Zła diagnoza lekarza mogła kosztować Krystiana życie. "Jeszcze doba i byłoby za późno"
Krystian zaczął mocno kaszleć. Pierwsza wizyta u lekarza rodzinnego i diagnoza - kaszel alergiczny, leczenie: inhalacja. Trzy tygodnie później okazało się, że krew chłopca w 96 proc. zajęta jest przez komórki białaczkowe. - Jeszcze doba i byłoby za późno - mówi Wirtualnej Polsce mama 14-latka.
07.03.2017 | aktual.: 08.03.2017 21:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po pierwszej wizycie u lekarza przez kolejne tygodnie stosowali się do zaleceń lekarza - specjalne inhalacje i cierpliwość. Ale Krystian kaszlał coraz mocniej. Był blady, bardzo szybko się męczył. Przychodził ze szkoły i od razu kładł się spać. Nigdy wcześniej tego nie robił. W nocy miał duszności. - Znów poszliśmy do lekarza. Pani doktor zaleciła badania krwi. Bałam się, że to anemia - wspomina mama Krystiana. Dwie godziny po badaniu dostała telefon od kierownika laboratorium, by natychmiast przyjechać po wyniki. - Usłyszałam, że są bardzo złe i nie można czekać nawet doby, bo będzie za późno. Byłam przerażona, ale cały czas myślałam, że chodzi o ostrą anemię - wspomina.
"Czy ja umrę?"
Gdy Krystian trafił na oddział, lekarze od razu przeprowadzili punkcję. Jego krew w 96 proc. zajęta była przez komórki rakowe. - Padła diagnoza: białaczka. Więcej już nic nie słyszałam i nic nie widziałam. Prawdopodobnie siedziałam na środku korytarza i krzyczałam, że lekarze się pomylili - opowiada mama chłopca. - Mieli rację. Jeszcze doba i byłoby za późno - dodaje. Gdy kolejne badania potwierdzały ostrą białaczkę limfolpastyczną przyszedł czas, by i Krystian się o niej dowiedział. W asyście psychologa lekarz poinformował chłopaka o stanie zdrowia. - Zadał wtedy tylko jedno pytanie: pani doktor, czy ja umrę? - mówi Wirtualnej Polsce mama 14-latka.
Jest przy łóżku syna 24 godz. na dobę, dlatego zamknęła mały sklepik, który był jej jedynym źródłem dochodu. - Zaczęłam się zastanawiać, jak dam radę, ale nie chciałam żadnej pomocy. Stwierdziłam, że to byłoby jak żebranie, a ja przecież zawsze radziłam sobie sama. Oszczędności topniały w mgnieniu oka - mówi.
W szpitalu zaprzyjaźniła się z inną matką, która powiedziała: "nie martw się, ja ci pomogę". Nie spodziewała się, że akcja Żanety odniesie taki sukces. Nikt nie stoi przecież z puszkami, nie namawia do wrzucania "co łaska", bo ludzie prawdopodobnie przechodziliby obok obojętnie. Mają dosyć takich zbiórek. Są za to góry ciast, ciasteczek, babeczek. I ogromny sukces.
Dziesięć na dziesięć
Na kolejkowej liście znajduje się już 300 osób z Łomży i okolic, którzy w gotowości trzymają swoje piekarniki. Po kolei pieką słodkości, po które przyjeżdża Żaneta i sprzedaje je na ulicy. Każdy wypiek udaje się sprzedać do ostatniego kawałka. - Akcja trwa od trzech tygodni. To bardzo krótko, ale odzew jest niesamowity - mówi Wirtualnej Polsce Żaneta.
Sama ma chorego syna i dobrze wie, z jakimi problemami musi zmierzyć się mama Krystiana. Spotkały się zresztą na tym samym oddziale. - Zbieramy do puszek do końca marca. Na koniec miesiąca zliczymy wszystkie pieniądze i przekażemy na subkonto Krystiana. Planujemy też duży koncert charytatywny - dodaje.
A pieniądze są potrzebne, bo już w pierwszym dniu nagłośnienia akcji znalazł się dla Krystiana dawca. Ocena zgodności: 10/10. Zanim jednak lekarze zdecydują się na przeszczep, chłopak musi przyjąć trzy dawki bardzo silnej chemii.
"Łomża, to jest Łomża"
- Krystian zakończył właśnie kolejny protokół wlewów. Jest w złym stanie. Nie da się tego opisać. Najgorzej jest stać z boku, patrzeć na cierpienie dziecka i nie móc mu pomóc - mówi mama chłopaka. Nie może powstrzymać łez. Brakuje jej sił, bo nie spała od trzech nocy. Opowiada, że mobilizacja mieszkańców Łomży stawia ją do pionu i daje nadzieję. - Tu nawet nie chodzi o pieniądze, ale o wsparcie. Codziennie dostaję wiadomości z pytaniem o zdrowie Krystiana. To bardzo budujące, że nie jesteśmy z tym wszystkim sami - opowiada.
14-latek musi przyjąć jeszcze dwie dawki chemii, dopiero później, gdy jego stan się poprawi, będzie mógł wyjechać do Bydgoszczy na przeszczep. - Prawdopodobny termin to czerwiec tego roku. Ale to nie będzie koniec. Przez kolejne dwa lata czekać nas będą kontrole w tamtejszym szpitalu - mówi mama chłopaka. Krystian akcję zorganizowana przez Żanetę obserwuje w internecie. - Łomża, to jest Łomża. Nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi. Dziękuję wszystkim - mówi.