Źle się dzieje w Państwie Islamskim?
Wiele wskazuje na to, że kończy się okres początkowego "prosperity" na terenach okupowanych przez dżihadystów z Państwa Islamskiego. Swoją rolę odgrywają oczywiście naloty koalicji zachodnio-arabskiej, walki z Kurdami, wojskiem Baszara al-Asada i szyickimi bojówkami. Jednak islamistom we znaki daje się także widoczny spadek zaufania społeczeństwa i coraz większy deficyt fachowców, którzy chcieliby zamieszkać i pracować na rzecz dobrobytu ich "państwa".
03.12.2015 | aktual.: 04.12.2015 07:31
Jeśli analitycy mówią o różnicy pomiędzy Państwem Islamskim a innymi organizacjami ekstremistów, zawsze wskazują fundamentalny czynnik, który je odróżnia. ISIS, w przeciwieństwie do reszty struktur, jest tworem quasi-państwowym, który efektywnie okupuje obszar na przestrzeni dwóch państw, zbiera podatki wśród ludności, egzekwuje prawa. ISIS stara się więc funkcjonować na zasadach, plasujących je bliżej państwa (kalifatu), a nie eterycznej sieci terrorystów, nastawionych wyłącznie na brutalne ataki i szokowanie opinii publicznej na świecie.
Początkowe sukcesy
Po podbiciu szerokich połaci Syrii i Iraku, w tym kilku dużych miast, islamiści szybko wzięli się za "zarządzanie chaosem", jak nazwał instalowanie nowej administracji dziennik "The New York Times". Dżihadyści w syryjskiej ar-Rakkce, nieoficjalnej stolicy kalifatu, przywracali dostawy prądu, naprawiali transformatory, kanały nawadniające, ulice i chodniki.
Hassan Abu Hanieh, ekspert ds. ekstremizmu islamskiego, tłumaczył, że nawet ludność, która nie popierała ich ideologii, była na początku zadowolona, bo do ich miasta zawitały usługi i wygody nie widziane od czasu wybuchu wojny domowej w Syrii. - (Państwo Islamskie) było w stanie dać pewną stabilność, karać przestępców i egzekwować system prawny. Zwykli ludzie nie chcą niczego ponadto - opisywał klucz do początkowych sukcesów na łamach "NYT". "Zwykli ludzie", czyli w tym przypadku sunnici, którzy o ile przyjmą surowe zasady Państwa Islamskiego, są w stanie przetrwać w "kraju" dżihadystów. Restrykcyjne zasady szariatu zakazują muzyki, więc słucha się jej tylko po cichu i tylko we własnych czterech ścianach. Papierosy kupuje się tylko od zaufanych sprzedawców, którzy też nie handlują z przypadkowymi osobami (palenie i sprzedaż tytoniu to przestępstwo), itd.
Wiele źródeł dochodu
W okresie "prosperity" ISIS uruchomiła linie autobusowe z ar-Rakki do irackiego Mosulu, gdzie na nowo otworzyło luksusowy hotel, w którym nowożeńcom przysługiwał trzydniowy darmowy pobyt. W całym "kraju" islamiści zaczęli pobierać podatki i "cła" na granicach, czerpano środki z przemytu dóbr i surowców, w tym ropy naftowej, wlepiano mandaty za moralne występki, rozwinęła się biurokracja, a wśród członków zradykalizowanej muzułmańskiej światowej diaspory znalazło się wielu chętnych do zamieszkania na terenie kalifatu. Wydawało się, że państwowa machina nabiera tempa i nikt nie będzie w stanie jej zatrzymać.
Jak szacowały amerykańskie służby, przemyt, sprzedaż ropy, szabrowanie bogactw, porwania dla okupu, wynajem nieruchomości i rozbudowany system podatkowo-mandatowy przynosił islamistom około 1 mld dol. w skali roku. Chociaż wiele osób uważa, że ta liczba jest mocno zaniżona i w rzeczywistości z opodatkowania samej tylko działalności gospodarczej swoich obywateli ISIS zyskuje 800-900 mln dol, czyli ok. dwa razy więcej niż z ropy. Właśnie dlatego niektórzy eksperci oceniają, że nawet odcięcie Państwa Islamskiego od przemysłu naftowego nie sprawi, że organizacja i jej "kraj" zbankrutują, ponieważ źródła dochodów z okupowanych terenów są zbyt zdywersyfikowane. Co więcej, ISIS w przeciwieństwie od większości terrorystycznych islamskich organizacji, nie jest zależna od wpłat indywidualnych sponsorów.
Z tego wynika, że aby ukrócić rozwój kalifatu niezbędny jest kryzys finansów wewnętrznych na wielu poziomach.
Ryba psuje się od głowy?
Nasilenie bombardowań, w tym precyzyjne uderzenia na pola naftowe oraz sukcesy Kurdów w walkach lądowych z ekstremistami, sprawiły, że "prosperity" Państwa Islamskiego zdaje się gasnąć. Zwrócił na to uwagę Ben Hubbard, bliskowschodni korespondent "The New York Times", który zdobył świeże relacje kilku niedawnych uciekinierów z kalifatu.
- Myśleliśmy, że oni chcą się pozbyć reżimu, ale okazało się, że są złodziejami - mówił anonimowy technik, pracujący przy naftowych instalacjach. Mężczyzna przez 20 lat pracował w zawodzie. Po rozpoczęciu wojny domowej władze Syrii przestały wypłacać mu wynagrodzenie (ok. 150 dol. miesięcznie). Gdy dżihadyści opanowali część Syrii i Iraku, zaproponowali mu wypłatę w wysokości najpierw 450 dol., a później 675 dol. Nawet gdy strażnicy przyłapali go na paleniu papierosów, mężczyzny nie spotykały żadne konsekwencje ze względu na jego umiejętności. Należał więc do uprzywilejowanej elity, ale mimo tego zdecydował się opuścić tereny okupowane przez Państwo Islamskie.
Był rozgoryczony tym, że aparat quasi-państwa wykorzystuje pieniądze przede wszystkim do prowadzenia wojny, zapominając o odpowiedniej edukacji dla dzieci i służbie zdrowia. Dlatego, choć początkowo dał się skusić na pozostanie w rodzinnych stronach, przejętych przez Państwo Islamskie, opłacił przemytników, którzy wywieźli go do Grecji przez Turcję. - Migruje tak wiele ludzi. ISIS chce budować nowe społeczeństwo, ale zostaną sami - uzupełnia inny Syryjczyk, który uciekł z Dajr ez-Zaur.
Porażki na frontach sprawiły, że niektórzy bojownicy Państwa Islamskiego zdezerterowali. Zła passa odbiła się także na ich osobistych finansach, bo z ostatnich doniesień wynika, że ISIS musiało obniżyć żołdy swoich "żołnierzy".
Głód specjalistów
Anglojęzyczne czasopismo kolportowane przez dżihadystów - "Dabiq" - jeszcze rok temu apelowało, że "kalifat potrzebuje ekspertów, specjalistów i fachowców". Jednak wydaje się, że nie tylko nie jest w stanie ich przyciągnąć, ale nawet traci dotychczasowych. Hubbard przywołuje dwa znane mu przypadki, w których osoby lojalne wobec ISIS - pracownik budowy i sprzedawca daktyli - pracują odpowiednio jako szef służb medycznych i kierownik pola naftowego. Szpitale mają problemy z funkcjonowaniem, ze względu na liczne ucieczki lekarzy oraz zakaz leczenia kobiet przez mężczyzn.
Także system podatków robi się coraz bardziej dokuczliwy. Zakat, czyli koraniczna jałmużna, jest naliczana corocznie w wysokości 2,5 proc. od całości majątku. Tymczasem Państwo Islamskie już dawno ustaliło ten podatek na 10 proc., a dodatkowo ściąga "haracz" od rolników i przedsiębiorców, od których pobiera część plonów i produktów. ISIS tłumaczy, że tego wymagają wyjątkowe, wojenne warunki, w których rodzi się kalifat.
Sęk w tym, że obietnica ochrony i porządku, którą składało Państwo Islamskie sunnickim mieszkańcom, wydaje się coraz bardziej mglista i odległa, a aparat represji coraz silniejszy. - Poparcie społeczeństwa jest ważne i oni go nie mają. Ludzie słyszeli od nich wiele dobrych słów, ale nie nie widzą żadnego dobra, które by z nich wynikało - podsumowuje inny uciekinier w rozmowie z "NYT".