Znajomości to nic złego
Część polityków bez zbędnych pytań zatrudnia osobę, która powołuje się na innego polityka, inni grzmią i potępiają nepotyzm. Jedni i drudzy nie mają racji. Rozmowa z Piotrem Palikowskim, szfem Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami.
Po prowokacjach dziennikarskich, w których okazało się, że niektórzy dyrektorzy lokalnych KRUS-ów gotowi są zatrudniać każdego, kogo poleci im rzekomy znajomy ministra rolnictwa, premier Donald Tusk (i inni politycy) orzekł, że znajomości nie mogą decydować o obsadzie stanowisk.
Ale czy znajomości to rzeczywiście coś złego?
– Skądże znowu! Na Zachodzie taki system, zwany networkingiem, to jeden z najczęstszych sposobów zatrudniania pracowników. W wielu firmach istnieją nawet systemy premiowe – za polecenie zatrudnionego potem pracownika można dostać równowartość jednej lub dwóch pensji. Pracodawców przecież nie stać na błędy rekrutacyjne, często proszą pracowników o polecenie kogoś kompetentnego do pracy.
W Polsce zatrudnianie po znajomości wciąż jednak źle się kojarzy.
– Często bowiem nie rozróżnia się dwóch pojęć. Rzeczywiście naganne jest zatrudnianie po znajomości w sensie upychania kogoś na stanowisku tylko dlatego, że prosi o to on lub ktoś, kogo się słuchamy. Ale rekomendowanie na stanowisko kogoś, za kogo osobiście ręczymy, powinno być coraz bardziej powszechne. Bo przecież jeśli polecimy do pracy kogoś, kto się do tego nie nadaje, sami tracimy wiarygodność.
Nawet jeśli zasada ta sprawdza się w biznesie, w polityce czy administracji publicznej, może budzić kontrowersje.
– Jeśli jest prawidłowo stosowana, nie powinna. Przecież jeśli buduje się jakiś zespół, to aby był on skuteczny, jego członkowie muszą mieć nie tylko kompetencje, ale też wzajemne zaufanie. A to podstawa powodzenia zarówno w biznesie, jak i w polityce.
– not. MIL