Zezowaty nadzór
Rząd ma kolejny, kiepski pomysł. To projekt ustawy o supernadzorze finansowym, który przejmie zadania kilku obecnie istniejących instytucji i jednocześnie będzie kontrolował fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe, rynek kapitałowy a nawet banki.
Można zapytać: po co zmieniać coś co od wielu lat naprawdę dobrze działało? Od dawna przecież nie było w Polsce głośnej upadłości banku, większych przekrętów na rynku kapitałowym, kłopotów z ubezpieczycielami. Nasze pieniądze, generalnie, były bezpieczne. Owszem, świat finansów był wstrząsany aferami, ale zawsze w związku z procesem prywatyzacji i przy znaczącym udziale polityków na co nadzory miały ograniczony wpływ. Premier odpowiada, że tak będzie taniej i efektywniej. To akurat wątpliwe. Wiadomo natomiast na pewno, że będzie posłusznie.
Kazimierz Marcinkiewicz chce względnie niezależne od polityków i sprawnie funkcjonujące instytucje zlikwidować po to, żeby stworzyć nowego, w praktyce w pełni zależnego od rządu, a słabo związanego z niezależnym bankiem centralnym, supernadzorcę z olbrzymimi uprawnieniami. Gdy się narodzi sam będzie znacznie bardziej podatny (ze względu na system nominacji członków) na polityczne naciski i skłonny do interwencji w kontrolowanych firmach, także bez biznesowego uzasadnienia.
W sprawie takiej konstrukcji nadzoru wątpliwości zgłaszają niezależni eksperci w Polsce i Europejski Bank Centralny. Nie ma ich tylko rząd. Oby za kilka lat nie trzeba było żałować dzisiejszych decyzji.
Paweł Tarnowski