Zielnowo w żałobie po śmierci Leppera
Przepasana kirem tablica z napisem Zielnowo wita przyjezdnych. W tej pomorskiej wsi, zwanej kolebką Samoobrony, mieszkał Andrzej Lepper. Był dobrym sąsiadem, dobrym rolnikiem - wspominają sąsiedzi. Są wstrzemięźliwi; ani o rodzinie, ani o samej śmierci nie chcą mówić.
Niedowierzanie - tak opisuje reakcję mieszkańców wsi na wieść o samobójczej śmierci Andrzeja Leppera, ich sąsiada - sołtys Zielnowa Justyna Osses. - Dla nas tutaj to tragedia. W niedzielę msza w Krupach i modlitwa w jego intencji. Wieś była z niego dumna, był lubiany - dodaje. Zapewnia, że rodzina ma wsparcie w mieszkańcach Zielnowa i wie o tym. Jedyne, czego oczekują, to spokoju w przeżywaniu tragedii.
Pytana, czy przedstawiciele władz lokalnych lub krajowych kontaktowali się z nią po śmierci Andrzeja Leppera w sprawie ewentualnej pomocy rodzinie, wspomina tylko o jednym telefonie z Darłowa.
Nie informuje, czy zapadły już decyzje co do pochówku. Rodzina sobie nie życzy - wyjaśnia.
"Starał się o lepsze drogi. Nie wyszło"
Zielnowo to niewielka wieś, przed wojną niemiecka, po wojnie - pegeerowska. Około 20 domów, 77 mieszkańców. Zdarza się tu zabudowa szachulcowa. Jak wszędzie, niektóre domy zadbane, inne nie. Jeden czy dwa wyglądają na opuszczone. Na podwórkach samochody, stoją nadmuchiwane baseny, w których kąpią się dzieci. Stodoły często murowane. W środku wsi mała świetlica, w blaszaku, w którym niegdyś był sklepik. Dookoła pola, nieużytki. Kawałek od wsi - ściana lasu.
Drogi prowadzące do wsi w złym stanie. Co chwila znak: Uwaga, zły stan techniczny drogi.
Podupadłe 23-hektarowe gospodarstwo rolne w Zielnowie Lepper przejął w 1980 roku, potem stopniowo je powiększał. Chciał nam pomóc i starał się o lepsze drogi, ale nie wyszło - mówi sołtys Justyna Osses.
"Uwaga groźny pies!"
Posesja Lepperów to rozległy teren. Przy bramie ostrzeżenie: Uwaga groźny pies! Do zabudowań prowadzi zadbana, obsadzona roślinami alejka. Na podwórku sprzęt rolniczy. W obejściu konie. W gospodarstwie hodowano bydło, bizony, strusie, owce.
To już nie to samo gospodarstwo co dawniej - mówią mieszkańcy. Ciężko doglądać, gdy jest się daleko i ma się na głowie inne problemy - tłumaczą.
Większość niechętnie mówi o zmarłym. Nie chcą też opowiadać o rodzinie.
W internecie z łatwością można znaleźć artykuły sprzed kilku lat, gdy Lepper wszedł do wielkiej polityki, został wicemarszałkiem, ministrem, wicepremierem, a w nich nie zawsze pochlebne opinie sąsiadów, niektóre nawet pełne zawiści. Dziś nie mówią źle, raczej wcale. Ale - jak powiedział jeden z nich - każdy zmówi za Leppera pacierz.
Ludzie modlili się pod krzyżem z kapliczką na rozstaju, przed domem Lepperów wieczorem, nie chcieli, by oglądali ich dziennikarze - mówi sołtys.
Mieszkańcy Zielnowa drugiego dnia po śmierci ich sąsiada są już zmęczeni pytaniami. Chowają się w domach.
Był dobrym sąsiadem, dobrym rolnikiem, kiedy trzeba pomagał, rozmawiał z każdym. Ale trudno, żeby ktoś wszystkim dogodził. Był przecież normalny człowiek - to najczęściej powtarzane opinie. Nie chcą opowiadać o chorobie jego syna ani o kłopotach finansowych. Każdy w tych czasach ma problemy finansowe - twierdzą.
Nie mogę złego słowa powiedzieć - mówi pan Romulad, który wraca do Zielnowa z grzybobrania. Pracowałem u niego na gospodarce. Zawsze po robocie był obiad. Nawet jak poszedł w ministry to zagadał, pytał, co słychać - wspomina.
Większość we wsi nie może uwierzyć, że odebrał sobie życie. - To dziwne, znając jego charakter - twierdzi pan Romuald. Jedna z sąsiadek rodziny Lepperów mówi, że jeszcze w środę rozmawiała z nim. Był pełen życia, miał powody, by żyć - przekonuje.
"W polityce i mafii to żyje się dobrze, ale krótko"
Tadeusz Bożewski, który razem z Lepperem zakładał Samoobronę, wspomina, że osiedlił się rok przed nim w Zielnowie. Pomagałem mu rozpakowywać samochód z gratami, gdy przyjechał. Lepper też pomagał, jak każdy, a może nawet bardziej. Mówiliśmy do siebie po imieniu. Potem, gdy poszedł w politykę, już nie wypadało - dodaje. Niektórzy pytali, po co się pchał w gumiakach i tej kraciastej koszuli w politykę, a ja wam mówię, niejeden w gumiakach jest lepszy od tego w krawacie - przekonuje.
Wspomina początki Samoobrony: - Szliśmy z Krup z kościoła tą drogą. Radziliśmy między sobą, co zrobić. Dwóch nas było. Za mało. Poszliśmy do Muszyńskiego. Kilku poparło. Pierwszy protest był przy urzędzie gminy w Darłowie, potem były następne. Władza słucha dopiero po kilku razach - opowiada.
- Czemu protestowaliśmy? Kredyty trzeba było spłacać. Woda z pobliskiej Wieprzy wylała, wszystko zgniło. Kto nie spłacił, szedł z torbami. Jak się ma 20 hektarów i nie idzie z tego wyżyć, to co mieliśmy robić - pyta. Z bólu, krzywdy i krzyku powstała Samoobrona - podsumowuje Bożewski.
Na pytanie, czy polityka mogła skrócić życie Leppera odpowiada: polityka to jak pływanie, jeśli jest się w pół drogi trudno zawrócić, a dopłynąć do brzegu też ciężko. Jego zdaniem, gdyby Lepper wycofał się w porę, pewno by dziś żył. W polityce i mafii to żyje się dobrze, ale krótko - dodaje. Zapytany, czy wieś włączyła się w żałobę, jak to dawniej było, twierdzi, że obyczaje nadal są. - Te trzy puste noce przed pogrzebem, gdy ludzie siedzą razem, modlą się, śpiewają. Ale nie ma jeszcze ciała. Tu się nic nie zmienia - przekonuje. Nie wierzę, że znajdzie się tu taki ktoś, kto nie zmówi za niego pacierza - podkreśla.
Lepper - główny temat dla ławeczki
W niedalekich Krupach, 2 km od Zielnowa, przed sklepikiem siedzi kilku mężczyzn na ławce. Lepper to teraz główny temat - przyznają. Wspominają, że Lepper podarował kościołowi ołtarz, nowe drzwi, a wsi wóz strażacki, gimbus.
Jeśli tylko był w domu, na msze przyjeżdżał zawsze, starym oplem, normalnie, jak człowiek, bez ochrony. Normalny facet, pogadał z każdym, przed mszą i po niej, każdemu podał rękę, z każdym się przywitał - opowiadają.
Intencja już była zamówiona - mówi ks. Andrzej Wróblewski, proboszcz z Starego Jarosławia, parafii zmarłego. - Szykuję się ze wspomnieniem na pogrzeb. Rodzina chce, by był pochowany tu blisko - dodaje. Nie mogłem spać po tej wiadomości o śmierci Leppera, nie mogę się pozbierać - mówi wyraźnie wzruszony.
- Bywałem w tym domu, nie tylko z kolędą. Rozmawiałem z rodziną po tej tragedii kilka razy. Polityka ich zawsze onieśmielała, to ludzie zdystansowani. Dzieci są pokorne, w dobrym tego słowa znaczeniu. Wszystkie z wykształceniem, odnosiły sukcesy w nauce. Bardzo dobra rodzina, oni są po prostu sobą, a pani Irena jest dzielną kobietą. Ważne, żeby się podnieśli po tym nieszczęściu. I podniosą się - wierzy duchowny.