"Zostali ukarani, bo naruszyli status quo III RP"
Prokuratorzy, którzy ścigali mafię węglową, zostali odsunięci od śledztw, a często odesłani na emeryturę. Wszystko dlatego, że ośmielili się naruszyć status quo III RP.
br>
W śląskich prokuratorach, którzy przez całe lata ciężko pracowali nad sprawami dotyczącymi mafii węglowej, efekty pracy tzw. Komisji Blidy wzbudzają tylko niesmak. Zresztą III RP zadbała, by swoje frustracje przeżywali z dala od telewizyjnych kamer i reporterskich fleszy. Na zawodowym wygnaniu.
20.09.2011 | aktual.: 20.09.2011 11:34
Wrześniowe Katowice, wczesne popołudnie w samym centrum miasta. Na umówione spotkanie prokurator dociera bez żadnych przeszkód. Stanowisko, na jakim dzisiaj pracuje, daje mu sporo wolnego czasu. To swoista kara za aktywność w epoce „pisowskiej”, gdy był zawalony pracą, zajmując się ważnymi śledztwami dotyczącymi mafii węglowej. – Politycy rządzącej koalicji zrobili wszystko, by ten problem zbagatelizować. A skoro nie ma mafii, to tacy śledczy jak ja nie mają nic do roboty – mówi z przekąsem.
Przedstawienie musi trwać
Swój rozkwit mafia węglowa przeżywała w drugiej połowie lat 90. za czasu niepodzielnych rządów SLD i później, gdy rządził AWS. Dziś już większość spraw się przedawniła, a po bohaterach tamtych opowieści pozostały tylko smętne ślady. Jak po skazanym na 25 lat więzienia Januszu T., ps. „Krakowiak” – przywódcy gangu znanego nie tylko z rozbojów, zabójstw oraz handlu narkotykami i bronią. Również ze związków z mafią węglową.
– Widzi pan tamten budynek w głębi? – prokurator wskazuje ręką. To dawny hotel „Silesia” – dzisiaj pustostan w samym sercu Katowic, niedaleko od Spodka. Już kilka lat temu miał zostać wyburzony, a działka sprzedana przez Orbis. Póki co jednak stoi i straszy... przeszłością.
– Na dole, w hotelowej restauracji rezydował gang „Krakowiaka”. Tutaj podejmowano wiele ważnych decyzji w sprawach przestępstw węglowych – mówi śledczy ze Śląska. A swoją drogą całkiem blisko stąd do hotelu „Katowice”, w którym Barbara Blida spotykała się z baronową śląskiego węgla, Barbarą Kmiecik, ze względu na fortunę i luksusowy tryb życia nazywaną swego czasu „Alexis polskiego górnictwa”.
– Tragiczna śmierć Blidy zniweczyła niestety wszystkie wysiłki zmierzające do zdemaskowania patologicznych układów wśród węglowej nomenklatury – ubolewa prokurator. Po 25 kwietnia 2007 r. śledztwa w sprawach mafii węglowej były „śmierdzące” i parzyły. – Nikt nie chciał ich prowadzić – twierdzi śledczy – Ważne było tylko to, co się stało w domu Blidów. Samobójstwo byłej minister i posłanki SLD przesłoniło całą resztę – dodaje.
Nad bagatelizowaniem milionowych przekrętów z węglem czy negowaniem istnienia mafii węglowej ciężko pracowali sejmowi śledczy z SLD, PO i PSL. Wspierani medialnym atakiem salonu na krwiożerczy, totalitarny rząd PiS i prokuraturę „zafascynowaną PiS-owską ideą walki z układem”, jak raczył pisać Marcin Pietraszewski z „Gazety Wyborczej”. I pewnie o to właśnie chodziło. Przedstawienie musi trwać. Widowisko miało przesłonić fakty kompromitujące III RP i jej zażartych obrońców.
Mafia, której nie było?
Śląski prokurator, mówiąc o mafii węglowej, ma wciąż przed oczami sceny z czasów, gdy pracował w jednej z prokuratur rejonowych. Śledczy z PRL-owskim rodowodem zaprzyjaźnieni z mafiozami, znikoma liczba spraw i wielkie auto należące do jednego z bandytów, parkujące na zakazie, tuż przed budynkiem prokuratury. – Widziałem nie tylko zupełną bezradność organów ścigania, ale również swoistą atrofię państwa, które nie zamierzało walczyć z przestępczością, z patologiami. Dzisiaj już wiem, że nic nie działo się przypadkowo, a największe interesy były możliwe dzięki układowi między przestępcami, nomenklaturą górniczą i politykami o PZPR-owskich korzeniach – mówi.
To w zeznaniach Barbary Kmiecik i Ryszarda Zająca, byłego posła SLD, zaczęły pojawiać się nazwiska najważniejszych lewicowych polityków. Dzisiaj traktują oni wszystkie takie wzmianki jak pomówienia, grożą sądem. Ale nie da się ukryć, że w latach 90. wielu wpływowych polityków późniejszego SLD zasiadało we władzach górniczych spółek, miało znakomite kontakty z ich prezesami i dyrektorami kopalń.
– Na mafii węglowej straciliśmy jako państwo setki milionów złotych. Szkoda, że tylko w czasie rządów PiS-u tak naprawdę istniała wola polityczna, by tę przestępczość ścigać i rozliczać – uważa prokurator. Według obliczeń prof. Jana Maciei z Polskiej Akademii Nauk w latach 90. z polskiego górnictwa „wyprowadzono” ok. 50 mld zł. Ta ogromna kwota stanowiła mniej więcej 10 proc. przychodów branży w tamtych latach. Trzeba też uświadomić sobie, że działalność mafii węglowej była możliwa dzięki specyficznemu funkcjonowaniu kopalń i wielkich spółek węglowych. Kadra zarządzająca, wywodząca się niemal w całości z partyjnej nomenklatury, funkcjonowała właściwie poza kontrolą państwa. Wszystko regulować miała mityczna „niewidzialna ręka rynku”. A rzeczywistość była taka, że kopalnie produkowały znacznie więcej węgla, niż mogły sprzedać. Dlatego rosły fortuny pośredników, których nikt nie sprawdzał, nie egzekwował od nich zaległych płatności lub podpisywał skrajnie niekorzystne umowy na dostawę surowca.
– To wszystko nie działo się przypadkiem. Szefowie spółek albo kopalń po prostu dostawali łapówki. Nazywano to prowizjami, bez których w zasadzie nie dochodziło do żadnych transakcji – tłumaczy śląski prokurator.
Rzecz jasna sprzedaż węgla to tylko część mafijnych interesów. Oszukiwano na przetargach na dostawę urządzeń górniczych i usługach dla kopalń. Oszukiwano na ubezpieczeniach kopalń. Wyłudzano pieniądze za tzw. szkody górnicze. – A przy tym mieliśmy do czynienia z kompletną bezradnością wymiaru sprawiedliwości – zauważa prokurator z Katowic.
Według ekspertów, w latach 90. jedynie kilkanaście procent postępowań w prokuraturach kończyło się aktem oskarżenia. Pozostałe umarzano. Rzeczywistość wyjątkowo sprzyjała gwałtownemu wzrostowi nieuczciwych, węglowych fortun. Dość wspomnieć, że Barbara Kmiecik w połowie lat 90. znalazła się na 52. miejscu w rankingu stu najbogatszych Polaków według tygodnika „Wprost”.
Kariera nie dla nich
Nieoceniony Stefan Niesiołowski chyba jako pierwszy użył określenia „pisowscy prokuratorzy”. W niektórych kręgach zrobiło ono zawrotną karierę. Bo przecież każdy, kto nie mógł i nie może uwierzyć, że „III RP to kraj wspólnej troski o wolność Polski i o godność każdego człowieka w Polsce” (to cytat z samego Adama Michnika...) jest „pisowcem”. Niezależnie od tego, jakie naprawdę byłyby jego poglądy i motywacje. – Ludzi, którzy w czasach ministra Ziobry zajmowali się mafią węglową, zgnojono i odstawiono na boczny tor. Młodzi, energiczni prokuratorzy, którzy odnosili sukcesy w walce z mafią, zostali odesłani na emerytury. Inni do wydziałów postępowań sądowych, gdzie zwykle pracowali wcześniej śledczy tuż przed emeryturą – wylicza śląski prokurator. Uzupełnijmy: pracująca przy korupcyjnej sprawie z wątkami dotyczącymi Barbary Blidy czwórka prokuratorów nie robi na Śląsku kariery. Małgorzata Kaczmarczyk-Suchan, Piotr Wolny i Sebastian Głuch (wówczas asesorzy) pracują w prokuraturach rejonowych. – Mówi się, że na
karierę przy dzisiejszym kierownictwie Prokuratury Apelacyjnej nie mają żadnych szans – dopowiada katowicki śledczy. Tomasz Balas, który koordynował prace nad wspomnianym śledztwem, odszedł z prokuratury i jest notariuszem. Żadnych ważnych spraw nie prowadzi były prokurator okręgowy, Krzysztof Błach. A były szef katowickiej delegatury ABW, płk Rafał Śliwiński, w agencji pracuje, ale zajmuje się w niej... kserowaniem dokumentów. Do tego – co komisja Kalisza przegłosowała siłami SLD, PO i PSL – za śledztwo z Blidą w tle konstytucyjnie mieliby odpowiadać Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro, a karnie – byli szefowie centrali ABW i jej katowickiej delegatury. Swoista Norymberga za Blidę...
(...)
Rafał Kotomski