kontakt ze Śląskim Klastrem Wodnym, zrzeszającym przedsiębiorców, samorządowców i naukowców. – Mają dobre chęci, ale dopiero zaczynają działać – mówi. Niedawno na Uniwersytecie Śląskim powstało Centrum Innowacji Transferu Technologii i Rozwoju, które ma pomagać w wykorzystaniu efektów pracy uczelnianych wynalazców. Na razie jednak dr Woźnica inwestora musi szukać sam.
W stolicy nie jest lepiej. Od półtora roku działa, finansowane ze środków unijnych i z budżetu państwa, Mazowieckie Centrum Usług Pomocniczych dla Innowatorów Indywidualnych. Powstało przy współudziale Stowarzyszenia Wynalazców, tak jak firma Centrum Innowacji i Inwestycji Technologicznej. Adam Rylski, prezes Stowarzyszenia, nie potrafi dać żadnych przykładów współpracy i pomocy dla wynalazców, a o istnieniu Centrum Innowacji nawet nie wiedział.
Jak to robią w Ameryce
Milion dolarów za najlepszy wynalazek – o takich konkursach w Polsce można tylko pomarzyć. Janusz Liberkowski pokonał kilkanaście tysięcy wynalazców startujących w plebiscycie amerykańskiej telewizji ABC, prezentując wymyślony przez siebie samochodowy fotelik dziecięcy. Liberkowski jest elektronikiem i ma na koncie 8 patentów z tej dziedziny. Sławę przyniósł mu ów fotelik, który postanowił skonstruować, gdy córka zginęła w wypadku samochodowym.
Prof. Andrzej Lipkowski, kierownik Zakładu Biotechnologii Instytutu Chemii Przemysłowej PAN, pracownik Instytutu Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN, na ok. 30 przyznanych patentów tylko jeden ma wdrożony. Z tym że nie w Polsce, ale w USA. – Co tydzień odwiedzał mnie przedstawiciel uczelnianego biura Transferu Technologii, pytając, nad czym pracuję i czy jest szansa na rozpoczęcie procedury patentowej – wspomina pracę na amerykańskiej uczelni prof. Lipkowski.
Tam pracownicy biura załatwiają wszystkie sprawy związane z ochroną własności intelektualnej: od formalności w urzędzie patentowym, poprzez nawiązywanie kontaktów i znajdowanie inwestorów, aż po śledzenie, czy ktoś nie stosuje patentu bez odpowiedniej umowy. Ich praca przynosi efekty. – Tego u nas nie ma i długo nie będzie – mówi profesor. – Naukowcy w zasadzie są zdani na siebie. Ochrona patentowa na świecie jest kosztowna, a w środowisku naukowym niedoceniana, więc rezultaty prac rzadko są odpowiednio chronione. Jeżeli ktoś się naszą pracą interesuje, to najczęściej zachodnie firmy, i to raczej pod kątem, co dałoby się ukraść.
W Polsce jedno z dokonań profesora to bifalina – związek przeciwbólowy, którego podstawową zaletą jest to, że organizm się do niego nie przyzwyczaja, więc nie trzeba stosować coraz większych dawek. Na opracowanie tej substancji prof. Lipkowski otrzymał grant, ale wdrożeniem musi się już zająć sam. Współpraca z Instytutem Farmaceutycznym nie wyszła. Pomysłem zainteresował grupę menedżerską, powstała spółka spin-off, powiązana z PAN, która ma koordynować prace wdrożeniowe bifaliny. Profesor ma nadzieję, że dzięki temu bifalina będzie pierwszym lekiem jego autorstwa, który uda się w Polsce wprowadzić do produkcji.
Jak zdobyć fundusze
Naukowcom pozbawionym menedżerskiej żyłki pozostaje ministerialny system promowania innowacyjności. Wszystkie projekty naukowe dotowane przez państwo prowadzi Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, wydzielone z Ministerstwa Nauki. Granty dostają najlepsi, laureaci corocznych konkursów. Zespół naukowców z Instytutu Chemii Przemysłowej pod kierownictwem prof. Lipkowskiego wymyślił, jak z tłuszczów odpadowych, np. przeterminowanego masła, uzyskać paliwo do silników wysokoprężnych. Wygrali konkurs Inicjatywy Technologicznej, co oznacza fundusze na pięć lat badań i pierwszy etap wdrożenia nowej technologii. Ale już teraz muszą wskazać przedsiębiorstwo, które ma zamiar ją stosować. Bo taka firma przez ostatnie dwa lata dostanie 50 proc. dofinansowania. – Mamy podpisaną umowę z firmą i są duże szanse, że nasza metoda będzie zastosowana w przemyśle – mówi prof. Lipkowski.
W Instytucie Chemii Przemysłowej, gdzie powstał maślany patent, łatwiej o biznesowe kontakty niż na uczelni czy w PAN. Tego typu instytucje powinny pracować niemal na zamówienie producentów. – Tak dobrze to nie ma – śmieje się profesor. – Wprawdzie Instytut ma wypracowane procedury wdrażania wynalazków, jednakże polskie przedsiębiorstwa rzadko są zainteresowane nowościami, a jeśli już, to wolą kupić technologię za granicą. Na jej wdrożenie dostaną środki choćby z unijnych funduszy.
Stanisław Lewandowski i Izabella Bogacka, warszawscy chemicy, za swoją instalację do depolimeryzacji tworzyw sztucznych, czyli urządzenie do przerabiania plastikowych śmieci na paliwa, otrzymali wyróżnienie w konkursie Polski Produkt Przyszłości. Sukces, ale bez finansowego przełożenia. Przyznają, że sami nie daliby rady wyjść ze swoim pomysłem poza etap laboratoryjnego prototypu. Pomógł im Jakub Jurzak, kolega syna pani Izabelli, który znalazł inwestora. Sześć lat trwały prace nad technologią Kamitec. Dziś urządzenie produkuje parafinę, olej i benzynę z niesortowanych plastikowych odpadów. Zmieszane tworzą paliwo do wysokoprężnego silnika, który napędza generator energii elektrycznej.
Następnym etapem ma być wdrożenie opatentowanego już przez Stanisława Lewandowskiego systemu Acren do recyklingu odpadów komunalnych. Instalacja przetwarzająca plastik będzie jej częścią, ma dostarczać energię do pozbycia się reszty śmieci. – Spalenie jednej tony śmieci kosztuje około 500 zł – mówi Jurzak. – Acren zlikwiduje ją pięć razy taniej. Lewandowski czeka jeszcze na przyznanie patentu na technologię chemicznego sortowania odpadów. Sortownię planują włączyć do systemu. W tej chwili prowadzą rozmowy z ewentualnymi inwestorami. Żeby Acren ruszył, potrzeba ok. 200 mln zł.
Recykling jest w tej chwili na topie. Różni wynalazcy patentują swoje rozwiązania, przekonując o wyższości własnej technologii. Kiedy Zbigniew Tokarz, inżynier elektryk (15 lat w kopalni Łęczyca, były wicestarosta Bełchatowa i prezes spółdzielni mieszkaniowej), stracił pracę, również postanowił skonstruować urządzenie przerabiające plastikowe odpady na substancję podobną do ropy naftowej. Opatentował swój reaktor pod nazwą T Technology, a w 2006 r. dostał złoty medal Europejskiego Stowarzyszenia Prasy Ekologicznej – przyznawany dla najbardziej innowacyjnej technologii w dziedzinie ochrony środowiska. – Nagroda, niestety, nie miała żadnego wpływu na losy mojego wynalazku – mówi Tokarz. Od pięciu lat ma własną firmę Technologie Ekologiczne, w której doskonali opracowane przez siebie urządzenie.
Reaktor wynaleziony przez Tokarza nie wymaga sortowania ani mycia śmieci i może być montowany wprost na wysypisku. Zdolność produkcyjna: 500 l substytutu ropy na godzinę. Do tej pory stworzył ponad 170 prototypów instalacji. Jego urządzenia pracowały w kilku zakładach w kraju. – Do maja zeszłego roku, kiedy zniesiono ulgę w podatku akcyzowym na paliwa z dodatkiem komponentów uzyskanych z odpadowych tworzyw sztucznych – precyzuje Tokarz. – Teraz firmy wytwarzające substytut ropy mają problemy ze zbytem. Rafineria Jasło, na przykład, przestała kupować odpadową ropę. Mimo to Tokarz nie chce się poddać i sam ma zamiar w przyszłym roku zacząć produkcję ekologicznego komponentu do paliw.
Jak zmienić klimat
Włodzimierz Sosnkowski nie jest naukowcem, a wynalazcą i konstruktorem został przez przypadek. W latach 90. zajmował się handlem zbożem. – Ładowaliśmy u rolnika zboże i traf chciał, że chłop miał dziurawy przenośnik – opowiada Sosnkowski. – Dziurka była niewielka, ziarna nie leciały, tylko kurz. Przypomniał sobie wtedy, że kilka dni wcześniej upomniał go właściciel browaru, iż dostarczane zboże jest strasznie brudne. – Poprosiłem rolnika o wiertarkę i nawierciłem kilkadziesiąt otworów. Tak powstała pierwsza wialnia do oczyszczania zboża. Konstruktor dopracował swój pomysł, nie wiercił dziurek, tylko wyposażył transporter w sita i gotowym urządzeniem próbował zainteresować producentów maszyn rolniczych.
Chciałem niedużo, 10 zł od sprzedanego przenośnika – mówi Sosnkowski. Chętnych nie było. Zdecydował się sam zacząć produkcję w wynajętych garażach. Dziś ma w Ciechanowie niedużą, ale dochodową firmę. Produkuje także paleniska – własnego pomysłu i konstrukcji, do otwartych kominków i do grilli – takie, które nie dymią i nie gasną, palą się równo stożkowym płomieniem. I – jak mówi – zaczyna się obracać w Ameryce. Zaprezentował swój najnowszy wyrób w USA na targach i liczy na zagraniczne kontrakty.
Dr Antoni Latuszek, emerytowany wykładowca fizyki Wydziału Mechatroniki Politechniki Warszawskiej, ma ok. 300 patentów. Na pytanie, który ze swoich wynalazków uważa za najistotniejszy, dr Latuszek bez wahania odpowiada: najnowszy. Wszystko, co wymyślił wcześniej, przestaje być dla niego interesujące. Zapewne to jedna z przyczyn, dla których żaden z jego pomysłów nie doczekał się realizacji. Teraz, razem z zespołem, kończy prace nad okularami dla kierowców i pilotów, wyposażonymi w mikroprocesor reagujący natychmiast, gdy prowadzący pojazd zasypia. – Zdrowy, wypoczęty człowiek mruga bardzo szybko – wyjaśnia dr Irena Gronowska. – Maksymalnie do 0,4 sekundy. Wolniejszy ruch powiek sygnalizuje zmęczenie i senność. Tym razem jest duża szansa, że okulary sygnalizujące zmęczenie nie będą kolejnym niewdrożonym patentem. Naukowcom przyznano grant na wykonanie prototypu. Dwóch polskich producentów już zainteresowało się wynalazkiem. Wszystko zależy od tego, czy zespół znajdzie inwestora. – W Polsce jest zły klimat dla
wynalazców – mówi dr Latuszek. – Uważa się nas za szkodników, choćby z tej prostej przyczyny, że za patenty trzeba nam płacić.
W Międzynarodowej Organizacji Patentowej w Monachium zarejestrowanych jest ponad 42 mln wynalazków. Rocznie przybywa ok. 1,6 mln. Połowa pochodzi z USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Japonii i Niemiec. – Polska jest dopiero na 40 miejscu na świecie – mówi Adam Rylski, prezes Stowarzyszenia Polskich Wynalazców i Racjonalizatorów. – W Japonii na milion mieszkańców przypada 2900 patentów. U nas zaledwie 60.
– Nadzieja w tym, że coraz powszechniejsza jest świadomość, że inwestowanie w naukę może być również dobrym interesem – mówi prof. Lipkowski. – Programy Ministerstwa Nauki oraz Ministerstwa Rozwoju Regionalnego pomagają połączyć naukę z przemysłem. Oby na dobre.
Agnieszka Sowa