Zbrodnia jednak popłaca - ciężki zawód negocjatora porwań dla okupu

Chory na serce mężczyzna w czasie porwania zmarł na zawał. Porywacze umieścili ciało w chłodni, po czym co kilka tygodni wyjmowali je i robili mu zdjęcie z bieżącym wydaniem lokalnego dziennika, aby pokazać rodzinie, że zakładnik wciąż żyje. Bliscy porwanego zapłacili w końcu okup, ale w zamian otrzymali jedynie zimne zwłoki. Tak wygląda ponura rzeczywistość porwań dla okupu, opisana w książce "Negocjator", która niedawno ukazała się w polskich księgarniach nakładem Wydawnictwa Znak.

Zbrodnia jednak popłaca - ciężki zawód negocjatora porwań dla okupu
Źródło zdjęć: © AFP | Said Khatib

14.07.2013 | aktual.: 16.04.2014 08:22

W każdej chwili na całym świecie w niewoli przebywają setki zakładników, którzy z nadzieją wypatrują dnia, kiedy zostanie zapłacona cena za ich wolność. O ich bezpieczny powrót do domu dba nieliczna grupa specjalistów, nazywana negocjatorami. To na nich leży główna odpowiedzialność za szczęśliwe zakończenie tych dramatycznych historii. Mimo to nie szukają rozgłosu, starając się pozostać w cieniu, z dala od blasku fleszy.

Jeden z najlepszych zawodowców w tej branży postanowił jednak uchylić rąbka tajemnicy, aby ludzie mogli poznać pracę negocjatorów i dowiedzieć się, jak wiele dla niej poświęcają. Tak powstała książka "Negocjator". Jej autor, ze względu na specyfikę wykonywanej profesji, nie mógł ujawnić swojego prawdziwego nazwiska - Ben Lopez to jedynie pseudonim. Ale wszystko, co można w niej przeczytać, oparte jest na prawdziwych wydarzeniach.

Zbrodnia jednak popłaca

Kidnaping kwitnie wszędzie tam, gdzie struktury państwowe są słabe - przeżarte korupcją, nieefektywne, pogrążone w anarchii albo rozdarte przez wojnę. Nie powinno dziwić, że listę krajów, w których dochodzi do największej liczby porwań dla okupu, otwierają Afganistan, Somalia i Irak. Proceder ten jest jak rak - gdy już raz się gdzieś pojawi, zaczyna się szerzyć w całym kraju. I podobnie jak nowotwór, ciągle ewoluuje i przystosowuje się do nowych środowisk.

Media i filmy przeważnie nie czynią żadnego rozróżnienia pomiędzy negocjatorami policyjnymi a negocjatorami porwań dla okupu. Natomiast różnica jest tutaj zasadnicza. Celem służb bezpieczeństwa jest uwolnienie zakładników i aresztowanie porywaczy. Natomiast w przypadku porwań dla okupu negocjator ma za zadanie jedynie doprowadzić do uwolnienia zakładnika, los porywaczy zupełnie go nie obchodzi.

Ben Lopez nazywa rzeczy po imieniu. "To zwykła transakcja handlowa. Bez względu na to, czego uczyli was w szkole, zbrodnia jednak popłaca. Przynajmniej właściwy rodzaj zbrodni". W większości przypadków na świecie ludzie stojący za uprowadzeniami dla okupu dostają pieniądze i nie trafiają do więzienia.

"Mam pełną świadomość, że nie idę do pracy po to, by kogokolwiek schwytać i doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości, lecz po to, by w zamian za ludzkie życie wręczyć reklamówkę pełną forsy" - stwierdza szczerze autor "Negocjatora".

O porwaniach dla okupu rzadko się słyszy, bowiem w interesie bliskich ofiary leży to, by nie dowiedziała się o nich opinia publiczna. Kiedy media nagłaśniają sprawę, często ma to katastrofalny wpływ na bieg wydarzeń. Negocjator traci kontrolę nad komunikacją i przekazem, który dociera do porywaczy, co niemiłosiernie komplikuje całą sprawę.

Na domiar złego, obszerne relacje w mediach zazwyczaj wzmacniają wśród porywaczy poczucie własnej siły i wartości. "To w większości przypadków niewykształceni, prości ludzie. Jeżeli widzą, że telewizja bez przerwy pokazuje ich więźnia, to znaczy, że gość musi być nieprzyzwoicie bogaty. Bo w telewizji pokazują tylko samych bogaczy, prawda?" - wyjaśnia Lopez. To powoduje, że finansowe żądania bandytów niepomiernie rosną.

Porwania ekspresowe i wirtualne

Lopez wyróżnia cztery rodzaje porwań: tradycyjne, ekspresowe, tygrysie i wirtualne. Te pierwsze wymagają zaawansowanych przygotowań - żmudnego zbierania informacji o przyzwyczajeniach ofiary, porządku dnia i procedurach dotyczących ochrony, przyszykowania miejsca uwięzienia, ustalenia szczegółów komunikacji z rodziną itp. Ze względu na ogromne skomplikowanie i duże ryzyko wpadki, takimi uprowadzeniami zajmują się wyspecjalizowane gangi. Ale spodziewane zyski są dużo wyższe niż w innych przypadkach.

Uprowadzenia ekspresowe polegają na szybkim pojmaniu ofiary po to, by jak w najkrótszym czasie zdobyć okup. Najbardziej prymitywne przedsięwzięcia sprowadzają się do tego, że zakładnik jest prowadzony do bankomatu i musi sam wykupić swoją wolność. Oczywiście bandyci dodatkowo okradają go ze wszelkich kosztowności, a czasami jadą jeszcze do jego domu, skąd kradną wszystko, co wpadnie w ich ręce. Z kolei porwania wirtualne wykorzystują brak informacji o rzekomo porwanym, by w bardzo krótkim czasie wymusić okup od jego bliskich. Przestępcy czekają, aż ofiara staje się na jakiś czas "nieosiągalna" - na przykład wyjeżdża na kilka dni, nikomu nic nie mówiąc i nie zabierając ze sobą telefonu. Wtedy kontaktują się z rodziną informując, że dana osoba znajduje się w ich rękach i zginie, jeśli w ciągu kilku godzin nie zostanie zapłacony okup. Żądania są zazwyczaj skromne, bowiem porywaczom zależy na czasie - w końcu w każdym momencie ich rzekomy zakładnik może znów stać się "osiągalny". Poza tym bardzo ciężko jest w
tak krótkim okresie zebrać dużą ilość gotówki.

Najtrudniejsze z punktu widzenia negocjatora są porwania tygrysie - gdy bandytom nie zależy na pieniądzach z okupu, ale zmuszeniu szantażem któregoś z krewnych ofiary do udziału w przestępstwie - na przykład kradzieży, napadzie na bank czy podłożeniu bomby. W takich przypadkach zawodowy negocjator, z oczywistych względów, ma bardzo ograniczone pole działania.

Najważniejsze na początku

Pierwszą rzeczą, którą robi negocjator po przejęciu sprawy, jest ustanowienie rady rodzinnej, która dyskutuje i głosuje nad taktyką negocjacji, wysokością okupu i podobnymi sprawami. Powinna się ona składać z jak najmniejszej nieparzystej liczby bliskich porwanego. Im mniej osób, tym mniej problemów i zbędnych dyskusji. Natomiast nieparzysta liczba członków pozwala uniknąć impasu podczas głosowania.

Kolejnym krokiem jest wyznaczenie pośrednika - jednej, zaufanej osoby (najczęściej krewnego, przyjaciela bądź bliskiego współpracownika), której zadaniem będzie prowadzenie rozmów z porywaczami. Absolutnie nie można dopuścić do tego, by porywacze kontaktowali się z kilkoma osobami, ponieważ wtedy negocjacje zamieniają się w głuchy telefon, co skutkuje mnóstwem sprzecznych informacji i nie posuwa sprawy do przodu.

"Dobrego pośrednika wyróżnia kilka cech. Musi to być ktoś z dobrą znajomością miejscowej kultury oraz biegle posługujący się lokalnym językiem i dialektem. Ktoś całkowicie i bezwzględnie godzien zaufania. Musi on być oczywiście absolutnie lojalny i gotowy na każde moje wezwanie przez dobę, siedem dni w tygodniu, aż do zakończenia sprawy, bez względu na to, jak długo potrwa. Jest on naszym łącznikiem z porywaczami. Wszelkie wiadomości od nich muszą przechodzić właśnie przez niego" - wskazuje autor "Negocjatora".

Złota maksyma każdego negocjatora brzmi: kto kontroluje przekaz, kontroluje również przebieg całej sprawy. Dlatego sporządza się też listę bliskich, z którymi mogą kontaktować się porywacze - przekazuje się im jasne instrukcje, aby nie wdawały się w mediacje i kierowały przestępców do tej jednej, wybranej osoby. W razie uporczywych prób kontaktu, często jedynym wyjściem jest zmiana numeru telefonu.

Złamać zakładnika

Porywacze zazwyczaj odmawiają zakładnikom prawa do najbardziej podstawowych funkcji życiowych - to osłabia ich wolę. Ograniczają posiłki, uniemożliwiają skorzystanie z WC, odcinają kontakt ze światem. Jednak najszybszą i najskuteczniejsza metodą, aby złamać ofiarę i pozbawić ją chęci do stawiania oporu lub podjęcia próby ucieczki, jest pozbawianie snu. Niemniej trzeba pamiętać, że przestępcy "zawodowo" zajmujący się kidnapingiem starają się mimo wszystko w miarę przyzwoicie traktować swoje ofiary, usiłując wyrobić sobie dobrą reputację. Doskonale zdają sobie sprawę, że nikt nie będzie negocjować z kimś, kto katuje, bądź, co gorsza, morduje zakładników.

Kolejnym nieodłącznym atrybutem niemal każdego uprowadzenia jest przepaska na oczy lub worek na głowę. Nie tylko chronią porywaczy przed rozpoznaniem, ale sprawiają, że zakładnik staje się uległy - nic nie widzi, nie wie dokąd idzie ani co się wokół niego dzieje, zatem jest zależny od swojego oprawcy zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym.

Zawiązanie oczu pozwala również uniknąć kontaktu wzrokowej z porwanym. "Jeśli patrzysz komuś w oczy, dostrzegasz w nim człowieka. Między dwoma osobami rodzi się zatem dość prosta, ale rzeczywista wieź" - tłumaczy Lopez. A ofiara ma być tylko "towarem", za który należy się stosowna zapłata.

W tym świetle bardzo ważnym elementem w czasie trwania każdych negocjacji jest tzw. dowód życia, czyli potwierdzenie, że przetrzymywana w niewoli osoba nadal żyje. W tym przypadku najlepszym rozwiązaniem jest bezpośrednia rozmowa telefoniczna. Gorzej rzecz ma się z nagraniami wideo, ponieważ obecnie można je bez problemu nakręcić, zmienić datę ich powstania i wysłać rodzinie nawet wtedy, gdy zakładnik nie żyje już od kilku miesięcy.

Innym sposobem jest zdjęcie ofiary trzymającej gazetę z widoczną bieżącą datą. Ale i taka fotografia nie daje stuprocentowej pewności. Znamienna jest historia chorego na serce mężczyzny, który w czasie porwania zmarł na zawał. Jego oprawcy umieścili ciało w chłodni, po czym co kilka tygodni wyjmowali je i robili mu zdjęcie z bieżącym wydaniem lokalnego dziennika. Fotografia celowo była nieostra i ziarnista. Bliscy porwanego zapłacili w końcu okup, ale w zamian otrzymali jedynie zimne zwłoki. "W biznesie - a porwania dla okupu są jak najbardziej biznesem - niszczenie lub uszkadzanie towaru nie ma żadnego sensu. Choć zdarza się oczywiście, że porwana osoba zostaje zabita, dochodzi do tego bardzo rzadko, zazwyczaj podczas próby odbicia, która stanowi najbardziej niebezpieczny moment dla każdego zakładnika" - wyjaśnia Ben Lopez.

"Uodpornienie" na porwania

Celem dobrego negocjatora jest nie tylko doprowadzenie do bezpiecznego uwolnienia zakładnika, ale również jego "uodpornienie" - tak, aby następnym razem porywacze nie zaatakowali ani jego, ani też osób z jego otoczenia. Jeżeli nie utrudni się im dostatecznie zadania, wciąż mogą ponawiać ataki. Tak się stało w przypadku trzech braci z Ameryki Południowej. Najpierw uprowadzony został najstarszy, za którego rodzeństwo natychmiast zapłaciło okup, przystając na pierwszą propozycję porywaczy. Pół roku później, gdy bandytom skończyły się pieniądze, uprowadzili średniego z braci - również tym razem bardzo szybko zapłacono okup. Najmłodszy brat postanowił, że nie dopuści do tego, by i jego porwano i kupił sobie pistolet. Siedem miesięcy później został zaatakowany przez porywaczy - wywiązała się strzelanina, w której niestety zginął.

Autor "Negocjatora" tłumaczy, że morał z tej historii jest taki, iż jeśli strona przeciwna zmusza cię do zapłacenia okupu, zrób to, ale nie od razu. "Gdyby za pierwszym razem bracia zwlekali kilka tygodni z zapłatą okupu, mogliby uniknąć tragedii. Porywacze doszliby do wniosku, że wyciągnięcie od nich okupu wymaga zbyt wiele wysiłku, i całkiem prawdopodobne, że następnym razem zaatakowaliby kogoś innego".

Wbrew utartym schematom, statystycznie im dłużej zakładnik przebywa w niewoli, tym większe są szanse, że wróci do domu żywy. Czas działa na korzyść negocjatora, natomiast jest wrogiem porywaczy. Sprawia, że rosną ich koszty oraz zwiększa się ryzyko wpadki i schwytania przez policję. Dlatego dobry negocjator będzie dążyć, by spowolnić całą sprawę.

Gdy dojdzie do targów o wysokość okupu, negocjator zawsze powinien dbać o to, by proponowana przez niego kwota nie była zbyt okrągła. Przykładowo suma 318 tys. dolarów bardziej przemawia ludziom do przekonania niż okrągłe 300 tys. Taka kwota sugeruje, że płacący okup naprawdę musiał się spiąć i przetrząsnął wszystkie zakamarki w poszukiwaniu ostatniego grosza, by wysupłać jeszcze te dodatkowe kilkanaście tysięcy. Studzi to zapęd porywaczy do podbijania stawki i stawiania wygórowanych żądań.

Niebezpieczna wymiana

Najbardziej niebezpieczną fazą każdego porwania, oprócz samego momentu uprowadzenia, jest wymiana - wtedy porywacze otrzymują pieniądze i uwalniają zakładnika, Żeby to zrobić, muszą wyjść z ukrycia i wiele tym ryzykują. Obawiają się, że mogą zostać schwytani lub zabici, że coś pójdzie nie tak, że zostaną bez pieniędzy. Jest to sytuacja groźna dla życia zakładnika, wiec zadaniem negocjatora jest zbudowanie zawczasu możliwe bliskich relacji z porywaczami. "Zależy mi, by darzyli mnie możliwie największym zaufaniem, by czuli się swobodnie i wiedzieli, że mogą na mnie polegać" - tłumaczy Lopez.

To porywacze wybierają miejsce i ustalają scenariusz transakcji. Niezwykle rzadko dochodzi do równoczesnej wymiany pieniędzy na zakładnika - jest to po prostu dla przestępców zbyt niebezpieczne. Zazwyczaj wskazują oni miejsce, gdzie zostawić pieniądze, najczęściej zapakowane w plastikowe torebki na zakupy. Później, w zupełnie innym miejscu, wypuszczają przetrzymywaną osobę.

Dla większości specjalistów to najgorszy etap negocjacji, ponieważ mają wówczas najmniejszą kontrolę nad sytuacją i niewiele od nich zależy, a porywacze mają zarówno pieniądze, jak i zakładnika. "A ja siedzę jak na szpilkach i muszę znosić wyczekujące spojrzenia ludzi z mojego zespołu. Nienawidzę tego" - wyznaje Lopez.

To nie koniec koszmaru

Szczęśliwe zakończenie porwania nie jest końcem koszmaru. Długi czas spędzony w niewoli, niewyobrażalny stres i życie w ciągłym napięciu, nie tylko wyczerpuje fizycznie, ale przede wszystkim pozostawia głęboki ślad w psychice uprowadzonego oraz jego bliskich. Uwolnieni zakładnicy mogą borykać się z zespołem stresu pourazowego (PTSD), podobnie jak żołnierze wracający z wojny. "Porwania niszczą życie ofiarom, a także ich rodzinom, w szczególnie bolesny sposób" - podkreśla autor "Negocjatora".

Wydaje się, że po wykonaniu zadania, kiedy porwany wraca do domu, podziękowaniom dla negocjatora nie ma końca. Nic bardziej mylnego. "Kiedy lekarz uratuje choremu na raka życie, pacjent jest mu zazwyczaj bardzo wdzięczny, ale raczej nie będzie mu wysyłał kartek na Boże Narodzenie. Ludzie chcą się mnie pozbyć nie dlatego, że żywią do mnie jakąś urazę, lecz po prostu dlatego, że przypominam im o największym koszmarze, jaki spotkał ich w życiu".

"Wcale im się nie dziwię. Każdy z nas chciałby jak najszybciej zapomnieć o złych doświadczeniach" - konstatuje bez żalu Ben Lopez.

Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)