PolskaZbigniew Ziobro: różnice między mną a Dornem nie były polityczne

Zbigniew Ziobro: różnice między mną a Dornem nie były polityczne

21.02.2007 12:24, aktual.: 21.02.2007 12:42

Jestem zadowolony, że Ludwik Dorn pozostaje w rządzie. To człowiek o ładnym życiorysie. Ale były między nami różnice. Jednak nie różnice o charakterze politycznym czy ambicjonalnym, tylko pewne kwestie związane z funkcjonowaniem policji czy prokuratury - mówił gość "Sygnałów Dnia" minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

Sygnały Dnia: Mamy powrót do rządu Ludwika Dorna, niezwykle chyba już teraz silnego wicepremiera z nowymi takimi zadaniami i uprawnieniami. Premier mówi, tak wczoraj mówił, że jest niezwykle zadowolony. A pan?

Zbigniew Ziobro: Również jestem zadowolony, dlatego że Ludwik Dorn jest człowiekiem po pierwsze o bardzo ładnym życiorysie, już jako bardzo młody człowieka wykazał się odwagą i miał w sobie na tyle wiele sił, by upominać się o prawa człowieka, o wolną Polskę, czego ponosił poważne konsekwencje, będąc wielokrotnie bity przez SB czy ZOMO przy okazji rozmaitych demonstracji, a potem wykazał się też konsekwencją w głoszonych poglądach i był pewnym i lojalnym przyjacielem Jarosława Kaczyńskiego we wszystkich ich, bo to były ich boje, które doprowadziły do powstania Prawa i Sprawiedliwość, a teraz rządu.

I jest jeszcze jeden bardzo ważny argument poza przeszłością, mianowicie argument na przyszłość. Otóż Ludwik Dorn jest na pewno bardzo doświadczonym politykiem, posiada jak niewielu ogromne doświadczenie właśnie w sferach związanych z przestrzenią pracy parlamentarnej, podejmowaniem ważnych strategicznych decyzji dla państwa. I to zadanie zostało mu powierzone, więc myślę, że jego doświadczenie zostanie jak najlepiej dla polskiego rządu i dla Polski wykorzystane.

A czy – tak jak pan to określił – taka niezłomność właśnie była powodem tego konfliktu w rządzie? Bo wczoraj premier też powiedział, że komisja Adama Lipińskiego oczyściła premiera z tych prasowych, medialnych zarzutów, powiedział, że wszystko jest wyjaśnione, ale tak naprawdę opinia publiczna nie do końca wie, dlaczego w ogóle to całe zamieszanie było, dlaczego Ludwik Dorn musiał odejść z resortu spraw wewnętrznych.

- Po pierwsze premier – jak trener drużyny – ma prawo przestawiać zawodników na boisku i wskazywać im inne role i zadania. Raz jest się pomocnikiem, raz gra się w ataku. I to jest uprawnienie premiera, które również uszanował Ludwik Dorn wtedy, kiedy premier zdecydował się odwołać go z funkcji ministra spraw wewnętrznych i powierzyć funkcję takiego silnego wicepremiera, który zajmowałby się sprawami bardziej generalnymi, bardziej politycznymi, a mniej może szczegółowymi, na przykład związanymi z koordynowaniem prac nad konkretnymi śledztwami, które są prowadzone między policją a prokuraturą. I to też uszanował Ludwik Dorn, wówczas twierdząc, że jest to prawo premiera. Wygłosił wówczas mowę, w trakcie której zadeklarował, że to jest jego premier, jego rząd, jest to najlepszy premier i rząd od 17 lat.

Natomiast w międzyczasie, niestety, pojawiły się nieprawdziwe informacje medialne, które (politycy też są ludźmi) wpłynęły na emocjonalny odbiór tej sytuacji przez pana premiera Dorna, być może zakładał, że ktoś celowo tego rodzaju informacje przedstawia, z których miałoby wynikać, że rzekomo przyczyną jego odejścia była ochrona jakichś policjantów, którzy mieli rzekomo mieć problemy z prawem. Ja przyjąłem też ten artykuł i tego rodzaju informację z zaniepokojeniem, wiedząc, że jest to nieprawda.

Media też pisały o panu jako tej osobie, która miała wpływać na pewnego rodzaju decyzje premiera.

- Panie redaktorze, oczywiście, między poszczególnymi ministrami istnieje przestrzeń ścisłej współpracy i podobnych poglądów, czyli zbieżnych poglądów, natomiast są też sprawy, które dzielą. I przecież nie byłoby w tej chwili rzeczą poważną twierdzić, że nie było różnic między mną a Ludwikiem Dornem, ale nie były to różnice, które miałyby charakter polityczny czy ambicjonalny, tylko chodziło o pewne kwestie związane z funkcjonowaniem policji czy prokuratury w pewnych konkretnych sprawach. Tak, były różnice, ale to jest naturalne. Pomiędzy poszczególnymi członkami każdego rządu są różnice, bo są inne punkty widzenia, inne zapatrywania. Tak jak w rodzinie – ludzie ze sobą się w pewnych sprawach różnią, w innych znacznie więcej ich łączy. Rząd co prawda nie jest rodziną, ale jest też zespołem ludzi, którzy muszą ze sobą współpracować, którzy na co dzień współpracują w bardzo wielu obszarach i są takie sprawy, w których jest inny punkt widzenia, i to jest naturalne.

Panie ministrze, mija dokładnie tydzień od tej słynnej konferencji prasowej, na której poinformował pan o zatrzymaniu doktora G. Czy dziś po tym wszystkim, co też przetoczyło się przez media, po tej całej fali tej dyskusji dotyczącej sposobu zatrzymania, użyłby pan tych samych słów, co tydzień temu, tych samych zarzutów i w ten sam sposób zatrzymałby pan lekarza ze szpitala MSWiA w Warszawie, czy nie?

- Po pierwsze to nie ja zatrzymywałem...

Źle się wyraziłem, tak.

- Ale, oczywiście, z niczego się nie wycofuję. Rzecz pierwsza – chciałem powiedzieć, że w tej sprawie pojawiło się w niektórych mediach bardzo wiele nieprawdziwych informacji, wręcz insynuacji pod adresem prokuratury, CBA. I to zresztą było przyczyną zwołania wówczas przeze mnie konferencji prasowej. Bo wbrew sugestiom "Gazety Wyborczej", która wiedzie tu prym i narzuca ten ton ataku, brutalnego ataku na organa prokuratury, konferencji nie zwołaliśmy, by ogłosić sukces w dniu zakończenia realizacji, nastąpiło to w poniedziałek rano, koniec realizacji, przez weekend trwały czynności, ale dopiero w środę, czyli wtedy, kiedy ukazała się "Gazeta Wyborcza" z bardzo agresywnym artykułem pana Pacewicza atakującym prokuraturę i CBA w sposób nieuczciwy, niesprawiedliwy i niezgodny z prawdą. I od tego momentu – jest pan dziennikarzem – rozdzwoniły się telefony w Ministerstwie Sprawiedliwości i w CBA z żądaniem wyjaśnień, kilkadziesiąt telefonów rozmaitych dziennikarzy, którzy chcieli, żebym każdemu z osobna udzielał
odpowiedzi. Więc wybraliśmy formułę, którą wtedy się wybiera z sposób naturalny i logiczny, mianowicie konferencji prasowej, na której chcieliśmy odpowiedzieć na te zarzuty, ale uznaliśmy z panem ministrem Mariuszem Kamińskim, że nie będziemy atakować dziennikarzy, nawet "Gazety Wyborczej", która niesłusznie nas zaatakowała, tylko przedstawimy fakty, tak jak je widział prokurator i funkcjonariusze CBA. Innymi słowy, kiedy mówiłem o postawionym zarzucie, to nie mówiłem o tym, że ja taki zarzut stawiam, tylko że prokurator postawił, czyli na przykład o zarzucie również zabójstwa, że postawiony zgodnie z własnym sumieniem, zebranym materiałem dowodowym i obowiązującym prawem.

To jest szokujące, to prawda, ale taka jest właśnie rzeczywistość. Więc gdybym ukrył ten fakt, to przecież też państwo tym bardziej moglibyście mieć do mnie pretensję. Zarzuty "Gazety Wyborczej" są w tym sensie absurdalne, dlatego że śledztwo i postawienie zarzutu nie przesądza sprawy. Ja w czasie tej konferencji prasowej (i to jest kolejna insynuacja "Gazety Wyborczej") nie przesądziłem tej sprawy, ale wyłącznie poinformowałem, że jest uzasadnione podejrzenie, że doszło do takiej zbrodni, że prokuratura postawiła taki zarzut i z całą pewnością dochodziło tam do rażących nieprawidłowości i grania ludzkim życiem. I to podtrzymuję z całym przekonaniem. Również jak podtrzymuję to słowo, że pan doktór G. ukazał się w świetle zebranych dowodów (na tym etapie można to stwierdzić) człowiekiem zdemoralizowanym i to fakty potwierdzą. Ja nie boję się przyszłości, przyszłość jest – jak niektórzy mówią – sędzią sprawiedliwym, a przed nami jest ujawnienie materiału dowodowego.

Wspomniał pan o "Gazecie Wyborczej", ona konsekwentnie właśnie od tygodnia stoi po tej drugiej, przeciwnej pana stronie. I dziś też Piotr Pacewicz pisze, że „Gazeta nie broni doktora G., broni kogoś znacznie ważniejszego, obywatela, który ogląda ten spektakl, bronimy debaty, w której powinna obowiązywać zasada rozsądku i przyzwoitości”, pisze Pacewicz. I pisze coś jeszcze, że „prawdziwe kajdanki to znak rozpoznawczy IV RP, symbol winy orzekanej przez prokuratora”.

- Widzę, że zaczyna zręcznie pan redaktor Pacewicz i "Gazeta Wyborcza" wycofywać się z obrony pana doktora G., bo każdy rozumny człowiek, który czytał artykuły w "Gazecie Wyborczej", doskonale zdaje sobie sprawę, że "Gazeta Wyborcza" broniła pana doktora G., ale "Gazeta Wyborcza" zdała sobie z tego sprawę najwyraźniej, że gdy wyjdą materiały dowodowe, które zostały zebrane w tej sprawie, pewne rzeczy wychodzą powoli na jaw, to łatwiej będzie tym, którzy będą dalej konsekwentnie bronili, jak się okazuje, pedofila, też człowieka towarzystwa i salonu warszawskiego, pana Samsona, niż człowieka, który stoi pod takimi zarzutami, czyli pana doktora G.

Ja jestem spokojny o dalszy bieg tej sprawy. I przede wszystkim chciałem zwrócić uwagę, że tu doszło do rzeczy niebywałych ze strony właśnie "Gazety Wyborczej", dlatego że był to brutalny atak na prokuraturę, która działa właśnie w imię ochrony ludzi, którzy trafiają do szpitali, którzy mogą liczyć na pomoc i mogą jej oczekiwać, a nie na tego rodzaju „przygody”, które był gotów zapewniać pan doktor G.

Chciałem podkreślić jeszcze jedno – ja jestem z rodziny lekarskiej, wielu lekarzy szanuję, funkcjonuję w otoczeniu lekarzy i naprawdę większość lekarzy, z którymi mam do czynienia, w właściwie wszyscy, bo oni wszyscy (te informacje ze śledztwa były dla mnie szokujące) wyznaje zupełnie inne zasady, inną etykę, inne podejście do pacjenta. Natomiast jeszcze raz podkreślam – sam początkowo nie wierzyłem w te ustalenia, które przynosili do Ministerstwa Sprawiedliwości funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Dopiero kiedy zobaczyłem dowody, uznałem, że mają prawo stawiać takie zarzuty, jakie stawiają. A gazeta nie ma prawa atakować w sposób brutalny prokuratury i Centralnego Biura Antykorupcyjnego, że wykonuje swoje obowiązki właśnie w imię ochrony pacjentów, zwykłych ludzi (...). (ak)

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także