Zbrodnia malowana
Nowy film Petera Greenawaya niewiele odsłania, choć sporo obnaża
25.10.2007 | aktual.: 25.10.2007 09:44
W swoim najnowszym filmie Greenaway mówi to samo, co już powiedział w debiutanckim „Kontrakcie rysownika”: sztuka nie jest niewinna, a ci, którzy odbierają ją na poziomie sentymentów, są głupcami. Głupcem może być też artysta – vide bohater „Kontraktu...”, który nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego dzieło ujawnia niebezpieczne tajemnice. Z Rembrandta – przeciwnie – bystry facet, więc szybko odkrywa występki swoich zleceniodawców. Ale i on nie do końca ma świadomość, czym grozi zadarcie z możnymi tego świata. Film Greenawaya jest spekulacją na temat okoliczności towarzyszących powstaniu jednego z arcydzieł malarza, czyli „Straży nocnej”, która przedstawia kompanię gwardii cywilnej Amsterdamu złożoną z zamożnych i wpływowych mieszczan. Zamiast spodziewanej laurki Rembrandt maluje akt oskarżenia. Ma bowiem okazję poznać prawdziwe, ukryte pod maską dostojeństwa oblicze elity miasta. Chronieni immunitetem władzy i pieniędzy mieszczanie amsterdamscy pozwalają sobie na kazirodztwo, seksualne wykorzystywanie
sierot, oszustwa finansowe itp. Do tego wszystkiego dochodzi morderstwo popełnione przez członków straży na ich kapitanie (w roli Piersa Hasselburga nie nagrał się Andrzej Seweryn – film, przypomnijmy, powstał w koprodukcji z Polską). To właśnie dowody tej zbrodni – sugeruje Greenaway – zostały zakodowane w „Straży nocnej”.
Intryga fascynująca, choć po angielskim reżyserze raczej trudno byłoby oczekiwać emocjonującego dreszczowca. Gorzej, że utrzymany w teatralnej konwencji film jest nazbyt statyczny i rozwlekły, zwłaszcza w początkowych sekwencjach. Brawura znana z innych dzieł Greenawaya zastygła w rutynę, a błyskotliwe obserwacje w wywód. W epilogu wychodzi na proscenium Krzysztof Pieczyński i prosto do kamery wypowiada przesłanie filmu. O skłonności do łopatologii dotąd Greenawaya nie podejrzewałem!
Najciekawszy w „Nightwatching” jest portret samego Rembrandta (świetnie zagrał go brytyjski aktor komediowy Martin Freeman): korpulentnego, pewnego siebie ironisty i choleryka, który rzuca mięsem i prosto w twarz mówi swoim klientom, co o nich sądzi. Bez osłonek pokazany został także apetyt seksualny artysty i jego związki z trzema kobietami. I ja więc się przyznam ekshibicjonistycznie, że chętnie zamieniłbym niektóre z kwiecistych dialogów Greenawaya na jeszcze więcej golizny.
Bartosz Żurawiecki „Film”
* **„Nightwatching”, reż. Peter Greenaway Kanada/Francja/Niemcy/Polska/Holandia/ Wlk. Brytania 2007, 134’, Monolith Plus, premiera 2 listopada
Seryjni filmowcy Mistrzowie horroru właśnie nam się ukazują. Na DVD
Wszystko może spotkać każdego wszędzie i o każdej porze – twierdzi bohater „Incydentu na górskiej trasie”. Żeby się przekonać, że ma rację, wystarczy wyjść z domu, albo nie wychodząc z niego, obejrzeć 13 (sic!) filmów z serii „Mistrzowie horroru”, które sukcesywnie będą się ukazywać przez najbliższe miesiące. Do udziału w przedsięwzięciu zrealizowanym dla kanału telewizyjnego Showtime zaproszono najsłynniejszych twórców gatunku: Tobe’a Hoppera, Johna Carpentera, Takashiego Miikego, Dario Argento czy Johna Landisa, a każdy z nich zrealizował niespełna godzinny film. Seria uhonorowana została nagrodą Emmy.
Na początek krwawej uczty polscy widzowie mogą zobaczyć wspomniany wyżej „Incydent...” Dona Coscarellego (nakręcił kultowe w pewnych kręgach „Mordercze kuleczki”) oraz „Cigarette Burns” samego Johna Carpentera, reżysera „Coś” i „Ucieczki z Nowego Jorku”. Ten pierwszy, korzystając z konwencji slasher movie (co oznacza ciał cięcie gięcie), nakręcił klimatyczną, mroczną opowieść z zaskakującym finałem o spotkaniu psychopaty z młodym dziewczęciem. Carpenter, którego bohater poszukuje zaginionej filmowej kopii, zastanawia się z kolei nad naturą obsesji, związkami sztuki z szaleństwem i magiczną mocą kina mogącą zarażać złem (ciekawa obserwacja jak na mistrza horroru). Czy rzeczywiście kino to śmiertelna choroba przenoszona drogą celuloidową? O tym należy przekonać się osobiście. Ja na razie czuję się dobrze...
Małgorzata Sadowska
DVD „Mistrzowie horroru”: „Incydent na górskiej trasie”,reż. Don Coscarelli, „Cigarette Burns”, reż. John Carpenter, Carisma Entertainment, 29,90 zł
Naturalny blask
Angelina Jolie w mocnej historii opartej na faktach i pozbawionej uproszczeń
Dynamiczne, mocne kino zrealizowane w paradokumentalnym stylu. I słusznie, bo rzecz oparta jest na faktach: Winterbottom, bazując na książce Mariane Pearl, przypomina zdarzenia z Pakistanu ze stycznia i lutego 2002 roku, kiedy to amerykański dziennikarz Daniel Pearl był przetrzymywany przez terrorystów powiązanych z Al-Kaidą. 1 lutego bandyci przy włączonej kamerze obcięli mu głowę maczetą, ciało wyrzucili później do rowu przy autostradzie.
„Cena odwagi” przyjmuje perspektywę- zrozpaczonej ciężarnej Mariane, która próbuje się dowiedzieć, co stało się z mężem, i ludzi prowadzących poszukiwania. Winterbottomowi nie tylko świetnie udało się połączyć poruszający dramat psychologiczny z wciągającym thrillerem politycznym, ale jeszcze uniknąć uproszczeń. W roli Mariane sprawdziła się Angelina Jolie, tworząc wiarygodny portret dzielnej kobiety, przez którą w żadnym momencie nie prześwituje hollywoodzka gwiazda. Ale to nie ona najbardziej przykuwa uwagę, lecz fenomenalnie sfilmowane Karaczi, którego zdjęcia tworzą emocjonalny klimat filmu. Oto miasto labirynt: chaotyczny splot uliczek, domów, zaułków. Miasto nieprawdopodobnie zatłoczone, hałaśliwe, tętniące życiem. Fascynujące i niebezpieczne. U Winterbottoma staje się symbolem skomplikowania i nieprzewidywalności współczesnego świata uwikłanego w sieci interesów, ideologii i przekonań. Dziennikarz „Wall Street Journal” Daniel Pearl po prostu chciał ten świat zrozumieć. Marzenie ściętej głowy?
Małgorzata Sadowska
* *„Cena odwagi”, reż. Michael Winterbottom USA/Wlk. Brytania 2007, 100’, UIP, premiera 2 listopada
Gąbka na drucie „Sztuczki” to magia, która nie działa
Zwycięzca ostatniego festiwalu w Gdyni jakoś mnie nie oczarował. Jego prostota nie powaliła, nie wzruszyła zabawa małego Stefana (świetny skądinąd Damian Ul) z opatrznością mająca na celu sprowadzenie do domu ojca, który ów dom dawno porzucił.
Leniwy rytm, ciepło płynące od nasłonecznionych odrapanych wałbrzyskich kamienic, skupienie na detalach codzienności, szczypta humoru, dziecko, które ulicę zamienia w terytorium wielkiej przygody – to wszystko sztuczki właśnie. Sprawdzone i skutecznie tworzące urokliwy, bajkowy klimat, ale nic więcej. Konstruując film z „pustych” miejsc, Jakimowski dużo więcej obiecuje, niż daje naprawdę, więcej sugeruje, niż naprawdę ma do powiedzenia o reżyserowaniu życia i zaklinaniu losu. By pozostać w sferze magii, obcowanie ze „Sztuczkami” przypomina zabawę na strzelnicy: cel, który z daleka wygląda jak kolorowy kwiat, z bliska okazuje się farbowaną gąbką na drucie.
Tak się jednak składa, że film Andrzeja Jakimowskiego wielu jawi się jako wonne kwiecie, a to oznacza, że albo ja jestem całkowicie pozbawiona wrażliwości, albo „Sztuczki” są jednak przecenione. Widzu, zdecyduj.
Małgorzata Sadowska
*„Sztuczki”, reż. Andrzej Jakimowski, Polska 2007, 95’, Kino Świat, premiera 26 października