Ananda. Rosjanie odebrali jej wszystko© WP | Anna Śmigulec

Zostają zęby. Ale tylko te złote

Anna Śmigulec

Po mamie zmyła mózg i krew ze ścian oraz podłogi. Przynajmniej ją rozpoznała. Reszta rodziny spłonęła. Zginęli jak w krematorium. Jak ofiary faszystów w obozach zagłady.

***

Rosjanie wymordowali Anandzie całą rodzinę. Przeżyła jako jedyna.

A teraz siedzimy przed drewnianym domem we wsi Stryszowa, z widokiem na góry.

- Miałam bliskich, dom, studio dźwiękowe, samochód, a teraz nie mam nic – Ananda mówi jednostajnie, niskim głosem, chwilami zachrypniętym. Mniej więcej co godzinę pali papierosa.

Ma 48 lat, gęste ciemnobrązowe włosy do ramion, ale 4-centymetrowy odrost aż bije siwizną po oczach. Twarz wschodniosłowiańska, żadnej finezji w rysach, zmęczona, bolesna nawet, bez makijażu. Zęby zaniedbane jakby długo niemyte. Dobrze wyglądają tylko w górnej części, gdzie licówki. Wyciągnięte legginsy i niedopasowany biustonosz, który przebija spod białej bluzki w kwiaty. Blade stopy ze śladami wysypki.

Ananda jest cała ciężkawa – z wyglądu i sposobu bycia. Mówi miarowo, porusza się miarowo.

Nie oszukujmy się. Wygląda jak uosobienie stereotypu pani sprzątającej z Ukrainy. Nawet dłonie, z naskórkiem łuszczącym się od wewnętrznej strony, kojarzą się natychmiast: "A, pewnie zniszczone od szorowania detergentami".

Trudno dojrzeć w niej psycholożkę i producentkę filmową, prezeskę firmy o nazwie pachnącej wielkim światem: International Film Company Ananda Films sp. z o.o.

- Do wszystkiego doszłam sama ciężką pracą. Nic mi nie spadło z nieba – mówi Ananda, mocząc ciastko w kawie z mlekiem.

Siedzimy przed drewnianym domem Renaty, która przyjęła Anandę pod swój dach tuż przed Wielkanocą. Popijamy niespiesznie tę kawę z brązowych nietłukących się szklanek, odstawiamy na taboret, który chwilowo pełni rolę stolika.

Ananda, producentka filmowa. Czasy przed wojną
Ananda, producentka filmowa. Czasy przed wojną© Archiwum prywatne
Ananda w punkcie recepcyjnym w Hrubieszowie. 12 kwietnia 2022 roku
Ananda w punkcie recepcyjnym w Hrubieszowie. 12 kwietnia 2022 roku© Archiwum prywatne | Monika Frankiewicz

Wieje przyjemny majowy wiatr, ptaki śpiewają, niebo błękitne jak na folderach biur podróży, słońce opala, 25 stopni. Dom stoi na zboczu, z drugiej strony widok na Beskid Wyspowy.

Malowniczo.

Tu zieleń, przestrzeń, zapach bzu. Tam czerwień krwi własnej matki, ciasnota piwnicy, zapach dymu i spalonych ciał całej rodziny Anandy.

Nie ma już nikogo. Jedyne żywe istoty, które jej zostały to cztery psy: dwa grzywacze chińskie, chihuahua i kundelek. Przyjechała z nimi i z odłamkiem w nodze.

Renata była z nią już w szpitalach, na SORze, na prześwietleniach, w urzędach, a nawet z psem u weterynarza. A wydostać się stąd niełatwo. Stryszowa leży 35 km na południowy wschód od Krakowa, bus przejeżdża przez wieś dwa razy dziennie. Renata z mężem mają jeden samochód, a przecież trzeba zawieźć trzyletnią córkę do przedszkola, no i każde ma swoją pracę. Jak jedno weźmie auto, to drugie jest uziemione.

- Jakakolwiek wizyta z Anandą w szpitalu czy w urzędzie to wyprawa na pół dnia. W ostatnim miesiącu poświęciłam jej więcej czasu niż córce.

Renata nie robi wyrzutów. Pomaga Anandzie jak może. Wypełnia dokumenty, tłumaczy, pośredniczy. Z potrzeby serca. Nie wypytuje o wojnę, nie chce dotknąć jakiejś czułej struny. Sama ma trudną przeszłość, wie, co to śmierć w rodzinie. Tylko w sprawach codziennych jest bezpośrednia do bólu:

- Ananda, idź się umyj – mówi często.

Ananda się nie obraża. Sama prosiła:

- Tak, przypominaj mi: to nie wojna, mogę zużywać wodę.

We trójkę

Ananda i cała jej rodzina mieszkają w obwodzie czernihowskim na północy Ukrainy. Tyle że rozsiani w różnych miastach. Ananda najdalej na południe, czyli najbezpieczniej. Ma dom w Bobrowicy, 100 m kw, a w nim, oprócz części mieszkalnej, studio dźwiękowe i producenckie z drogim sprzętem.

Ale kiedy wybucha wojna, udostępnia dom rodzinie z terenów bardziej zagrożonych, w tym z Horodni – miasteczka leżącego zaledwie pół godziny drogi od granicy z Białorusią i z Rosją. Zjeżdża siedem osób, w tym dwaj młodsi bracia Anandy.

Ona sama przenosi się do mamy, żeby jej pomóc. Do małego mieszkania na parterze 9-piętrowego bloku: dwa pokoje, kuchnia, łazienka, 32 m kw. W Czernihowie nad rzeką Desną (prawie 300 tys. mieszkańców). 70 km od granicy z Białorusią i 90 km od granicy z Rosją.

Do tej pory zatrudniała i opłacała dla mamy opiekunkę, ale wiadomo: wojna. Ludzie rzucają pracę, domy, uciekają za granicę. Ananda nie ucieknie. Bo jej mama od pięciu lat choruje na raka żołądka, teraz już z przerzutami do trzustki. Ostatnio jest tak słaba, że tylko leży. Jak wyjechać za granicę z leżącą mamą?

Zresztą, jest jeszcze Irina. Ma zaledwie 29 lat, a wojnę zna od ośmiu. Mieszkała w Ługańsku, gdzie Putin zaatakował już w 2014 r. (później Ananda zrobiła o tym filminter). Spadły pociski, ich dom runął, Irinę przygniótł drewniany filar ganku. Przerwał rdzeń kręgowy, straciła czucie w nogach. Mąż i trzyletnia córka leżeli nieopodal, umierali na jej oczach, a ona nie mogła się ruszyć. Irina uciekła później do Czernihowa, tak jak teraz ludzie uciekają z terenów najbardziej zagrożonych do tych bezpieczniejszych.

Ananda w swoim studio
Ananda w swoim studio© Archiwum prywatne

W Ukrainie na takich jak Irina mówią po prostu: kaleka. Irina do tej pory nie ma władzy w nogach. A komu potrzebna kaleka? Tuła się więc po ludziach, wreszcie przygarnia ją pop z miejscowej cerkwi. Ale Irina nie popracuje jak inni, nie jest przydatna, ląduje więc pod cerkwią i żebrze.

- Zabierz ją do siebie – mówią Anandzie alkoholicy, którym pomaga jako psycholożka w grupie AA. - Ta dziewczyna nie pije, nie pali, i robi nam konkurencję. Ludzie dają jej więcej pieniędzy niż nam.

Więc Ananda zabiera Irinę. Do mamy, będą miały towarzystwo. W jednym pokoju mama, w drugim Irina.

Ale teraz trwa wojna też w Czernihowie, a z nich trzech tylko Ananda może wybiec z domu, kiedy wyją syreny alarmowe. A wyją codziennie, wiele razy.

Dlatego Irina mieszka w wannie. Wanna jest głęboka, żeliwna, kule jej nie przebiją, jeśli Ruscy będą strzelać. Ma tam poduszkę i kołdrę. Nie ma światła. Wot, konieszna. Nikt w mieście nie ma, żadna różnica.

Tak samo z wodą. Ananda musi ją przynosić z rzeki. Jedzenia nie ma skąd przynieść. Sklepy pozamykane. Czasem ktoś coś sprzedaje na ulicy, ale straszna drożyzna. Nawet za podładowanie komórki chcą 20 hrywien. A pieniędzy brak, bo banki nieczynne a bankomaty nie działają. Tak Ananda przypomina sobie, co znaczy głód. I co robi z ludźmi.

Kiedy Ormianin, właściciel sklepu, wystawia na ulicę nieświeże ryby, ludzie się rzucają, jak drapieżniki. Szanowany nauczyciel z sąsiedztwa podbiega i bije innych po rękach, krzycząc: "Nie ruszaj! To moje!"

Ananda nie je przez osiem dni. W desperacji chodzi po śmietnikach i szuka, chociaż obierek ziemniaków. Irinie dawkuje z puszki kaszę z mięsem. Pustą zabierze później do Polski, żeby pamiętać.

Życie staje się podłe i trudne do udźwignięcia.

I wtedy spadają na nią jeszcze trzy ciosy.

Pierwszy cios - tylko pierścionek

Któregoś dnia do Anandy docierają wieści: Bobrowica zbombardowana. Tak to się odbywa. Jedni dowiadują się od drugich w przypadkowych rozmowach, bo przecież telefony i internet nie działają. – Które domy zniszczone, kto nie żyje? – pytają wtedy.

Tym razem wychodzi, że wśród tych, które ucierpiały, jest dom Anandy. Ale pewności nie ma. Nie wsiądzie w samochód czy w autobus i nie pojedzie sprawdzić. Co prawda centrum Czernihowa odparło atak Rosjan i w samym mieście ich nie ma, ale już na terenach obwodu czernihowskiego, jak Bobrowica, zdarzają się ich oddziały. Do tego na drogach blokady, a od 18.00 do 6.00 rano godzina policyjna – można oberwać kulkę nawet od swoich.

Ruiny domu Anandy
Ruiny domu Anandy© Archiwum prywatne

Pozostaje niepewność. I trochę nadziei: może jednak nie mój dom? Może rodzina przeżyła? Może są tylko ranni? Ale w głębi Ananda i inni w podobnej sytuacji wiedzą: wybuchło, pali się, są ofiary i co z tego? Karetka i lekarze nie pomogą, bo nie da się przejechać, straż pożarna nie ugasi, bo nie ma wody. Czasem trafią się dobrzy i odważni ludzie z sąsiedztwa, którzy nie zważają, że sami mogą zginąć od kolejnego pocisku. Biegną do domu, który się pali, wyważają drzwi lub okna i wynoszą z pożaru ludzi, psy, krowy, świnie. Zdarza się, że inni wynoszą wtedy telewizory, laptopy, komórki, biżuterię. Po czym znikają z łupem. Szabrownicy.

W końcu są. Specjalne służby zjawiają się w mieszkaniu mamy. Przyjeżdżają do osoby wskazanej jako właściciel zniszczonego domu lub członków jej rodziny – wszystko jest w dokumentach. Zabierają Anandę na miejsce.

Jeszcze kilka miesięcy wcześniej dom tętnił życiem. Ananda urządziła go wedle zasady: połowa do życia, połowa do pracy. Miała tam studio dźwiękowe, nowoczesny sprzęt, kamery, drony.

Choć w jej przypadku życie i praca splatały się i mieszały. Przyjeżdżali scenarzyści, artyści, wokaliści, bohema. Zanim dobili targu, podpisali kontrakt lub nagrali piosenkę, spędzali kilka dni u Anandy, a wzajemne relacje ocieplały wspólne godziny w saunie, którą Ananda postawiła obok domu (to akurat nie luksus, tzw. bania w osobnym domku w ogrodzie jest w Ukrainie powszechna).

Teraz Ananda patrzy: jej dom w ruinie. Została tylko część zewnętrznych kamiennych ścian. Wszystko, co drewniane, spłonęło. Dach, podłogi, wewnętrzne ściany, zewnętrzna obudowa. Nie ma studia, kamer. Zdmuchnęło saunę przed domem i samochód Anandy.

Ale nie po to ją przywieźli, by patrzyła, jak jej życie właśnie legło w gruzach. Ananda ma tu zidentyfikować zwłoki. W domu mieszkało siedem osób: dwie kuzynki, roczne dziecko jednej z nich oraz jej mąż, ciocia i dwaj bracia Anandy.

Ananda omiata wzrokiem teren i dostrzega połowę z nich. Połowę z siedmiorga? Trudne do wyobrażenia. Ale to adekwatne obliczenie. Bo to, co leży przed domem, jest zwęglone i tylko przypomina ciała. Nie da się stwierdzić, czy należą do mężczyzny, czy do kobiety. Nie mają nawet palców.

Czyli pierścionek ciocia musiała zgubić wcześniej. Ananda dostrzega go kawałek od domu. Złoty, z błękitnym topazem.

- Kiedy wybucha bomba, nie musi nawet uderzyć w konkretny budynek. Wystarczy sam podmuch i temperatura, która może sięgać 2000 stopni Celsjusza – powie później Ananda. - Może też wybuchnąć gaz. Jeśli schowasz się w piwnicy, to albo udusisz się od dymu, albo wszystko powyżej spłonie i spadnie na ciebie. Zanim to się stanie, masz może z dwie minuty, żeby uciec. Moi nie zdążyli. Co z resztą ciał? Nie wiem, nie dało się ich wyjąć, bo rozsypywały się w rękach. Będą to badać eksperci, pewnie po DNA. W takiej temperaturze zostają tylko zęby. I to, jeśli są złote. Dzwoniłam później do wszystkich. Nie odebrali. Zginęli jak w krematorium. Jak ofiary faszystów w obozach zagłady.

Drugi cios – odłamek

Od początku marca nie ma wody, Ruscy zniszczyli kanalizację. Nie ma czym umyć rąk, z czego zrobić herbaty, w czym się umyć, czym umyć naczynia, czym spłukać toaletę. Więc kupę robi się do worka foliowego i wynosi do śmieci na zewnątrz. Siku tak samo. Inaczej wszystko zalegałoby w suchej muszli i potwornie śmierdziało.

A tak – też śmierdzi, ale na zewnątrz.

Tak czy inaczej, po wodę trzeba iść. W końcu Ananda jest odpowiedzialna za trzy istoty ludzkie i cztery psie. Chwyta dwa wiadra i przed wyjściem przypomina Irinie:

- Gdybym długo nie wracała, znaczy, że mnie zabili. Wyczołgaj się wtedy z wanny i uderzaj do sąsiadów. Bo inaczej umrzesz z głodu i odwodnienia.

I rusza przez miasto w kierunki rzeki. Godzina w jedną stronę. Wyją syreny, czasem coś wybucha, sklepy i banki pozamykane, ludzie brudni i zapuszczeni, chaos i atmosfera przygnębienia.

A nad rzeką kolejka. Bo pól miasta tak chodzi po wodę. I czerpie ją w jednym z nielicznych dostępnych miejsc – mętną, z mułem i wszelkimi bakteriami i nieczystościami.

- Napijesz się tej wody i wymiotujesz – tłumaczy Ananda. – Ale idziesz dalej. W drodze powrotnej jest ciężej, bo jak coś wybucha, wystraszy cię huk albo lecą odłamki, to musisz opanować odruch ucieczki i iść tak, żeby rozlać jak najmniej.

14 marca Ananda wychodzi po wodę i dostaje odłamkiem w nogę. Dokładnie: w prawą wewnętrzną kostkę. Jeszcze tego samego dnia ją operują, ale bez narkozy. Bo narkoza jest tylko dla żołnierzy.

Trzeci cios – mama

Potwornie boli każdego dnia. Rana wciąż świeża, a po wodę chodzić trzeba. Ananda płacze, ale idzie. Kiedy wyją syreny alarmowe, czasem nie ma siły wyjść i leży na podłodze w przedpokoju. Czasem czuje się lepiej i kuśtyka do jakiejś piwnicy lub schronu – zależy, gdzie zdoła dojść.

Początek kwietnia. Tym razem Ananda wychodzi i tłoczy się z innymi ludźmi w piwnicy. Słyszą krzyki i strzały. To Rosjanie dotarli do ich dzielnicy. Wchodzą do mieszkań. Ukraińcy widzieli to w mediach: wchodzą i rabują. A jak natkną się na żywego człowieka, zabijają.

5-letnia Ananda z mamą. Trzy lata później matka ulegnie poważnemu wypadkowi i przestanie rozpoznawać córkę
5-letnia Ananda z mamą. Trzy lata później matka ulegnie poważnemu wypadkowi i przestanie rozpoznawać córkę© Archiwum prywatne

Ananda słyszy ujadanie swojego chihuahua’y, zanim jeszcze otworzy drzwi. Rozpaczliwy jazgot małego pieska. Zapach krwi od progu. Mama na swoim łóżku, ale brakuje trzech czwartych czaszki, jej mózg rozbryzgnięty na ścianach i podłodze. Rozpaczliwy jazgot pieska. Ale żadnych jęków ani płaczu. Ananda idzie do łazienki. Drzwi niewyważone ani nie przestrzelone, a zamknęła je od zewnątrz przed wyjściem. Znaczy: nie weszli. Może Irina żyje.

Otwiera drzwi. Żyje. Uratowało ją zamknięcie drzwi na klucz i chaos, jaki zrobiły cztery małe psy na 32 metrach kwadratowych tego mieszkania. Chihuahua’ę musiał kopnąć któryś z żołnierzy. Później, w Polsce, prześwietlenie wykaże, że miał złamaną nogę.

- Mamy już nie ma – mówi Irinie Ananda.

Próbuje dzwonić na numery alarmowe, ale nikt nie przyjedzie stwierdzić zgonu ani odebrać zwłok. Wojna. Nie żyje, to może poczekać. Do kiedy? Nie wiadomo.

Ananda zmywa mózg i krew mamy ze ścian i podłogi. Wymiotuje. Zmywa dalej. Jak nie zmyje, będzie śmierdzieć.

Mieszkają tak - dwie żywe i jedna zmarła - przez trzy dni.

W końcu przyjeżdżają służby, zabierają mamę w czarnym plastikowym worku.

- Dokąd?

- Do zbiorowej mogiły. Mamy dużo ciał.

- Jak ją później znajdę?

- Wszystko będzie w dokumentach.

Ananda z chihuahua'ą Asią, która prawdopodobnie uratowała życie Irinie
Ananda z chihuahua'ą Asią, która prawdopodobnie uratowała życie Irinie© WP | Anna Śmigulec

Ale Ananda wątpi. A kiedy ucieka transportem humanitarnym z Czernihowa jeszcze tego samego dnia, już nie wątpi, tylko wie: nie znajdzie już matki. Wokół widzi tereny "jakby ktoś przejechał żelazkiem". Nawet cmentarz sprasowany. Ruscy przejechali po grobach czołgami, bo to była najprostsza droga.

Na podłodze

Pięć godzin do Kijowa. Ananda jedzie busem żydowskiej wspólnoty, który przywiózł pomoc humanitarną. Wiedzieli, że jest ranna, więc kierowca przetaszczył do samochodu ją, osiem "ruskich" toreb w kratę, klatkę z trzema psami oraz jednego na smyczy. Jadą. Ananda jest jedyną pasażerką. Leży na podłodze, bo wokół strzelają. Obok niej psy i kanistry z benzyną. Trzeba mieć swoje, bo stacje paliw zamknięte, nie ma gdzie zatankować.

W Kijowie Ananda spędza noc u wolontariusza. Następnego dnia rusza innym busem pomocy humanitarnej do granicy z Polską. Z nadzieją, że tam czeka na nią Renata.

10 godzin w busie, tym razem na siedząco. Ale bus zawraca, Ananda musi przekroczyć granicę Dołhobyczów-Uhrynów na pieszo. Jest ranna, więc ukraińscy pogranicznicy pomagają jej z torbami i psami, nawet nie sprawdzają bagażu. Po polskiej stronie od razu do pomocy rzucają się wolontariusze. Zawożą do punktu recepcyjnego w Hrubieszowie, gdzie Ananda nocuje na sali sportowej. Chcą ją zawieźć do szpitala ze względu na ranną nogę, ale ona się nie zgadza.

Zostało jej już tylko siedem godzin pociągiem do Krakowa, gdzie odbierze ją Renata.

Biznesy

Ananda nie jest przypadkową Ukrainką, która trafiła do przypadkowej wolontariuszki.

Kiedy wybuchła wojna, Renata napisała do Anandy messengerem: "Jesteś bezpieczna?"

Bo kiedyś była księgową Anandy. Pracuje w księgowości na etacie, ale ma też własną działalność i klientów. Dała ogłoszenie w internecie, w 2018 r. napisała Ananda. Potrzebowała polskiej księgowej, znającej polskie prawo, bo miała w Polsce firmę: Ananda Films. Założona w 2016 r. z siedzibą w Krakowie, PKD: działalność związana z produkcją filmów, nagrań wideo i programów telewizyjnych. Założyła ją w Polsce, bo z firmą z Ukrainy, nienależącej do Unii Europejskiej, mało kto chciałby współpracować. Podobnie jak Białoruś, która z Ukrainą ma napięte stosunki.

Ananda przebywała w aśramie przez siedem lat
Ananda przebywała w aśramie przez siedem lat© Archiwum prywatne

Więc Ananda już wtedy miała polski PESEL.

Renata obsługuje jej księgowość, ale wszystko online. Na żywo nigdy się nie spotkały.

Rozmawiają głównie po rosyjsku – Renata nawet zadowolona, bo odkrywa, jak dużo pamięta ze szkoły.

Ananda ze szkoły pamięta, że nie mogła się skupić i nie chciała do niej chodzić.

Wypadek

Ananda jest zwykłą beztroską dziewczynką. Mieszka z mamą i dwoma braćmi: Siergiejem młodszym o dwa lata i Igorem młodszym o trzy. Taty nawet nie pamięta, bo opuścił je, jak miała pół roku. Zresztą, każde z nich ma innego ojca, ale żaden z nimi nie mieszka. Za to mama jest czuła i kochająca.

Do czasu.

Kiedy Ananda ma osiem lat, mama ulega wypadkowi. Autobus, którym jedzie do pracy w zakładzie tekstylnym, zderza się z innym autobusem. Mama doznaje wstrząsu mózgu i miesiąc spędza w szpitalu. Kiedy wraca do domu, Ananda ze zdumieniem słyszy:

- Nie jesteś moim dzieckiem. Czego tu chcesz?

Od tej pory mama rzeczywiście zachowuje się jak obca osoba. Wszystko ją drażni, ciągle krzyczy, a jak to nie przynosi jej ulgi, to tłucze dzieci na oślep i czym popadnie. Nieważne: głowa, plecy, pupa, ramię. Nagle trzeba być bezwzględnie posłusznym, bezzwłocznie wykonywać polecenia.

Dwie siostry mamy widzą, że źle się dzieje, więc zabierają do siebie braci Anandy – każda po jednym.

Ananda z Renatą, która przyjęła ją pod swój dach
Ananda z Renatą, która przyjęła ją pod swój dach© WP | Anna Śmigulec

A Ananda? Ot, dziewczynka – może zostać z mamą.

To czas Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, jedynie słusznej partii komunistycznej, cały kraj wyznaje zasadę posłuszeństwa, tu dziecko jest własnością rodzica.

Kiedy Ananda przebąkuje w szkole, że mama ją bije, słyszy:

- Widocznie miała powód. Słuchaj mamy.

Tu liczy się, czy obywatel należy do partii i ciężko pracuje. A obywatelka Razina należy i pracuje. I na zakładzie nikogo nie bije.

Tymczasem w domu coraz gorzej. Mamę wszystko wkurza. Najbardziej istnienie Anandy.

Dziewczynka nie może mieć swojego zdania, ani nawet zakładać tego, na co ma ochotę. Ubrania wybiera mama i bez dyskusji.

Również wtedy, gdy mówi:

- Nie mam dla ciebie jedzenia.

Pewne w życiu Anandy są tylko obiady w szkole. Bo rodzic każdego dziecka musi je opłacać. I bez dyskusji. Śniadania, podwieczorki, kolacje? Czasem mała dostanie coś od sąsiadów, czasem od cioci lub dobrych ludzi, a w lecie chodzi na czereśnie, jabłka czy śliwki.

Jej oceny to ledwo tróje, w domu nie ma jak się uczyć, bo codziennie przemoc i poczucie zagrożenia.

Opuszczona przez matkę fizycznie i emocjonalnie, zmienia szkołę na wieczorową. Teraz w dzień pracuje, a wieczorem się uczy.

Ananda z Haną i Daną, grzywaczami chińskimi, które zabrała z Ukrainy
Ananda z Haną i Daną, grzywaczami chińskimi, które zabrała z Ukrainy© WP | Anna Śmigulec

Któregoś dnia, kiedy ma 15 lat, wraca do domu, a mama znowu czymś wkurzona, szarpie ją za włosy. Ananda czuje, że jest na krawędzi. Że nie chce tak dłużej żyć.

Idzie na dach ich 9-piętrowego bloku. Patrzy w dół.

- Będzie bolało – słyszy wewnętrzny głos. - Cofnij się.

Jest zdziwiona. Ciekawa, co to takiego: ten głos, którego wcześniej nie znała.

Psycholog powiedziałby: instynkt samozachowawczy. Ale Ananda ma 15 lat i rozpaczliwie potrzebuje czegokolwiek lub kogokolwiek, kto nadałby jej życiu sens. Idzie więc do cerkwi. Coś słyszała o Bogu, coś dzwoni, ale nie wie, w którym kościele. W jej rodzinie się nie chodziło. Bo jej mama to "komunistka i bezbożnica". Bo partia i Kościół wykluczają się nawzajem w sowieckiej Ukrainie.

Naznaczona

- To doświadczenie ukształtowało całe moje życie – tłumaczy dziś Ananda. - To dlatego poszłam na psychologię. Chciałam zrozumieć moją mamę. Dlaczego tak mnie traktowała, dlaczego mnie nie kochała? Dlatego też tak długo studiowałam i to różne kierunki. Bo w dzieciństwie nie mogłam się uczyć, nie miałam warunków.

Ananda pokazuje dyplomy: najpierw studia biznesowe. Później psychologia na prestiżowym Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym im. Łomonosowa (online, jeździła tylko na egzaminy).

Równocześnie szukała Boga. Na początku w prawosławnej cerkwi. Zaczęła czytać Biblię i się rozczarowała. Bo zauważyła przepaść między tym, co w Piśmie Świętym, a co w cerkwi. Później sięgnęła po Torę. Później dołączyła do wspólnoty Kriszna i z nimi pojechała do Indii. Tam trafiła na buddystów i została na siedem lat w aśramie. Tam oduczyli ją palić i być egoistką.

Przeszła przez tak wiele wspólnot religijnych, że pracę doktorską z psychologii napisała o manipulacji w sektach. W tym celu udawała zwykłą kobietę z ulicy, która szuka wiary. Jeszcze w zeszłym roku była przykładną świeżo pozyskaną wierną u baptystów. Obroniła pracę, dyplom nie zdążył dojść pocztą, bo wybuchła wojna.

Psychologia dała jej wgląd w motywacje ludzi, postanowiła zrobić z tego użytek – stąd produkcja filmowa. Studia licencjackie zrobiła w Szkole Filmowej w Łodzi. Nakręciła filmy o wojnie w Ługańsku, o narkomanach i dzieciach z zespołem Downa. Pracowała przy reklamach, piosenkach, dokumentach i fabułach. Uczyła pisania scenariuszy.

To wszystko pochłonęło ją tak bardzo, że kiedy pomyślała o własnych dzieciach, było już za późno. Tak to tłumaczy. Choć gdyby sięgnąć głębiej, to jej życie nadałoby się na drugą część filmu Andrieja Zwiagincewa: "Niemiłość".

Syndrom

- Renata mi mówi: "Ty nie odczuwasz emocji, nic cię nie interesuje. Tylko siedzisz w swoim pokoju. Chodź, posadzimy kwiaty". Konieszna. Bo jak ja mam się przejmować kwiatami po tym, co przeżyłam? Przecież ja osiwiałam dopiero w czasie wojny. W ogóle wyglądam jak nie ja.

I Ananda pokazuje na Youtube program ukraińskiej telewizji z 2021 r., w którym opowiada o swoim najnowszym filmie. Modna asymetryczna fryzura, makijaż i garsonka – wygląda 20 lat młodziej.

Ta przede mną przypomina bardziej własną ciotkę. Znów moczy ciastko w kawie. Mechanicznie, nie dbając o to, czy nie rozmięknie za bardzo i spadnie do szklanki albo na bluzkę, w drodze do ust. Spadnie, to spadnie. Bomba spadła, trafiło na jej dom, bliscy nie żyją, taki los. Bezradność i apatia.

- Ja mam zespół stresu pourazowego – mówi. - Ja już się nie czuję jak zwykły człowiek.

Ananda opowiada wszystko bez emocji. Nie jak syntezator mowy Irena, tylko rzeczowo i miarowo. Ani razu nie łamie jej się głos, ani razu łzy nie napływają do oczu.

Zamrożenie. Tak nazywają to psychologowie. Człowiek, który doświadczył traumy, wypiera emocje, bo gdyby je dopuścił, nie udźwignąłby ich ciężaru i nasilenia, psychicznie rozpadłby się na kawałki.

Ananda widzi to w detalu:

- Wyobraź sobie: trwa wojna, codziennie spadają bomby, codziennie trwa ostrzał. A ty musisz iść po wodę. Ktoś na twoich oczach dostaje w głowę, ktoś w rękę, ja dostałam w nogę. To wszystko jest straszne. Ale jeśli dopuścisz do siebie ten strach, nie wyjdziesz po tę wodę i wszyscy umrzecie: ty sama i ci, których masz pod opieką.

Kiedy więc Renata mówi: "Idź się umyj", Ananda czuje podskórny strach przed marnowaniem wody. W jej świecie woda oznacza przetrwanie. Jak mogłaby zmarnować wiele litrów pod prysznicem, skoro 20 ml wystarcza do umycia rąk. Ale jak ich nie umyje trzy razy, to oszczędzi 60 ml, a tym już może napoić psa. Rachunek jest prosty. Dlatego Ananda, mimo że 1013 km od Czernihowa, wciąż woli przetrzeć dłonie chusteczkami antybakteryjnymi, niż je umyć.

W potrzasku

Ananda rzadko wychodzi z pokoju. Jeśli już, to do sklepu po papierosy (wróciła do nałogu przez wojnę). Siedzi nad swoim laptopem, próbuje coś nagrywać, montować, pisać. Niby rozumie, że jest bezpieczna, ale zauważa:

- Za każdym razem, jak widzę samolot, spodziewam się, że spadnie bomba i chcę się chować w piwnicy. Tylko że Renata nie ma piwnicy.

Ma za to ogród, w którym mogłyby się bawić psy Anandy. Ale siedzą w pokoju.

- Może ona się boi, że się przeziębią? - zastanawia się Renata. - Bo Hana i Dana, te grzywacze chińskie nie mają sierści. Ich skóra prześwituje i w zależności od światła przybierają różne kolory. Wyglądają jak biegająca biała kiełbasa. Tak czy inaczej, Ananda dba o psy bardziej niż o siebie.

- Wojna nieprędko się skończy – wieszczy Ananda, paląc kolejnego papierosa. - A nawet kiedy się skończy, do czego miałabym wracać w moim kraju? Do domu, który zapadł się jak domek z kart i pogrzebał moją rodzinę? Do studia, które spłonęło? Do mieszkania mamy, które chyba wciąż stoi, ale z resztkami jej mózgu na ścianach?

A u Renaty nie mogę zostać na zawsze. Ona ma swoje życie, pracę, rodzinę i swoje problemy. A ja potrzebuję zamieszkać sama z psami, nie na odludziu, tylko w Krakowie – gdzie tętni życie, są ludzie, biznesy, kultura, gdzie będę mogła pracować. Irina jest teraz w Izraelu. Ewakuowali ją dzień po mnie, przez Mołdawię. Mnie też proponowali wylot do Izraela, ale ja wolę Polskę. Przecież mam polską firmę, tutaj płacę podatki, rozumiem język, choć sama nie mówię płynnie. Ale nikt mnie tu nie zna.

Piszemy teraz z Renatą o grant na film. Pierwszy chcę zrobić o polskich wolontariuszach. Jak nam pomogli z głębi serca. Monika, Paweł i inni, których poznałam w punkcie w Hrubieszowie.

Jak tylko przyjechałam, wzięli moje psy na ręce – każdy po jednym, i zabrali na spacer. Zobaczyli, że jestem ranna i chcieli od razu zaprowadzić do lekarza na miejscu. Ale ja miałam nogi tak brudne, że aż czarne, wstydziłam się, więc powiedziałam: nie trzeba.

Ananda przed domem Renaty z widokiem na Beskid Wyspowy
Ananda przed domem Renaty z widokiem na Beskid Wyspowy© WP | Anna Śmigulec

To uklękli przede mną i nie wstali, dopóki się nie zgodziłam. Lekarka nie była w stanie dojrzeć, co z moją nogą przez ten brud, więc zaczęła myć mi stopy. Czułam się okropnie zakłopotana, chciałam uciekać. Ale ona uspokajała: "Pracowałam na porodówce, widziałam gorsze rzeczy".

Później na noclegu w jakiejś sali sportowej, Paweł – wolontariusz, położył się obok mnie na podłodze i pozwalał, żeby biegały po nim moje psy. "Co ty robisz? Mogą cię obsikać" – tłumaczyłam. A on na to: "Nie szkodzi". Dla chihuahua’y ze złamaną nogą Monika za własne pieniądze kupiła wózek dziecięcy.

I wreszcie Renata. Dała mi dom, jedzenie, kupiła ubrania. O, nawet tę bluzkę, którą mam na sobie, i biustonosz, i legginsy. Załatwiła kulę, bo utykałam, a dzięki niej chodzę już prawie normalnie. O tym chcę opowiedzieć światu. Pewnie, mogę robić co innego, ja umiem ciężko pracować. Ale uważam tak: kto umie sprzątać, niech sprząta. A kto umie robić filmy, niech robi filmy.

Ja znam każdy proces: preprodukcja, produkcja, postprodukcja, koprodukcja, dystrybucja, prawa autorskie, pisanie scenariuszy. Umiem wszystko w tej dziedzinie. Tylko pozwólcie mi pracować.

***

Jeśli chcesz pomóc Anandzie, możesz się skontaktować z Renatą Hawryczenko, która przyjęła ją pod swój dach: rkozan78@gmail.com

Autorka: Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie