Zgoda Donalda Trumpa i Izraela w sprawie Iranu
• Donald Trump krytykuje politykę USA wobec Iranu
• Jego zdaniem, umowa nuklearna wzmocni potęgę Iranu
• Część argumentów Trumpa nie ma pokrycia w rzeczywistości
• Jednak z ogólnym zarysem zgadza się wielu członków elit Izraela
• Dla Trumpa umowa to "katastrofa", dla Netanjahu "historyczny błąd"
Jedną z osi kampanii Donalda Trumpa jest krytyka amerykańskiej polityki wobec Iranu. Nuklearny układ z Iranem jest - obok umowy o Północnoamerykańskim Układzie Wolnego Handlu (NAFTA) - porozumieniem, które Trump równa z ziemią w swoich publicznych wystąpieniach. W serii debat z Hillary Clinton nazywał umowę "katastrofą" i mówił, że irańska polityka Baracka Obamy, którą będzie kontynuowała Clinton, prowadzi do budowy potęgi tego kraju.
Trump twierdzi przy tym, że w czasie obowiązywania nuklearnej umowy z Iranem USA "dadzą Iranowi 150 mld dol. i nie dostaną nic w zamian", a "gdy wygasną obostrzenia, zawarte w umowie, Iran będzie miał gotowy przemysłowy program nuklearny".
Oba te stwierdzenia zostały zakwalifikowane jako "fałsz", przez serwis PolitiFact.com, który zbiera wypowiedzi obu kandydatów, weryfikuje i umieszcza w sześciostopniowej skali.
Kłamstwa, którymi Donald Trump podpiera swoje poglądy na temat polityki USA wobec Iranu, w oczach wielu podważają całość jego argumentacji. Tym bardziej, że w tym temacie Trump ucieka się też do niezbyt wyrafinowanego straszenia, jak wtedy, gdy we wrześniu mówił, że jeśli nie zostanie wybrany, Izrael nie będzie zbyt długo istniał. Jakkolwiek podkoloryzowane, poglądy głoszone przez Trumpa, w ogólnym zarysie przypominają oceny elit Izraela, czyli najważniejszego sojusznika USA na Bliskim Wschodzie.
Alon Ben-David, izraelski dziennikarz zajmujący się tematyką wojskową, kilka dni temu na łamach internetowego serwisu "Jerusalem Post" tłumaczył, że mimo rasistowskich i seksistowskich wypowiedzi Trumpa, to właśnie on, a nie Hillary Clinton, jest kandydatem, który powinien być popierany przez Izrael.
Zły układ dla Izraela
Zdaniem izraelskiego dziennikarza, USA Baracka Obamy wykazują się brakiem przewidywania dalekosiężnych konsekwencji swojej polityki na Bliskim Wschodzie i podobna sytuacja będzie miała miejsce za rządów Hillary Clinton. Ben-David jako najnowszy przykład tej krótkowzroczności podaje bitwę o Mosul, do której dopuszczono szyickie bojówki, sponsorowane przez Iran. Gdy dżihadyści z ISIS zostaną pokonani, otwartym problemem pozostanie przywrócenie władzy w Iranie. Warto przypomnieć, że ten kraj jest niejednolity wyznaniowo i właśnie ten fakt - zdaniem izraelskiego dziennikarza - może doprowadzić do dalszych wojen w Iraku i niekorzystnych układów dla Izraela.
Iran, który sponsoruje szyickie ugrupowania zbrojne, może być w tej rozgrywce ważnym podmiotem, mając na miejscu uzbrojone oddziały.
Jedną z zawsze aktualnych obaw Izraela jest upaństwowienie tzw. szyickiego półksiężyca. Chodzi tu o pas szyickich krajów, który miałby się rozciągać na terytoriach zamieszkałych w większości przez szyitów. Począwszy od Iranu, który byłby patronem takiego układu, poprzez szyickie terytoria Iraku i Syrii, które potencjalnie mogą się oderwać w wierze wojny, kończąc na Libanie. Zdaniem izraelskich analityków, udział szyickich bojówek w bitwie o Mosul zwiększa możliwości zrealizowania takiego scenariusza.
Co więcej, Iran aktywnie wspiera obecny szyicki rząd Iraku. Problem w tym, że Mosul uchodzi za miasto sunnickie i po wyzwoleniu można oczekiwać problemów z uznaniem władzy centralnej. Istnieje więc pewne zagrożenie, że po pokonaniu ISIS raz jeszcze w Iraku powstanie "otchłań", z której wyłonią się kolejne ugrupowania dżihadystyczne.
Iran jak Korea Północna?
- Umowa cofa Iran do momentu, w którym produkcja paliwa do jednej bomby atomowej zajmie mu jeden rok, redukuje skalę programu i stawia go przed reżimem weryfikacji (...). Na co najmniej 10 kolejnych lat zagrożenie nuklearnego uzbrojenia w Iranie zostało zmniejszone - mówił Amos Yadlin, były szef wojskowego wywiadu Izraela na łamach magazynu "The Atlantic".
Efraim Halevy, były szef zagranicznego wywiadu (Mossadu), w oficjalnym oświadczeniu, również określił ten czas na "co najmniej dekadę". Sama umowa jest zresztą najbardziej restrykcyjna przez pierwsze 10 lat, stąd zgodność izraelskich oficjeli nie może dziwić.
To właśnie wspominany reżim weryfikacji ma zapewnić świat, że w chwili zerwania porozumienia, Iran nie będzie miał "przemysłowego programu nuklearnego", którym straszył Donald Trump.
Mimo tych zapewnień, wraz z momentem zawarcia umowy, premier Benjamin Netanjahu nazwał ją "historyczną pomyłką".
Sceptycy twierdzą, że Iran nie będzie zasypiać gruszek w popiele i - mimo zakazów - będzie rozwijał nuklearne technologie, mydląc oczy społeczności międzynarodowej. Alon Ben-David twierdzi, że irański deal Obamy, będzie pokornie kontynuowany przez Clinton nie tylko dlatego, że była częścią jego gabinetu, ale także dlatego, że jej mąż kreował bliźniaczą politykę. Izraelczyk przywołuje przykład Korei Północnej, która od lat 90. XX wieku do pierwszego testu nuklearnego w 2006 roku, zwodziła Stany Zjednoczone, a administracja Billa Clintona uczestniczyła we fiasku denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego.
Czy Izrael powinien więc pokładać nadzieje w Donaldzie Trumpie? We wrześniu tego roku Trump mówił, iż będzie dążył do uczynienia z Jerozolimy niepodzielnej stolicy państwa Izrael. Z kolei rok temu ogłosił, że jego Biały Dom będzie neutralny podczas negocjacji pomiędzy Palestyną a Izraelem, a w marcu tego roku formułował postulaty o płaceniu przez Izrael za amerykańską protekcję. Kandydat republikanów nie pierwszy i nie ostatni raz pokazał, że bywa nieprzewidywalny i pełen sprzeczności.