Żołnierze w Afganistanie: straciliśmy dowódcę i przyjaciela
Był u nas, w Polskim Kontyngencie Wojskowym w Afganistanie niecałe dwa tygodnie temu. Przyjechał nie tylko z wielkanocnymi życzeniami. Podziękował za mijającą służbę i życzył szczęścia następnej zmianie. Nikt z nas nie pomyślał, że właśnie jemu tego żołnierskiego szczęścia zabraknie...
Baza Ghazni, pierwszy dzień kwietnia.
Wśród towarzyszących ministrowi obrony narodowej osób jest gen. broni Bronisław Kwiatkowski. Na jego twarzy nie widać zmęczenia długotrwałą podróżą. Do każdego z nas kieruje serdeczny uśmiech, wyciąga rękę. Zamienia kilka słów. Podczas oficjalnego spotkania wręcza przywiezione z Polski specjalne podziękowania dla żołnierzy za udział w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Wielokrotnie dziękuje, nie tylko za orkiestrę, ale za całą służbę w Afganistanie. Dodaje wiary, siły i nadziei. Nikomu nawet nie przychodzi na myśl, że to nasze ostatnie spotkanie.
Baza Ghazni, 10. kwietnia.
Między żołnierzami błyskawicznie roznosi się informacja o katastrofie prezydenckiego samolotu. Szok i niedowierzanie. W specjalnie odprawionej mszy świętej uczestniczy każdy, komu pozwalają na to obowiązki. Wielu żołnierzy nie ukrywa swoich emocji. Nawet ci najbardziej doświadczeni, mają łzy w oczach. Tym bardziej, że wielu z nich było z gen. Kwiatkowskim w Iraku. Był ich dowódcą, ale i przyjacielem. Kimś, do kogo można było pójść o dowolnej porze i opowiedzieć o swoich problemach. Choć sam miał mnóstwo obowiązków, potrafił znaleźć czas. W każdym żołnierzu widział człowieka z jego wadami i zaletami. I zawsze starał się pomóc.
"Zawsze był uśmiechnięty"
- Byłem w Iraku na VII zmianie. Wtedy dowódcą zmiany Wielonarodowej Dywizji Centrum Południe był właśnie generał Kwiatkowski. Przez pierwszy miesiąc mojej służby pracowałem w Centrum Operacji Taktycznych jako koordynator przestrzeni powietrznej. Codziennie widziałem się z generałem, przynosiłem mu rozkazy do podpisu i spotykaliśmy się na odprawach – mówi kpt. Marcin Knieć. - Każdego dnia generał pytał: co u mnie, jak się czuję, czy wszystko w porządku. Zawsze był uśmiechnięty. Potem, przez kolejne sześć miesięcy byłem na etacie starszego pilota. Często spotykaliśmy się w śmigłowcu. Przed lotem witał się z całą załogą, pytał o samopoczucie, po każdym wylądowaniu przychodził do kabiny i dziękował za lot - wspomina żołnierz
Generał Kwiatkowski jest jedną z nielicznych osób, o której podwładni nigdy nie powiedzieli złego słowa. Każdy żołnierz, który miał z nim styczność przyznaje, że był on niesamowitym profesjonalistą. Stanowczy, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Każdy chętnie wykonywał jego polecenia, bo wiedział, że decyzje te są staranie przemyślane. Nie tworzył dystansu. Dla niego najważniejszy był żołnierz. Wielu darzyło go najwyższym szacunkiem.
- Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, poczułem się, jakbym stracił nie tylko dowódcę, ale i przyjaciela. To straszna strata, bo niewielu jest takich ludzi – dodaje kpt. Knieć.
- Spotykaliśmy się (z generałem Kwiatkowskim) w śmigłowcu. Z kontaktów z nim pamiętam, że był bardzo konkretny. Ważna była dla niego służba, ale nie odwracał się od ludzi. Był bardzo lubiany przez wszystkich, bo się nie wywyższał – mówi kpt. Marin Miazek, który w Iraku pilotował śmigłowce.
- Lista jego zasług dla polskiej armii jest bardzo długa. Podczas misji w Iraku, udało mu się to, co nie wyszło poprzednikom. Znakomicie nawiązał i polepszył relacje z miejscową ludnością - dodaje wojskowy.
Baza Ghazni, pierwszy kwietnia, kilka minut po 15.00.
Generał Kwiatkowski, wspólnie z pozostałymi członkami delegacji wsiada do śmigłowca. Macha nam na pożegnanie. Ostatni raz.
Anna Pawlak z Sekcji Informacyjno - Prasowej PKW Afganistan, Ghazni