"Znam wojnę, sieroctwo i biedę". 88-latka oddaje niepełnosprawnym każdy grosz
Pani Krystyna ma 88 lat, drewniany dom i półki, które uginają się od statuetek. To niepełnosprawni wręczają jej podziękowania, bo pomaga im od trzydziestu lat. Nie przeszkadza jej niewielka emerytura.
Pani Krystyna mieszka w Krościenku nad Dunajcem, we wsi w Pieninach, gdzie polityków widać tylko na ekranach telewizorów. Jest szanowaną wśród lokalnej społeczności artystką. Pisze wiersze i maluje, kiedyś pracowała jako nauczycielka.
Poza tym znana jest z tego, że każdy grosz oddaje niepełnosprawnym.
Słuchałam i wyłam jak kojot
Wszystko zaczęło się od dzieci z Konina, które przyjechały na ferie do Krościenka. Pani Krystyna recytowała im swoje wiersze. Dzieci siedziały zasłuchane, ale to jeden z dorosłych zaczepił ją po występie. Zapytał, czy mógłby wpaść na herbatę.
Był rodzicem, jednym z nielicznych, którzy towarzyszyli swoim dzieciom. Pani Krystyna opowiadała mu o wierszach. Wtedy on też zaczął mówić o swojej pracy. O tym, że pomaga niepełnosprawnym.
- Pokazał mi zdjęcie pięknej dziewczyny. Miała długie, cudowne włosy. I lewą rękę całą, a prawej w ogóle. Tylko z ramienia wychodziło pięć paluszków. Pan sobie to umie wyobrazić? - pyta łamiących się głosem Krystyna. - I jeszcze nóg nie miała... Słuchałam tego wszystkiego i wyłam jak kojot.
Mężczyzną był doktor Piotr Janaszek. Człowiek, który wypruł sobie żyły pomagając niepełnosprawnym w Koninie. Po tym spotkaniu Krystyna przysięgła sobie, że też będzie pomagać niepełnosprawnym. Do końca życia.
Najpierw, gdy jechali na pielgrzymkę do Lichenia, zarządziła postój w Koninie. Wcześniej napiekła ogromny karton ciastek, zebrała całą torbę ubrań i zabawek. W ten sposób ciężkie pakunki przekazała niepełnosprawnym - podopiecznym doktora Janaszka.
A gdy wygrała w Ludźmierzu konkurs poetycki, dostała 500 tysięcy (starych) złotych. - Wtedy to było bardzo dużo pieniędzy. Calutkie oddałam. Nawet nie tknęłam - opowiada i pokazuje dyplom z 1993 roku. Odtąd pieniądze z konkursów oddawała zawsze.
Zobacz także: Wanda Traczyk-Stawska: nie wolno matek poniewierać!
Często jeździła też do sanatoriów. To również była okazja, aby zebrać parę złotych. - Mówiłam, że jestem poetką i mogę wiersze recytować. Tylko nie chcę w zamian żadnych kwiatów ani słodyczy. Ustawiałam koszyczek i prosiłam kuracjuszy o datki na niepełnosprawnych - wspomina.
Za każdym razem, gdy zebrała się już pokaźna suma, sama jeździła do Konina. - Pan sobie wyobraża, ile przesiadek miałam? Pierwszy pociag do Nowego Targu. Drugi do Warszawy. I dopiero trzeci do Konina. Cała droga z ciężkimi torbami pod pachą.
Pokwitowania wszystkich wpłat wciąż trzyma w pękatej kopercie. - Mam ich chyba z tysiąc - śmieje się, przeglądając papiery.
Z czasem pani Krystyna zaczęła pomagać niepełnosprawnym dzieciom w swojej okolicy. Dzisiaj wspiera cztery fundacje: w Szczawnicy, Bychawie i dwie w Tarnowie.
- Wybieram z banku emeryturę i tak myślę... przecież nie dam dziesięciu złotych. Najmniej daję sto - opowiada. I nie przeszkadza jej to, że co miesiąc sama dostaje niewielką emeryturę.
A gdy pieniędzy brakuje, pani Krystyna maluje obrazy, pisanki, robi świąteczne kartki. Wszystko to oddaje fundacjom. - Niedawno dałam trzy obrazy - mówi dumnie. I chwali się, że jej fundacje pomagają ponad stu dzieciakom.
Znam wojnę, sieroctwo i biedę
Wieści z kraju docierają do pani Krystyny przez ustawiony w kącie telewizor. Tam ogląda też protest osób niepełnosprawnych i ich rodziców.
Pani Krystyna podnosi wzrok na uginające się od statuetek półki i opowiada, jak jej ojciec wyszedł na wojnę i nigdy nie wrócił. - Znam wojnę, sieroctwo i biedę. Zawsze trzeba pochylić się nad nieszczęściem innych - oznajmia ochrypłym już głosem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl