Zostawiła dziecko w samochodzie i poszła na zakupy

Dwuletni chłopczyk siedział w samochodzie przez prawie godzinę pod jedną z galerii handlowych w Lublinie. W tym czasie jego matka była z siostrą na zakupach. Dziecko zostało zauważone przez przechodnia, który powiadomił ochronę i służby. Chłopcu nic poważnego się nie stało.

Na miejsce przyjechał patrol policji [zdj. ilustracyjne]
Na miejsce przyjechał patrol policji [zdj. ilustracyjne]
Źródło zdjęć: © Materiały WP | Adobe

07.07.2022 12:45

Jak poinformował rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Lublinie kom. Kamil Gołębiowski, w środę po południu jeden z przechodniów zauważył małe dziecko w samochodzie stojącym na parkingu pod jedną z galerii handlowych w Lublinie. - Auto miało być zaparkowane na słońcu, a siedzący w samochodzie chłopiec miał rumieńce na twarzy - przekazał policjant.

Niedługo po przyjeździe karetki oraz patrolu policji, na miejscu pojawiła się ciotka chłopca, która otworzyła drzwi do auta, a następnie przyszła 35-letnia matka.

- Jak się okazało, kobiety razem przyjechały na zakupy i chłopiec przez blisko godzinę siedział zamknięty w samochodzie. 35-latka w rozmowie z policjantami oświadczyła, że nie widziała nic złego w pozostawieniu dziecka w aucie - dodał kom. Gołębiowski.

Dziecko trafiło do szpitala

Dwulatek został przewieziony do szpitala. Na szczęście dziecku nic poważnego się nie stało i po badaniu lekarskim zostało wypisane do domu. - Policjanci obecnie przesłuchują świadków. Wstępne czynności prowadzone są w kierunku narażenia dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia - poinformował rzecznik.

Jak zaznaczył, miniona środa nie była upalnym dniem w Lublinie, dlatego ta historia skończyła się bez uszczerbku dla zdrowia dziecka. - Jednak gdy temperatury rosną, zamknięty samochód jest śmiertelnie niebezpieczny. Auto zaparkowane na słońcu potrafi nagrzać się do około 70 stopni Celsjusza. Taka temperatura może zabić. Szczególnie narażone są dzieci i zwierzęta, które same nie potrafią otworzyć drzwi i wyjść z auta - podkreślił kom. Gołębiowski.

Źródło artykułu:PAP
Zobacz także
Komentarze (73)