Zostań bogatym emerytem
Od dawna wiemy, że emerytury z ZUS i OFE nie starczą nam na godne życie po sześćdziesiątce. I co? I nic. A moglibyśmy za kilkadziesiąt lat – wzorem niemieckich emerytów – spędzać jesień życia wygodnie i ciekawie, zamiast liczyć każdy grosz.
14.06.2007 | aktual.: 28.06.2007 13:25
Wiarą sukcesu dzisiejszego 30-latka jest posiadanie rodziny, dobrej pracy, domu, mieszkania, samochodu czy spędzanie urlopu w ciepłych krajach. Typowy przedstawiciel tego pokolenia nastawiony na konsumpcję hołduje zasadzie „carpe diem” – chwytaj dzień. I bardzo słusznie! Każdy z nas powinien kiedyś poszaleć, zobaczyć kawałek świata, korzystać z owoców ciężkiej pracy. Nie zawsze jednak będziemy młodzi i nie zawsze będziemy tak dobrze zarabiać. Kiedyś w końcu osiągniemy 60. lub 65. rok życia i pójdziemy na emeryturę.
Myślą o tym dopiero 40- czy 50-latkowie, ale wtedy mają już dużo mniejszą szansę, by uzbierać pieniądze na godną starość. Musieliby mieć kilkudziesięciotysięczny majątek i zainwestować go w akcje, co jest ogromnie ryzykowne. Względnie bezpiecznie porządną emeryturę mogą sobie przygotować tylko ludzie młodzi.
Trzy filary różnej miary
Funkcjonujący dziś system emerytalny powstał w 1999 roku. Właśnie wtedy podzielono go na trzy segmenty, zwane potocznie filarami. Pierwszy to ZUS, który pobiera od nas obowiązkową składkę – 11,22 procent etatowej pensji brutto. Drugi filar to prywatne otwarte fundusze emerytalne (OFE)
– także obowiązkowe. Trafia tu kolejne 7,3 procent naszych pensji brutto (tę część też pobiera od nas ZUS, a potem odprowadza do OFE). Łącznie więc nasza obowiązkowa składka emerytalna to 18,52 procent zarobków brutto.
Ale uwaga: II filar nie jest dla wszystkich. Osoby mające dziś więcej niż 58 lat płacą całą obowiązkową składkę tylko do ZUS. Ustawodawca uznał bowiem, że OFE nie zdążą już pomnożyć ich kapitału.
Jest jednak jeszcze trzeci filar: dodatkowe inwestycje prowadzone dobrowolnie na własny rachunek. To dobra wiadomość i dla nas, i dla rodziców. Każdy może, choć nie musi, zainwestować tu w przyszłą emeryturę.
Początkowo oszczędzanie w III filarze polegało głównie na ubezpieczeniu się na życie czy udziale w pracowniczych programach emerytalnych prowadzonych przez zakłady pracy. Ostatnio coraz większym zainteresowaniem cieszą się fundusze inwestycyjne – na świecie od lat popularny sposób odkładania na emeryturę. I filar – prawie fikcja
Na wysokość emerytury z I filara przeciętny Kowalski nie ma właściwie żadnego wpływu. Jedyną radą jest osiąganie jak najwyższych zarobków, bo im wyższa pensja, tym wyższa składka odkładana w ZUS. Ale jest ograniczenie: przestajemy płacić obowiązkowe składki – i do I, i II filara – gdy roczne zarobki przekroczą 78 480 złotych (jest to kwota wyliczana corocznie jako 30-krotność przewidywanej średniej płacy brutto).
W I filarze pieniądze odkładane są dziś na indywidualnych kontach ZUS. Każdy może sprawdzić, ile już uzbierał na poczet przyszłej emerytury. Ale tak naprawdę wykazywany w zestawieniach kapitał jest fikcją. Podstawowym bowiem założeniem funkcjonowania ZUS jest system repartycyjny. Polega on na tym, że świadczenia obecnych emerytów finansowane są ze składek wpłacanych dziś przez pracujących. I to jest największa bolączka tego systemu. W Polsce na 9,5 miliona emerytów przypada 15 milionów ludzi w wieku produkcyjnym, którzy odprowadzają składki do ZUS (w latach 70. ubiegłego wieku tych samych 15 milionów osób zrzucało się na zaledwie 2,5 miliona emerytów i rencistów). W efekcie resztę – powyżej tego, co ZUS uzbiera ze składek – musi dopłacać budżet. Jeszcze w 2000 roku ta dotacja wynosiła 8,3 miliarda złotych. Od kilku lat rośnie i obecnie oscyluje wokół 18–20 miliardów złotych rocznie. Przy takim tempie starzenia się naszego społeczeństwa i jednoczesnym spadku liczby urodzeń wkrótce na jednego pracującego
będzie przypadał jeden emeryt lub rencista.
Czy można więc dziś jakkolwiek wpłynąć na wysokość emerytury z ZUS? – Rodzić dzieci! – daje najprostszą receptę Robert Gwiazdowski, szef Rady Nadzorczej ZUS. Jednak żeby miało to realny wpływ na wysokość przyszłych świadczeń, do rodzenia namówić należałoby nie tysiące, lecz miliony Polek.
II filar – lepszy, ale...
Nieco większy wpływ na wysokość przyszłej emerytury mamy w II filarze. Na polskim rynku działa 15 otwartych funduszy emerytalnych. Najlepiej wybierać te, które osiągają dobre wyniki finansowe w perspektywie przynajmniej kilkuletniej. Poważnym ograniczeniem dla OFE jest jednak ustawowy obowiązek inwestowania jedynie na polskim rynku. Na dodatek muszą one przeznaczać 60 procent środków na zakup obligacji Skarbu Państwa. W efekcie mamy do czynienia z kuriozalną, ale wygodną dla polityków sytuacją. ZUS wpłaca część naszych składek do OFE. Te oddają państwu 60 procent za obligacje. A państwo dotuje emerytury, więc pieniądze wracają do ZUS. Tymczasem fundusze zagranicznych emerytów działają bez takich ograniczeń, także na naszym rynku. W efekcie zarabiają u nas na emerytury Niemców czy Włochów więcej niż nasze OFE, które są zmuszane do wykupu mało atrakcyjnych papierów skarbowych.
– Wystarczy przypomnieć, jak wzrosły ceny nieruchomości w ostatnim roku – denerwuje się Gwiazdowski – by uświadomić sobie, jakich zysków politycy pozbawili rodzime OFE, uniemożliwiając im podejmowanie własnych decyzji inwestycyjnych.
Ale nikt dziś naszym funduszom emerytalnym większej swobody inwestycyjnej nie da. Bez wykupowania przez nie obligacji państwowych obecny system emerytalny całkowicie by się rozpadł. W przeciwieństwie do I filara w OFE nasze pieniądze pracują bezpośrednio na nasz rachunek. Im więcej odkładamy (niestety, tylko do ustawowego limitu), tym więcej nam procentuje. III filar – dla leniwych
Jeżeli więc ktoś nie chce na emeryturze przymierać głodem, musi zdecydować się na dodatkowe oszczędzanie w III filarze. Trzeba jednak dużej dyscypliny, bo do oszczędzania w tym segmencie nic nas nie zobowiązuje. Najprostszym rozwiązaniem dla osób ze słabą znajomością świata finansów są pracownicze programy emerytalne (PPE). Niestety, procedury związane z założeniem tego dobrowolnego programu są dość skomplikowane, więc tylko najwięksi i najbogatsi pracodawcy decydują się na ich tworzenie.
Z PPE mogą korzystać pracownicy za pośrednictwem pracodawcy. To on w ich imieniu podpisuje umowę z wybraną – wspólnie z reprezentacją pracowników – instytucją finansową. Od tej chwili pracodawca odprowadza w imieniu pracownika dowolną zadeklarowaną przez niego kwotę. Jeśli nie przekracza ona siedmiu procent wynagrodzenia, pracownik ma jeszcze pewną „ulgę” podatkową. O tę kwotę może bowiem obniżyć podstawę do wyliczenia obowiązkowej składki na ubezpieczenie społeczne. Załóżmy, że przy pensji 2,5 tysiąca brutto na konto emerytalne PPE trafi 175 złotych (7 procent). Obniżenie składek da niecałe 26 złotych więcej pensji netto. Właśnie dlatego pracownicze programy nie zdobyły dotąd dużej popularności. Polaków do udziału w nich nie zachęca nawet to, że inwestycje w PPE są zwolnione z podatku Belki. Jeśli jednak ktoś nie ma czasu i ochoty, to rzeczywiście PPE mogą być dla niego rozwiązaniem wygodnym.
Drugim rozwiązaniem dla słabiej zorientowanych są indywidualne konta emerytalne (IKE). To indywidualny plan oszczędnościowy oferowany przez takie instytucje jak banki, towarzystwa funduszy inwestycyjnych czy firmy ubezpieczeniowe. Do końca 2006 roku na ponad 13 milionów osób mających prawo założyć konto w IKE tę drogę wybrało zaledwie 840 tysięcy. Nie mogło być jednak inaczej, ponieważ przez długi czas zyski w IKE nie były zwolnione z podatku Belki. Dziś jest on już odroczony do momentu wypłaty zgromadzonych pieniędzy. Dużym minusem tego programu jest też, podobnie jak w PPE, ograniczenie wysokości wpłat – w 2007 roku do kwoty 3697 złotych. Powyżej tej sumy za zyski trzeba płacić 19-procentowy podatek Belki. Trzecią opcją dla leniwych jest wykupienie klasycznej polisy na życie lub polisy z funduszem kapitałowym. Dzięki temu będziemy chronieni nie tylko na emeryturze, ale także wcześniej, gdybyśmy stali się ofiarami nieszczęśliwego wypadku. Z reguły miesięczne składki ubezpieczeniowe zaczynają się od 80
złotych. Do tego niestety dochodzą wysokie, nawet 10-złotowe miesięczne opłaty manipulacyjne. Trzeba się też liczyć z wysokimi opłatami w momencie ewentualnej likwidacji polisy. Każda z tych trzech propozycji wymusza na nas systematyczność. Jeśli przerwiemy wpłatę zadeklarowanych kwot, firma rozwiąże z nami umowę i potrąci wysokie kary z zebranego kapitału. III filar – dla samodzielnych
Jeśli jesteśmy bardziej świadomymi inwestorami, możemy skorzystać z produktów, które pozwolą nam osiągnąć większe zyski. Musimy jednak być odporni na pokusę wypłacania zgromadzonych pieniędzy w sytuacjach, gdy zabraknie nam na zakup nowego samochodu czy komputera.
Dziś najkorzystniejsze jest lokowanie oszczędności w funduszach inwestycyjnych. W czasie hossy niektóre z nich osiągają zyski dochodzące nawet do kilkudziesięciu procent w ciągu roku. Ale, co istotne, fundusze inwestycyjne mogą zarabiać nawet w czasie bessy. Dla zarządzających funduszami to zadanie trochę trudniejsze, jednak gdy spadki nie dotyczą całego rynku, zadanie jest całkiem realne. Zarządzający zmieniają wówczas strategię inwestycyjną i zaczynają inwestować w spółki, których bessa nie dotyka. Zresztą zawsze można zmienić typ funduszu – z ryzykownego na bardziej bezpieczny, na przykład z akcyjnego na pieniężny.
Myśląc o emeryturze, warto zdecydować się na tak zwany fundusz parasolowy, czyli instytucję z różnymi subfunduszami. Przenosząc środki między nimi, unikamy podatku Belki. Niestety, tylko do czasu wycofania pieniędzy z funduszu. Inwestując w fundusze, warto wyraźnie zadeklarować stałe miesięczne wpłaty. Niższe są wtedy prowizje i opłaty manipulacyjne. Oszczędzanie w tak systematyczny sposób ma walor psychologiczny. Płacąc regularnie określone kwoty, każdy widzi, że ma to sens, bo kapitał z miesiąca na miesiąc się powiększa.
III filar – dla ryzykantów
Ostatnie rozwiązanie to samodzielne inwestowanie na giełdzie, rynku walutowym lub inwestycje w nieruchomości. To, że zakup domu lub mieszkania z myślą o jego sprzedaży przy przejściu na emeryturę może się opłacić, potwierdzają przykłady zachodnie. W Hiszpanii, kraju o bardzo podobnym potencjale i wielkości do Polski, ceny nieruchomości przez pierwszych kilka lat od wejścia do Unii, czyli od 1986 roku, rosły nawet o 30 procent rocznie. Później nastąpiło chwilowe zahamowanie, ale od siedmiu lat znów rosną o 10–15 procent rocznie. W ciągu ostatnich 10 lat ceny nieruchomości w USA, Irlandii i Hiszpanii wzrosły łącznie o 50 procent, a w Szwecji czy Wielkiej Brytanii nawet o ponad 250 procent. U nas nie powinno być inaczej, zwłaszcza że czeka nas boom inwestycyjny związany z Euro 2012. Dlatego warto pomyśleć nawet o 40-letnim kredycie na dom lub mieszkanie. Raty można spłacać z wynajmu. Potem nieruchomość możemy odsprzedać, a z uzyskanych w ten sposób pieniędzy wypłacać sobie emeryturę.
Ciekawym rozwiązaniem są także bardzo popularne wśród zachodnich emerytów produkty reverse mortgage, czyli tak zwane odwrócone hipoteki. Osoba dysponująca prawem własności może po ukończeniu 62 lat zaciągnąć w banku kredyt o równowartości połowy ceny nieruchomości. Wypłatę otrzymuje od razu lub w ratach miesięcznych. Spłata kredytu następuje po śmierci właściciela ze sprzedaży lokalu. Bank zabiera wartość kredytu plus odsetki, resztę oddaje spadkobiercom. W Polsce na razie tylko kilka banków zapowiedziało, że wprowadzi taki kredyt w najbliższych miesiącach.
Jak odłożyć milion
Aby na przyszłą emeryturę uzbierać milion, trzeba przez 30 lat odkładać co miesiąc do skarpety blisko 3 tysiące złotych. Jedna trzecia tej sumy wystarczyłaby, gdybyśmy co miesiąc wkładali pieniądze na lokatę bankową. Jedna piętnasta – jeśli zainwestujemy w fundusze i będziemy mieć szczęście. Mam nadzieję, że zachęciłem państwa, by poważnie zacząć myśleć, jak zostać bogatym emerytem.
Lesław Kretowicz