Zbrodnia państwowa
Kto naprawdę zabił księdza Jerzego Popiełuszkę - dziennikarskie śledztwo "Wprost" i telewizji Polsat.
"Załatw to, niech on nie szczeka" - tak miał powiedzieć gen. Wojciech Jaruzelski do gen. Czesława Kiszczaka. Nie szczekać miał ksiądz Jerzy Popiełuszko. Rzecz działa się w połowie 1984 r. Kiszczak, wówczas minister spraw wewnętrznych, po rozmowie z Jaruzelskim wezwał do gabinetu generałów bezpieki Władysława Ciastonia i Zenona Płatka. Podczas narady zatwierdzono plan działań przeciwko Jerzemu Popiełuszce. Ich kulminacją było zamordowanie księdza, lecz operacja wcale się wtedy nie skończyła. Trwała jeszcze po powołaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, kiedy MSW wciąż kierował gen. Kiszczak. Trwała nawet w latach 90., kiedy to sprawców i ich bezpośrednich mocodawców zastraszano, by nie ośmielili się odsłonić nawet rąbka tajemnicy. Reporterzy "Wprost" i telewizji Polsat odtworzyli kulisy największej zbrodni politycznej PRL.
Nasze ustalenia są wstrząsające: w sprawie zamordowania księdza Popiełuszki zgadzają się tylko dwa fakty: czas i miejsce uprowadzenia księdza Jerzego - 19 października 1984 r. w Górsku. Wszystko, czego dotychczas opinia publiczna dowiedziała się o śmierci księdza Popiełuszki, to kłamstwa bądź wielopiętrowe manipulacje. I nic dziwnego. Nasze ustalenia dowodzą, że ta zbrodnia nie była wybrykiem kilku osób, lecz od początku była zaplanowana przez struktury i urzędników, w tym najwyższych, komunistycznego państwa, przez nich przeprowadzona i zatuszowana. Przestudiowaliśmy tysiące stron dokumentów, które zgromadzono podczas śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej pod kierunkiem prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Rozmawialiśmy z kilkudziesięcioma świadkami, przeanalizowaliśmy setki godzin zapisów z podsłuchów rodzin sprawców i ich mocodawców. Poddaliśmy krytycznej ocenie ekspertyzy przeprowadzone w tej sprawie. Teraz staje się jasne, dlaczego ta sprawa została tak zakłamana, dlaczego do dziś panuje wokół niej zmowa
milczenia, obejmująca nie tylko ludzi PRL, ale także osobistości III RP, w tym niektórych hierarchów Kościoła.
Zakopać śledztwo!
27 października 2004 r. Piotr Zając, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie, zwołał swoich pracowników. Oświadczył, że prof. Witold Kulesza, szef pionu śledczego IPN, miał się domagać, by Zając zwołał konferencję prasową, podczas której oznajmi, że to on, a nie Kulesza, odsunął prokuratora Witkowskiego od śledztwa w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki. Zając się nie zgodził i podał do dymisji. Trzynaście dni wcześniej, 14 października, prof. Kulesza poinformował, że prokurator Witkowski nie prowadzi już śledztwa dotyczącego zabójstwa księdza Jerzego. Kilka dni wcześniej Witkowski powiadomił szefów IPN o wynikach tego śledztwa i przedstawił plan postawienia w stan oskarżenia kilku osób, które brały udział w zbrodni bądź w wydarzeniach z nią związanych. Jednym z oskarżonych miał być gen. Czesław Kiszczak. Odebranie sprawy prokuratorowi Witkowskiemu wplata się w realizowany przez 20 lat scenariusz ukrywania i fałszowania prawdy o zamordowaniu księdza. Ten
scenariusz był realizowany przez cały okres III RP, a pierwszy etap zacierania śladów zbrodni zaczął się w 1985 r. w ramach spraw operacyjnych "Teresa" i "Trawa". Podczas tych operacji, prowadzonych w latach 1985-1990, Departament Techniki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych rejestrował rozmowy z podsłuchów rodzin zabójców i ich mocodawców. Ustaliliśmy, że informacje z podsłuchów trafiały na biurka generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Prawie do końca 1989 r. w strukturze gabinetu ministra spraw wewnętrznych funkcjonował zespół ds. analiz, który przetwarzał przesyłane do szefa MSW meldunki na informacje kierowane wprost do gen. Jaruzelskiego. Zespołem kierował Zbigniew Chwaliński, do 2004 r. zastępca komendanta głównego policji, obecnie oficer łącznikowy polskiej policji na Słowacji.
Prawie 1600 godzin zarejestrowanych i zachowanych rozmów, m.in. żony i syna płk. Adama Pietruszki, dowodzi wielkiej skali operacji tuszowania zbrodni - pod kryptonimami "Teresa" i "Trawa". Przez sześć lat uczestniczyło w niej kilkuset funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SB. Osobą, która akceptowała działania w ramach operacji "Teresa" i "Trawa", był szef MSW gen. Czesław Kiszczak.
Amnezja Kiszczaka
Kiedy skończyła się PRL, Czesław Kiszczak zapadł na amnezję. Tyle że częściową. Ten sam Kiszczak, który w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" z lutego 2001 r. swobodnie przywołuje fakty nawet sprzed kilkudziesięciu lat, w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki nic nie pamięta. Znamienne są zeznania, które gen. Kiszczak składał w Departamencie Prokuratury Ministerstwa Sprawiedliwości w 1991 r. "Nie pamiętam, kto wyrażał zgodę na rewizję mieszkania księdza Popiełuszki, nie pamiętam, kto uzgadniał jego zatrzymanie z prokuraturą warszawską, jak również nie pamiętam mojego udziału w zwolnieniu księdza Popiełuszki. Nie pamiętam, z którym z biskupów rozmawiałem na temat jego zwolnienia. Nie pamiętam, kto mi zdał relację z przeszukania mieszkania księdza Popiełuszki".
W rozmowie z nami Czesław Kiszczak twierdzi, że operacje "Teresa" i "Trawa" były prowadzone w celu wykrycia wszystkich ewentualnych współwinnych zbrodni. Jeśli tak, to dlaczego Kiszczak nigdy nie nakazał inwigilacji żadnego z funkcjonariuszy bezpieki, którzy w latach 80. zamordowali ponad stu przedstawicieli opozycji i duchowieństwa? Wyjaśnienie wielkiej skali inwigilacji osób zamieszanych w zabójstwo księdza Popiełuszki jest proste. Chodziło o zorientowanie się, czy ktokolwiek może stanowić źródło przecieku tajnych informacji związanych z zabójstwem księdza. Dwa plany operacji przeciwko księdzu Popiełuszce
Z dokumentów IPN wynika, że zamordowanie księdza Popiełuszki było kombinacją operacyjną tajnych służb PRL, mającą przynieść pożądane polityczne skutki. To tłumaczy, dlaczego pierwszy raz w historii PRL wskazano i osądzono sprawców. Tłumaczy, dlaczego mając do dyspozycji arsenał możliwości gwarantujących zniknięcie zwłok, zdecydowano się na ich odnalezienie. Za decyzją o rozpoczęciu operacji kryła się przebiegła gra. W MSW przygotowano dwa plany operacji przeciwko księdzu Popiełuszce. Pierwszy zakładał pozyskanie księdza Jerzego jako tajnego współpracownika SB. Po zwerbowaniu kapelan "Solidarności" zostałby wysłany na studia do Rzymu, do czego zresztą był nakłaniany przez kościelnych hierarchów. Znajdujące się obecnie w IPN taśmy z podsłuchów rodziny płk. Pietruszki wskazują, że autorem rzymskiego wariantu był gen. Kiszczak. Według żony Pietruszki, wywierał on nacisk w tej sprawie na abp. Bronisława Dąbrowskiego, ówczesnego sekretarza Konferencji Episkopatu Polski. Ten z kolei rozmawiał o tym z prymasem
Józefem Glempem. Co ciekawe, koncepcję wysłania księdza Jerzego do Rzymu biskup przedstawił prymasowi jako własny pomysł.
Drugi wariant zakładał zamordowanie kapłana i obarczenie odpowiedzialnością za jego śmierć grupy księży z konspiracyjnej organizacji opozycyjnej. Organizacja ta była wymysłem bezpieki. Celem organizacji miało być obalenie komunizmu w Polsce, a drogą do osiągnięcia celu - wstrząs wywołany zamordowaniem kapelana "Solidarności". Dla wywołania wstrząsu niezbędne było wplątanie w grę funkcjonariuszy SB: Piotrowskiego i jego podwładnych. Wiele wskazuje na to, że nie byli oni świadomi istnienia szerszego planu operacji.
Wspólny stół
O tym, że w 1984 r. szefowie MSW zamierzali wmówić opinii publicznej, iż istniał antypaństwowy spisek opozycji i księży, świadczą dokumenty i zeznania podstawionych przez SB świadków. Powodowani rzekomo uczuciami patriotycznymi jesienią 1984 r. opowiedzieli oni o solidarnościowej prowokacji funkcjonariuszom Biura Śledczego MSW. Jeden z tych świadków zeznał, że jego przyjaciel, sekretarz kurii biskupiej w Białymstoku, wyjawił mu w zaufaniu, iż "celem uprowadzenia było pogłębienie w społeczeństwie nienawiści do władzy poprzez obarczenie jej odpowiedzialnością za uprowadzenie księdza Popiełuszki. Nienawiść ta miała się przerodzić w ogólnokrajowe strajki, które powinny doprowadzić do obalenia komunistów w Polsce". Zamordowanie księdza miało być sygnałem do ogólnopolskich wystąpień, a jego pogrzeb miał się stać odpowiednikiem godziny W w powstaniu warszawskim.
Mając dowody, że za prowokacją w postaci zabójstwa kapelana "Solidarności" stały kler i "Solidarność", władze musiałyby się rozprawić z opozycją. Dlaczego zatem operację zatrzymano w pół drogi? Cząstkową odpowiedzią mogą być słowa wypowiedziane przez ówczesnego wicepremiera Mieczysława Rakowskiego podczas posiedzenia Biura Politycznego KC PZPR 27 listopada 1984 r. W obecności generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka Rakowski stwierdził: "Analizując zachowanie się sił antysocjalistycznych czy też opozycjonistów po zabójstwie Popiełuszki, widać, że oni wykorzystują to nie tylko dla zaznaczenia swojej obecności w kraju i w polityce, ale że lansują tę tezę, że właśnie nastał czas na to, byśmy zasiedli do wspólnego stołu teraz z tymi, którzy są ich zdaniem przez nas odsuwani (...), lansują ją ludzie tego typu co Geremek i Mazowiecki".
Czy inspiratorzy zbrodni zrezygnowali z postawienia kropki nad i, ponieważ już jesienią 1984 r. zaczęła dojrzewać koncepcja "wspólnego (okrągłego) stołu"? Wtedy wykrycie i ukaranie sprawców zbrodni było aktem najwyższego uwiarygodnienia. I z tak uwiarygodnioną władzą w końcu, w 1988 r., opozycja zaczęła rozmawiać, co skończyło się obradami "okrągłego stołu". Wiele wskazuje na to, że już w 1984 r. władcy PRL rozważali scenariusz, w którym lepszym rozwiązaniem od rozprawy z opozycją było porozumienie się z jej "konstruktywną" częścią. Ostatecznie zdecydowano się poświęcić Grzegorza Piotrowskiego, Waldemara Chmielewskiego i Leszka Pękalę. Byli na tyle drobnymi pionkami, że pomysłodawcy zbrodni zdecydowali się złożyć ich na ołtarzu wielkiej polityki, a ponadto mogli zagwarantować sobie ich milczenie, strasząc różnymi hakami. Tajna ugoda
W zainicjowanej przez MSW wielkiej grze szczególna rola przypadła Waldemarowi Chrostowskiemu. By wyjaśnić tę sprawę, trzeba przeskoczyć do 31 sierpnia 1987 r. Tego dnia mecenas Edward Wende w imieniu Waldemara Chrostowskiego, kierowcy i przyjaciela księdza Jerzego Popiełuszki, zawarł z MSW ugodę. Opatrzono ją klauzulą tajności. Ugoda nawiązywała do działań funkcjonariuszy SB z 13 i 19 października 1984 r., czyli uprowadzenia księdza. W najważniejszym fragmencie ugody zapisano: "Poszkodowany przyznaje, że wyłączną odpowiedzialność za wyrządzoną mu krzywdę ponoszą osoby skazane wyrokiem sądu Wojewódzkiego w Toruniu w dniu 7 lutego 1985 roku". W ugodzie czytamy ponadto: "Skarb Państwa - Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (É) postanawia, kierując się pobudkami humanitarnymi, wynagrodzić powstałą szkodę ze środków budżetowych". MSW zobowiązało się wypłacić, a pełnomocnik Waldemara Chrostowskiego przyjąć tytułem odszkodowania 1 mln 650 tys. zł (kilkuletnia ówczesna średnia pensja).
Było coś niepojętego w decyzji MSW, łamiącej obowiązujące wówczas reguły postępowania. Jeszcze bardziej niezrozumiałe było jednak to, że ugodę zaakceptował sam Chrostowski, bohater i jedyny świadek zbrodni. I ktoś taki zawarł ugodę, której treść miała zamknąć dociekanie, co się naprawdę wydarzyło 19 października 1984 r. Dopiero w 2002 r. na ślad ugody trafili prokuratorzy lubelskiego IPN. Reporterom "Wprost" i Polsatu Chrostowski mówi, że "mecenas Wende miał jego pełnomocnictwo, ale ugody z MSW nie zawierał". Dysponujemy kopią ugody i innymi uwiarygodniającymi ją dokumentami. W rozmowie z nami mecenas Jakub Wende, syn Edwarda Wende, nie wykluczył, że widniejący pod umową podpis mógł zostać złożony przez jego ojca. - To wygląda na podpis mojego ojca, ale pewien na sto procent nie jestem. Dopuszczam możliwość, że mój ojciec mógł reprezentować Chrostowskiego, z drugiej jednak strony trzeba brać pod uwagę, że SB mogła wytworzyć fałszywe dokumenty - powiedział nam Jakub Wende.
Kilka godzin później Wende poinformował nas, że rozmawiał z prof. Witoldem Kuleszą i dowiedział się, że posiadana przez nas kopia ugody oraz dotyczące jej dokumenty nie znajdują się w aktach katowickiego IPN, który przejął materiały śledztwa prokuratora Witkowskiego. To zaskakująca informacja, bowiem już dwa lata temu fakt istnienia tej ugody w zasobach IPN potwierdził nam prokurator Andrzej Witkowski. Zastanawiające jest też to, że skontaktowanie się z wiceprezesem IPN zajęło Jakubowi Wende zaledwie kilka godzin. Dla dziennikarzy "Wprost" i Polsatu prof. Witold Kulesza nie znalazł czasu przez kilka ostatnich tygodni.
Wojciech Sumliński
Mirosław Majeran
Łukasz Kurtz