PolskaZgryz w PiS

Zgryz w PiS

W Prawie i Sprawiedliwości pojawiają się nieśmiałe różnice zdań. Coraz bardziej widoczne.

Zgryz w PiS
Źródło zdjęć: © AFP

25.01.2007 06:00

Myli się ten, kto wierzy w wizerunek PiS jako partii jednomyślnej i monolitycznej. Owszem, na zewnątrz wciąż mówi jednym głosem swego szefa - prezesa Jarosława Kaczyńskiego, ale wewnątrz toczy się cicha wojna domowa. Oprócz wianuszka partyjnych aparatczyków wiernych prezesowi pojawiają się niezadowoleni z polityki braci Kaczyńskich. Jedni buntują się przeciwko najbliższym przybocznym wodza, inni przeciwko polityce Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kolejni stanowią grupę odrzuconych skupioną wokół Kazimierza Marcinkiewicza. Na to wszystko nakłada się różnica zadań między samymi braćmi.

Brat bratu iskrą

Może to jeszcze nie szorstka przyjaźń Kwaśniewskiego z Millerem, ale między bliźniakami iskrzy. Gdy prezydent Lech podpisał ustawę o prawie do wetowania przez wojewodów unijnych inwestycji samorządowych, premier kategorycznie zakazał wojewodom korzystać z tego przywileju.

Nie dogadali się także w sprawie ustawy lustracyjnej. Prezydent wprawdzie podpisał przygotowane przez PiS projekty zaostrzenia procedur lustracyjnych, ale od razu zapowiedział ich nowelizację, by nie zdążyły wejść w życie. Poszło głównie o osobowe źródła informacji i o to, kto ma wystawiać oświadczenia lustracyjne. W efekcie PiS musi wycofać się rakiem ze swych propozycji, za których przyjęciem głosował także premier.

Rozbieżności między braćmi dotyczą jednak przede wszystkim polityki zagranicznej. - Premier lepiej rozumie mechanizm funkcjonowania Unii Europejskiej, to, że jej fundamentem jest wypracowywanie kompromisów. Prezydent jest kategoryczny - tłumaczy jeden z wpływowych polityków PiS. Inaczej mówiąc, Lech jest bardziej pryncypialny i trzyma się sztywno raz obranego kursu obrony polskich interesów w Unii Europejskiej. Jarosław tymczasem jest bardziej pragmatyczny, wydaje się rozumieć, że o polskie sprawy można walczyć także bez okopywania się w polskim grajdole.

Na razie obaj bracia zgodnie firmują polskie weto w UE, ale jak mówi jeden z doradców premiera, Jarosław Kaczyński ma świadomość tego, że na dłuższą metę nie jest to sposób na skuteczne funkcjonowanie w Brukseli. Tym tłumaczy to, że na unijne spotkania, na których Polska zamierzała wetować wspólnotowe decyzje, nie jeździł jak zwykle premier, ale prezydent w towarzystwie minister spraw zagranicznych Anny Fotygi.

W PiS nie jest tajemnicą, że wszystkie decyzje minister Fotygi, zanim trafią na biurko premiera, przechodzą przez Pałac Prezydencki, choć teoretycznie szefowa MSZ jest członkiem rządu, czyli podlega premierowi. To także, jak twierdzą PiS-owskie źródła, nie podoba się szefowi rządu.

Ciąży Fotyga

Część posłów PiS twierdzi, że premier dojrzał do zwolnienia Anny Fotygi, ale trudno mu otwarcie występować przeciw bratu. Co gorsza, brakuje kandydata, który mógłby ją zastąpić, spełniając jednocześnie trzy warunki: być zaufanym Kaczyńskich, godzić się na ograniczenie swych wpływów na ich rzecz oraz mieć kompetencje szefa dyplomacji. Odwołanie Fotygi oznaczałoby poza tym konieczność utworzenia dla niej nowego stanowiska - na przykład w Kancelarii Prezydenta, co byłoby dodatkowym utrudnieniem dla nowego szefa MSZ, bo politykę zagraniczną prowadziłyby dwa ośrodki - jeden premiera, drugi prezydenta. Dlatego Anna Fotyga okazuje się ministrem nie do ruszenia. Premier oficjalnie ją chwali, choć równocześnie zdaje sobie sprawę ze słuszności krytyki jej działalności nie tylko przez media, ale i ludzi z własnego zaplecza. Politycy PiS mają szefowej dyplomacji za złe to, że zwalnia fachowców i blokuje etaty, nie zważając na kompetencje swych pracowników.

Pożywką dla kiełkującego w partii kryzysu jest atmosfera narastającej podejrzliwości i frustracji w MSZ. W grudniu po korytarzach ministerstwa krążyła wieść, że zlecono szukanie kwitów na wysokich urzędników MSZ. Pierwszą ofiarą tej nagonki miał być zwolniony pod koniec roku wiceminister odpowiedzialny za politykę europejską Witold Sobków. "Dziennik" sugerował, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ma dokumenty "podważające kwalifikacje wiceministra w kwestii dostępu do tajemnic państwowych". Nieoficjalna wersja głosi, że Sobków nie cieszył się po prostu zaufaniem szefowej. Na krótko przed jego dymisją Anna Fotyga odwołała międzynarodowe spotkanie, które miał prowadzić. Rozprężenie w klubie

Innym newralgicznym punktem jest klub parlamentarny. Gdy prezes PiS objął funkcję szefa rządu, siłą rzeczy zwolnił wodzowski uścisk. Nie tylko dlatego, że więcej czasu spędza teraz w kancelarii premiera, ale również z tego powodu, że zabrał ze sobą najwierniejszych żołnierzy: Adama Lipińskiego i Przemysława Gosiewskiego, którzy odpowiadali w Sejmie za PiS-owski dryl.

Miejsce szefa klubu parlamentarnego po Gosiewskim zajął Marek Kuchciński oceniany dziś jako zbyt miękki do tej roli. Stąd pomysł, by zastąpić go człowiekiem silnej ręki, jak nazywany jest Joachim Brudziński. Mówi się o nim, podobnie jak kiedyś o Gosiewskim, że nie dyskutuje, tylko wydaje rozkazy. Z tą różnicą, że Gosiewski próbował być miły, a Brudziński nawet nie stwarza takich pozorów. Powierzenie właśnie jemu porządku w sejmowym klubie PiS będzie sygnałem, że partyjna wierchuszka PiS chce zdyscyplinować swych posłów. To potrzebne w sytuacji, gdy coraz głośniej mówi się o tworzeniu nowej partii zagrażającej głównie PO, ale także i PiS. Nową formację mają tworzyć między innymi: były premier Kazimierz Marcinkiewicz i będący dziś na cenzurowanym lider PO Jan Rokita (choć ten wszystkiemu zaprzecza) oraz senator Maciej Płażyński (jeden z trzech ,tenorów" - założycieli PO), Janusz Steinhoff (były wicepremier i minister gospodarki w rządzie AWS), a także były premier Jerzy Buzek.

Salon odrzuconych

To właśnie grupa Marcinkiewicza stanowić może zaczyn partyjnego rozłamu. Odwołany w ubiegłym roku z funkcji premiera Marcinkiewicz zabrał ze sobą zastęp urzędników: rzecznika rządu Konrada Ciesiołkiewicza, odpowiedzialnego za kontakty z parlamentem Zbigniewa Derdziuka czy Jacka Tarnowskiego, szefa gabinetu politycznego premiera. Wszyscy oni nie cieszą się sympatią kierownictwa partii. Nie traktuje się ich jak swoich. Podobnie jak samego Marcinkiewicza, który od chwili utraty premierostwa poddawany jest w partii nieustającej pacyfikacji - od opóźniania nominacji na komisarza Warszawy po propozycje wejścia do rządu niezaspokajające jego ambicji. Jednocześnie wciąż pozostaje jednym z najbardziej popularnych polityków, nie tylko w sondażach, ale i wśród polityków zapełniających ministerstwa i poselskie ławy. Postrzegają go jako lidera, któremu bliższa jest gospodarka niż ideologia, w przeciwieństwie do braci Kaczyńskich.

W ponad dwustuosobowym klubie PiS są różnice zdań, na przykład w sprawie lustracji. Takie pęknięcia łatwo wykorzystać, gdy pojawią się nowe możliwości politycznej działalności. - Grupy skupione wokół drugoligowych liderów umocnią się, gdy partii zacznie spadać poparcie - przewiduje profesor Lena Kolarska-Bobińska z Instytutu Spraw Publicznych.

Dlatego szefostwo PiS próbuje ograniczać wpływ ewentualnych rywali, zanim słupek sondażowych notowań partii zacznie spadać. A może się to stać, gdy kraj zaleje fala strajków niezadowolonych ze swojej sytuacji społecznej górników i lekarzy.

Rozjuszający zausznicy

Poważnym wewnątrzpartyjnym problemem PiS jest także duet Kamiński-Bielan. To dwaj eurodeputowani, których misją jest promowanie partii. - Są blisko braci. Należą do najczęściej spotykających się z nimi ludzi PiS - twierdzi jeden z polityków tego ugrupowania. - To typowy dla każdej partii wyścig o dostęp do ucha szefa, tyle że Bielan i Kamiński już w chwili startu wyprzedzają rywali o kilka długości - ocenia socjolog, poseł PO Paweł Śpiewak.

Do najbliższych zauszników braci należy także Antoni Macierewicz, szef Służb Kontrwywiadu Wojskowego. Choć to człowiek spoza PiS, uchodzi za najważniejszą personę ekipy premiera. W kontaktach z Jarosławem Kaczyńskim nie potrzebuje żadnych pośredników. Obu łączy nie tylko krytyczna ocena historii Polski po 1989 roku, ale i uznawanie lustracji za jedno z najważniejszych zadań. Wysoka pozycja Macierewicza drażni koordynatora służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna czy wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Ludwika Dorna. W PiS mówi się, że zausznicy uprawiają własną politykę, nie konsultując jej z partią. To rodzi personalne animozje, które rozbiły niejeden polityczny monolit. Niewidoczne podczas sejmowych głosowań różnice zdań w PiS są coraz lepiej słyszalne na korytarzach ministerstw, urzędów i parlamentu.

Już niedługo kilkuset najważniejszych ludzi PiS ma omawiać wewnętrzne sprawy partii podczas Rady Politycznej na przełomie stycznia i lutego. Z zewnątrz oglądać będziemy akademię jednomyślności. O ile z wnętrza PiS nie wydobędą się echa pierwszych nieśmiałych dyskusji w spornych kwestiach, takich jak polityka personalna, narastająca niechęć do kompromitującej PiS koalicji czy pytanie, co ten rząd chce ugrać w UE.

Aleksandra Pawlicka

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)