Trwa ładowanie...
22-03-2013 14:16

Zimbabwe ma nową konstytucję. Czy to początek zmian w kraju Roberta Mugabego?

Około 96 proc. głosujących powiedziało "tak" nowej konstytucji, której projekt popierały wszystkie środowiska polityczne. Czy to oznacza, że Zimbabwe wreszcie wyjdzie na prostą? A może to tylko okazja do przegrupowania sił Roberta Mugabego? 89-letni dyktator, który pozostaje u władzy od ponad trzech dekad, już zapowiedział, że w zbliżających się wyborach będzie "walczyć jak zranione zwierzę". Jego rywalem będzie "afrykański Wałęsa" Morgan Tsvangirai, na którego błyskotliwej karierze cieniem kładą się przygodne miłostki i romanse.

Zimbabwe ma nową konstytucję. Czy to początek zmian w kraju Roberta Mugabego?Źródło: AFP, fot: Alexander Joe / Files
d1vfpyh
d1vfpyh

Zagłosować mogło ponad sześć milionów ludzi. Zrobiła to połowa. Innych powstrzymała obojętność, znużenie polityką, może lenistwo. No i strach.

Zimbabweńczycy przyzwyczaili się, że za każdym razem, gdy idą do urn, leje się krew. Wielu wolało zostać więc w domach. Po co kusić licho?

Na szczęście, 16 marca do żadnej większej tragedii nie doszło. Tym razem obywatele Zimbabwe nie wybierali rządu czy prezydenta, lecz odpowiadali na proste pytanie: czy zgadzasz się na przyjęcie nowej konstytucji?

Było to coś, do czego zachęcali ich - z niespotykaną zgodnością - politycy z niemal każdej partii. Naród posłuchał; około 96 proc. głosujących odpowiedziało "tak".

d1vfpyh

Nowa ustawa zasadnicza nie zmieni jednak kraju sama z siebie. Do tego będą potrzebne wybory. A te mogą potoczyć się bardzo źle. Tak jak pięć lat temu.

Najlepsza broń

Zimbabweńczycy naprawdę mieli dość. Bezrobocie przekraczało 90 proc., półki sklepowe świeciły pustkami, a inflacja osiągała tak absurdalny poziom, że używanie gotówki traciło jakikolwiek sens. Jedno z lepiej rozwiniętych niegdyś państw Afryki chodziło spać głodne, umierało na AIDS i cholerę, a do tego było całkowitym bankrutem. Przewidywana średnia długość życia spadła do 36 lat. W 1980 roku wynosiła ponad 59 lat.

Mimo że od dawna karmiono ich teoriami o "zachodnich spiskach", mieszkańcy Zimbabwe coraz częściej winą za swą niedolę obarczali rządzącego od prawie trzech dekad Roberta Mugabe i jego ZANU-PF. Kiedy w marcu 2008 roku nadszedł czas wyborów, po raz pierwszy większość z nich zagłosowała na opozycję - Morgana Tsvangiraia i jego Ruch na Rzecz Demokratycznej Zmiany (MDC). Ale to nie wystarczyło, by skruszyć reżim.

Gdy tylko pojawiły się pierwsze wyniki, politycy ZANU-PF robili wszystko, by opóźnić ogłoszenie ostatecznych rezultatów. W tym czasie powiązani z władzą bojówkarze (określający się często jako "weterani wojenni", chociaż część z nich nie mogła nawet pamiętać walk o niepodległość z lat 70.) uprowadzali, torturowali i palili domy działaczy oraz sympatyków MDC. W ciągu kilkunastu dni szpitale zapełniły się ofiarami okrutnych pobić i gwałtów. Po miesiącu komisja wyborcza wydała oficjalny komunikat: Tsvangirai - 48 proc., Mugabe - 43 proc.. Oznaczało to, że konieczna będzie druga tura.

d1vfpyh

Początkowo szef MDC chciał walczyć dalej. W obliczu nasilających się represji postanowił jednak zrezygnować. - Nie mogę prosić ludzi, by na mnie głosowali, skoro mogą stracić przez to życie – tłumaczył. W powyborczych pogromach zginęło około 200 osób. Rannych liczono w tysiącach. Wydarzenia te przypomniały o innej tragedii, która spotkała przeciwników Mugabe. W połowie lat 80. wysłane przez dyktatora oddziały zabiły co najmniej 10 tysięcy cywilów mieszkających w Matabelelandzie, rzekomym bastionie wyklętej organizacji ZAPU (sojusznika ZANU z czasów wojny wyzwoleńczej). Chociaż w 2008 roku liczba ofiar była znacznie niższa, cel - zamknięcie ust wrogom tyrana - i metody pozostały takie same.

Trudno być nam ze sobą

Jawne oszustwo wywołało gniew społeczności międzynarodowej. USA i UE nałożyły nowe sankcje na polityków ZANU-PF i namawiały do tego samego Radę Bezpieczeństwa ONZ (Rosja i Chiny się na to nie zgodziły). Unia Afrykańska i Wspólnota Rozwoju Afryki Południowej (SADC) naciskały, by Mugabe podzielił się władzą. Po kilku miesiącach ostrych negocjacji, na początku 2009 roku utworzono rząd jedności narodowej. Stary dyktator zachował fotel prezydenta, a dla Tsvangiraia przygotowano zlikwidowane przed laty stanowisko premiera. ZANU i MDC podzieliły się ministerstwami. Wyzwań nie brakowało, bo kryzys gonił kryzys: w przemyśle, rolnictwie, szkolnictwie, służbie zdrowia.

Oprócz stawiania państwa na nogi, rząd musiał zająć się też pisaniem nowej konstytucji, która była niezbędna do przeprowadzenia kolejnych - tym razem uczciwszych - wyborów. Tworzenie ustawy zasadniczej miało potrwać 18 miesięcy. Zabrało cztery lata.

d1vfpyh

Powód był jasny. ZANU chciało jak najmniej zmian, MDC liczyło na niemal całkowite przemodelowanie systemu. Główne różnice dotyczyły m.in. zakresu władzy prezydenta, ochrony praw człowieka oraz kwestii majątków, które po 2000 roku zaczęto masowo odbierać białym farmerom (co w dużej mierze przyczyniło się do zapaści gospodarki).

Współpraca między wymuszonymi koalicjantami nigdy nie układa się dobrze. Ruch Tsvangiraia od początku skarżył się na prześladowania ze strony mugabistów, którzy zachowali kontrolę nad resortami siłowymi. Uzbrojone oprychy rozbijały polityczne wiece MDC, a tajniacy znienawidzonej CIO (Centralnej Organizacji Wywiadowczej) regularnie nękali niepokornych dziennikarzy, aktywistów i działaczy. Wielu z nich lądowało za kratkami na podstawie groteskowych zarzutów (np. za "utrudnianie pracy" policjantom, którzy zabierali się za przeszukiwanie domu bez nakazu), dochodziło też do niewyjaśnionych zniknięć i morderstw.

ZANU-PF z kolei powtarzało, że popierany przez Zachód MDC nie dba o Zimbabwe, lecz promuje obce interesy.

d1vfpyh

Poślizg w pracach nad nową konstytucją rodził wiele obaw - chociażby o to, że nie uda się przeprowadzić wyborów nim minie kadencja rządu przejściowego. Gdyby tak się stało, Zimbabwe niemal na pewno czekałyby kolejny polityczny kryzys. Obie strony dogadały się więc właściwie w ostatniej chwili - w styczniu przyjęto ostateczny, wielokrotnie zmieniany projekt, a w marcu zaakceptowali go Zimbabweńczycy. Elekcje odbędą się najprawdopodobniej w lipcu. - Te cztery lata były torturą, nie chciałbym kolejnego rządu koalicyjnego (z ZANU-PF - przyp.) - komentował Morgan Tsvangirai.

Nie może być jednak pewny wygranej. Wiele się przez ostatnie lata zmieniło. Również w nim samym. Niepewność

Jeszcze nie tak dawno lidera MDC nazywano "afrykańskim Wałęsą"; niektórzy wymieniali go nawet w jednym rzędzie z Nelsonem Mandelą. Jego legenda budowała się stopniowo - w ciągu trzech dekad z nieszczególnie wykształconego górnika i zwolennika Mugabe stał się zbuntowanym związkowcem i opozycjonistą, wielokrotnie więzionym i torturowanym (zimbabweński dziennikarz, który w 2007 roku przekazał zachodnim mediom film ukazujący pokiereszowaną twarz Tsvangiraia, został brutalnie zamordowany). Czym bardziej cierpiał, tym większy szacunek zdobywał - tak w Zimbabwe, jak i na świecie. Ale nic nie trwa wiecznie.

d1vfpyh

Krótko po tym, jak objął stanowisko premiera, Tsvangirai przeżył prawdziwy dramat – w kierowany przez niego samochód uderzyła ciężarówka. W wypadku zginęła jego żona. Nim minął rok od jej śmierci, szef MDC wpadł w wir przygodnych miłostek i romansów, w tym z prawie trzykrotnie młodszą kobietą, której spłodził dziecko.

Czytaj więcej: Premier miał harem kochanek?

Chcąc zaspokoić potrzeby kolejnych partnerek, Tsvangirai porzucił też swój dawny, skromny styl życia i przeprowadził się do luksusowej rezydencji. Gdy do sądów zaczęły trafiać pierwsze pozwy ze strony porzuconych przez niego niewiast, wielu Zimbabweńczyków poczuło obawę: czy człowiek, który nie potrafi już zbudować stabilnego związku, będzie potrafił odbudować zrujnowany kraj? Wątpliwości te z lubością podsycają propagandyści ZANU-PF, a popularna pro-reżimowa gazeta "Herald" uczyniła z miłosnych perypetii Tsvangiraia jeden ze swoich głównych tematów.

Reformy ekonomiczne (m.in. zmiana waluty na amerykańskiego dolara) wprowadzone przez rząd przejściowy pozwoliły okiełznać inflację i złagodzić skutki kryzysu w gospodarce. Zagraniczne pożyczki - np. 400 mln dol. od MFW - polepszyły kondycję służby zdrowia. Sukcesy te nie są jednak wystarczająco spektakularne, by Zimbabweńczycy uznali polityków MDC za zbawicieli. Szczególnie, że im też nie udało się uniknąć zepsucia władzą - pod ich adresem padały już oskarżenia o korupcję, a pod koniec 2012 roku to właśnie posłowie Ruchu najgłośniej domagali się przyznania parlamentarzystom dodatku mieszkaniowego w wysokości 21 tys. dol. Nie potrafili za to walczyć z podobną werwą o 5-procentową podwyżkę, której żądali pracownicy sektora publicznego.

d1vfpyh

Czy te problemy mogą sprawić, że Zimbabweńczycy zapomną o grzechach Mugabego? Część sondaży mówi, że tak właśnie się dzieje. Nowa konstytucja zakłada, że prezydent może pełnić swą funkcję przez dwie pięcioletnie kadencje. Ale prawo działa wstecz. Przy pomyślnych dla siebie wiatrach, Mugabe mógłby dołożyć więc do swoich 33 lat rządów kolejną dekadę. Odchodząc na emeryturę, miałby 99 lat. Podczas niedawnych urodzin przyznał, że czuje się samotny. - Wszyscy moi dawni towarzysze odeszli z tego świata. Zostali tylko młodzi, czuję tę różnicę - mówił.

Nie przeszkadza mu to jednak w zapowiadaniu, że przed wyborami ZANU-PF będzie "walczyć jak zranione zwierzę". Patrząc na historię Zimbabwe - nie wróży to nic dobrego.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

d1vfpyh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1vfpyh
Więcej tematów