Zawód: PROBOSZCZ
Pani jest magister i ja jestem magister – proboszcz wziął w swoje wypielęgnowane ręce szorstkie dłonie Wandy W.
– Pani zasuwa, a ja tylko robię tak – pokazał znak krzyża.
18.01.2006 | aktual.: 24.01.2006 09:23
Choć w parafii nie ma demokracji, a ludziom wybiera go biskup, jak wynika z badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, swojemu proboszczowi ufa całkowicie blisko 56% Polaków. Jest zaraz po Janie Pawle II. – Na skali lokalnych autorytetów zajmuje pierwsze lub drugie miejsce (z reguły trzy pierwsze miejsca zajmowane są wymiennie przez proboszcza, lekarza i nauczyciela) – przyznaje prof. Elżbieta Firlit, socjolog z SGH, badająca społeczną rolę instytucji kościelnych. – Odsetek osób darzących proboszcza szacunkiem i zaufaniem jest znacznie wyższy niż w przypadku lokalnej władzy świeckiej (wójta, burmistrza, sołtysa). To fenomen, że niezależnie od antyklerykalnych nastrojów ludzie z reguły liczą się z proboszczem. – Proboszcz dla Polaka jest przede wszystkim autorytetem w dziedzinie wtajemniczeń związanych z rytuałami okalającymi ludzkie życie: narodzinami, śmiercią, ślubami – mówi prof. Irena Borowik, socjolog religii z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Ponad 90% uważa, że to rytuały ważne i bardzo ważne,
a autorytet osoby je odprawiającej jest niepodważalny.
Są menedżerami, księgowymi, szafarzami sakramentów. I najważniejsze – mają się troszczyć o zbawienie. Polski proboszcz, człowiek w czerni, to symbol, który obcokrajowcy wymieniają jako jedno z pierwszych skojarzeń z naszym krajem. Jest ich 10 tys. Sami o sobie mówią: „Pierwsi wstajemy, ostatni kładziemy się spać”, ale wiadomo, że to najlepsza fucha w Kościele. Wśród kleryków funkcjonuje pojęcie „giełda”. To giełda możliwości, czy parafia będzie bogata. Ale absolwent seminarium może o niej tylko pomarzyć. Na rząd dusz czeka się zwykle 14-15 lat, w diecezji tarnowskiej, gdzie powołań jest najwięcej, aż 18. Pracują do 75. roku życia. Kim jest proboszcz dla Polaka? Dyrektorem firmy, która przynosi dochody, czy pasterzem?
Pokój temu domowi
Ks. Teodor Suchoń, proboszcz w Chwałowicach, dzielnicy Rybnika, jest pewny, że i pięć minut wystarczy na kolędę, ale zawsze idzie się z niepokojem, bo nigdy nie wiadomo, kogo się spotka.
– W domach widać coraz więcej ubóstwa – opowiada. – Porozbijane małżeństwa, bo jedno wyjechało za pracą, alkoholizm, narzeczeni, którzy nie mogą się pobrać, bo nie mają gdzie mieszkać. Tak, zdarza się, że zamykają drzwi. Ze strachu, że będę krzyczał... Ks. Józef Krawczyk, proboszcz we wsi Godziszów, od razu widzi w kościele, kto jest gościem, bo swoich zna na wylot. Z 2,3 tys. parafian bogobojni są wszyscy, tylko jedna para żyje bez ślubu. – W mieście było inaczej – porównuje. – Człowiek siadał, zaczynał temat i wstawał, bo nie było odzewu, tu trzeba patrzeć na zegarek, żeby się nie zasiedzieć. Często proszą: co by ksiądz doradził? Na wsi księdza przyjmuje 90% parafian. Im większe miasto, tym liczba maleje – w parafii w podwarszawskiej Falenicy 50%, na ursynowskich sypialniach 20%. Proboszczowie wiedzą, że to nieproszona wizyta, i coraz częściej rozsyłają kartki z pytaniami: 1. Czy chcesz przyjąć księdza i poruszyć interesujące cię zagadnienia?
- Czy wizyta ma się ograniczyć do pobłogosławienia mieszkania? 3. Nie życzę sobie odwiedzin. Zwykle kartki zwraca 15% domów, ułamek proponuje rozmowę. – Znam takich, którzy pukają tylko trzy razy, a za trzecim mówią: poczekam, aż teraz ty przyjdziesz z pogrzebem – mówi ks. Marek Doszko, proboszcz z Falenicy. – Statystycznie wyrównają rachunki, tylko co z tego? Miasto wymaga od proboszcza więcej niż wieś. Zresztą w mieście jest wystarczająco dużo kościołów, by iść gdzie indziej, jeśli się nie podoba. Z badań CBOS wynika, że parafia lokalna pełni funkcję centrum życia religijnego w środowisku rolników (94%), robotników (83%), w małym mieście (84%). Im wyższe wykształcenie i większe miasto, tym więcej osób zaspokaja potrzeby poza swoją parafią. – Chłopi byli (i są) tradycyjnie antyklerykalni, ale nie są antykościelni, a w żadnym wypadku antyreligijni – przyznaje prof. Irena Borowik. – Tu życie opiera się na kontaktach twarzą w twarz, ludzie się znają, a religia i Kościół integrując, są jednocześnie narzędziem kontroli społecznej rozciąganej przez grupę nad jednostką. W anonimowym mieście poziom identyfikacji z instytucją Kościoła jest niższy.
Ludzki, normalny człowiek
Już badania socjologów międzywojennych wprowadziły dychotomię: Kościół jest święty, ale księża grzeszni.
Proboszcz zawsze budził emocje. Jedni nie chcą go oddać, drudzy czekają, by wywieźć na taczkach. W Lubnie stanęli murem za proboszczem, którego złapano na jeździe po kielichu. W Wawrowie wysłali delegację do biskupa, by nie usuwać proboszcza, podejrzewanego o kochankę i hazard; gdy jednak musiał odejść, szlochała cała parafia. Gdy za alkohol odwołano proboszcza z Głobina, ludzie płakali, że o sobie myślał na końcu, że był mały pośród księży, którzy jeżdżą wielkimi furami. W ubiegłym roku w Miasteczku Śląskim w obronie proboszcza polała się krew, a odwołanego przez biskupa ks. Grzegorza Dewora parafianie zatrzymali siłą i wrzucali do skarbonki ofiarę, żeby miał z czego żyć, bo jest taki skromny, nie ma roweru, zimą chodzi w letnim płaszczyku, a piwo pije dlatego, że ma chore nerki. Ks. Dewor tłumaczył „Tygodnikowi Powszechnemu”: „Najpierw jestem człowiekiem, potem facetem, potem chrześcijaninem, katolikiem, a na końcu księdzem”. I za to go ludzie pokochali. Że najpierw był człowiekiem. Bo wierni wybaczą
wiele, hazard i wódkę, ale nie wybaczą pazerności. – Ksiądz najpierw ma być ludzki. Prawie na końcu wymieniają, że religijny – mówi prof. Firlit.
Parafianie zapytani, co się im u księży nie podoba (badania ISKK), w pierwszej kolejności wyliczają: materializm, skąpstwo, wyzysk (16,6%), pychę, egoizm (11,1%), lekceważenie ludzi, brak zrozumienia (6,7%), mieszanie się do polityki (5,8%). Dopiero na szarym końcu seks (3,4%), hazard i pijaństwo (2,1%).
Za to, że proboszcz nie był ludzki, bo wynajął firmę sprzątającą spoza parafii, mimo że na wsi są bezrobotni, we wsi Biała przygotowali mu taczkę. W Przodkowie zbuntowali się, gdy zaczął rządzić duszami od remontu plebanii. Za to ks. Markowi Doszce, proboszczowi w Falenicy, prawie nikt nie wyrzuca, że ma motor. Jest kilku, którzy syczą: ksiądz ma chodzić boso, ale większość mówi o nim „nasz”. Ks. Marek, który rozmowę co rusz okrasza jakimś żartem, nie siada i nie klepie z ludźmi pacierza, jeśli potrzebują pomocy. Inwestuje nie tylko w dusze. – Nauczycielkę angielskiego udaje mi się namówić na sześć godzin korepetycji w Towarzystwie Przyjaciół Dzieci – opowiada. – Student fizyki płacze, że nie widzi sensu życia? Mówię mu: „Postaraj się zorganizować korepetycje w VI b”. Gdy prowadzę kurs dla narzeczonych, ja jestem od spraw ducha, a od spraw ciała jest profesor ginekolog z parafii. Gdzie znajdę lepszego fachowca?
15 stycznia. Jak co miesiąc w Falenicy zbiórka do puszek na Caritas. W poniedziałek kilka osób podzieli, co zebrano: jednemu zapłacą za prąd, drugiemu za lekarstwa, węgiel. Ale potrzebujący muszą przynieść rachunek, żeby była pewność, że nie przepiją. – W następną niedzielę ogłoszę: znowu sięgamy do kieszeni, dzieciaki muszą wyjechać na ferie i trzeba jakieś 4 tys. A jak się dzieci zachęci do sportu, nie będą tak tłukły przystanków – mówi ks. Marek.
Gdy w 1994 r. CBOS robił badania o polskiej parafii, ankietowani korzystali, jeśli chodzi o oferty parafialne, przede wszystkim z pielgrzymek do miejsc kultu, bo wiele do zaoferowania nie było. Nikt nie słyszał wtedy o dokarmianiu dzieci, poradach dla ludzi na rozdrożu, pomocy bezrobotnym. Dziś słyszało o tym odpowiednio 44%, 38%, 26%. Co trzeci dostrzega w swojej parafii, że coś się robi dla ludzi. Prof. Firlit wyjaśnia: – Gdy w roku 1993 GUS pytał: „Kto powinien udzielać pomocy osobom potrzebującym?”, zaledwie 4,7% dorosłych odpowiedziało, że parafia, 34% – że budżet państwa, 30% – gmina. Korzystanie z parafialnej pomocy charytatywnej kojarzyło się z upokorzeniem, zdegradowaniem społecznym, żebractwem, lokującym się w dawnych czasach wokół kościołów. To zażenowanie utrzymuje się w znacznej części społeczeństwa. Równocześnie jednak mamy do czynienia z wyraźnym wzrostem zaangażowania świeckich w charytatywną działalność parafii – z 15,4% do 35%.
Ale w mieście. Na wsi ksiądz powie z ambony: pomódlmy się za chorego na raka, lecz grosza nie da.
Parafia – spółka z o.o.
Czasem trudno rozeznać, czy parafia to już firma, czy jeszcze Kościół, a proboszcz to menedżer czy pasterz. Za darmo (w języku kościelnym „bez pobierania stypendium mszalnego”) jest on zobowiązany odprawić jedną mszę w intencji parafian w niedziele i święta. Reszta kosztuje. Ile – tego słowa księża nie lubią najbardziej, o czym świadczy apel do sumień na stronie internetowej parafii w Wolborzu: „Tylko jak obliczać te taryfy? Mierzyć czas spowiedzi czy liczyć grzechy? Potem doszłyby dodatki za spowiadanie w zimnym lub ciepłym kościele? Za kazanie? A co z tymi, którzy słuchali, a nie zapłacili? Za udzielanie Komunii Św. – chyba najprościej za ilość sztuk? Dla pierwszych dziesięciu taniej, potem drożej, bo ręka boli. Przy pogrzebie wypadałoby liczyć kroki? Podczas deszczu poczwórnie? Najdroższe byłoby chyba zbieranie tacy, czyli występowanie w roli żebraka, który żebrze nie dla siebie? (...) Urząd skarbowy oblicza podatek dochodowy księży od ilości mieszkańców, który trzeba systematycznie płacić również za
tych, którzy nigdy nawet grosza nie dali”. Polski proboszcz jest skazany na co łaska, a to nie jest pewny pieniądz; w lepszej sytuacji są niemieccy wielebni, którzy utrzymują się z comiesięcznego podatku, pobieranego od zarobków wiernych – jeśli ktoś jest katolikiem, może go przeznaczyć na Kościół katolicki, jeśli protestantem – na protestancki, jak jest ateistą – na kulturę i oświatę.
Proboszczowie coraz częściej, nie licząc na kościelną tacę, zaczynają myśleć, jak by tu zarobić dla parafii. Na wieży kościoła w Kutnie właśnie montują przekaźnik telefonii komórkowej. Skoro operatorzy szukają w miastach obiektów wysokich, proboszczowie wpadli na pomysł udostępniania dzwonnic. Zysk – kilkaset złotych miesięcznie. Wyrozumiali parafianie nie protestują, bo proboszcz też musi z czegoś żyć. W innej kutnowskiej parafii budują właśnie stację tankowania gazu, na której zarobią i proboszcz, i bezrobotni, których zatrudni. Inni rozprowadzają zioła różnych ojców, opodatkowując działalność jak każdy biznesmen.
Proboszcz, jak mówi ks. Marek Doszko, jednego dnia powinien odwiedzić jednego chorego. To oficjalnie. Bo coraz częściej musi odwiedzić sponsora, prosząc o kasę. Najpilniej wtedy, gdy rusza budowa. Ks. Andrzej Godlewski, proboszcz z Łomży, który przyjechał tu na gołe pole, jeszcze przed południem wyjeżdża z parafii. Wpadnie na budowę, uregulować faktury, zamówienia, do hurtowni, do zaprzyjaźnionego biznesmena. – Zawsze inaczej jest, jak przyjadę. Bywa, że są kłopoty, wtedy trzeba pożyczyć do kolędy. W tym roku w ostatni dzień kolędowania odetchnąłem z ulgą, bo spłaciłem dług. Ciągle żyję na kredyt – proboszcz nie ukrywa, że na kolędę się czeka. – Ale to nie kalkulacja. Zawsze mówię ludziom: jak nie macie, to się nie wstydźcie.
Koperta budzi najwięcej emocji. To dla proboszcza czas żniw, pewny, nieopodatkowany pieniądz. Prawda jest taka, że więcej dają tym, których lubią.
A ks. Andrzeja Puzona, proboszcza w Hrubieszowie, lubią bardzo. Dają na ławki, organy, wybrukowanie alejki na cmentarzu. Tym bardziej że jak trzeba, pomoże – załatwi miejsce w szpitalu albo wózek inwalidzki. – Przed kolędą zawsze mówię, co w tym roku planujemy – opowiada. – Tłumaczę: ja tego wam nie zabiorę, ja jak żołnierz, dziś tu, jutro tam.
Pieniądze z koperty są dzielone wedle rozporządzenia diecezji. Zwykle na trzy części: potrzeby kurii, parafii, trzecia część idzie dla księdza. Co z tym zrobi, wiedzą on i Bóg. Proboszczowie niechętnie ujawniają finanse. Na stronach internetowych z dopiskiem „Bóg zapłać” wyliczają ofiarodawców i kwoty, ale rada parafialna, wbrew nazwie, niewiele ma do powiedzenia. Jeśli jest. Większość proboszczów woli, żeby ludzie wtrącali się w życie duszpasterskie, ale nie w kasę. Mówią, że... sponsorzy mają większe zaufanie, gdy trafia bezpośrednio w ich ręce. Niechęć do kontroli potwierdzają badania CBOS – ledwie 14% parafian słyszało o parafialnej radzie ekonomicznej, ale aż 50% o radzie duszpasterskiej.
W pewnej częstochowskiej parafii ci, którzy nie dali na dzwonnicę, właśnie otrzymują pocztą ponaglenie: „Decyzją rady parafialnej została uchwalona kwota 70 zł”. – To chwyt psychologiczny – skarży się jedna z dłużniczek.
– Proboszcz skupił wokół siebie bogobojnych, zwanych radą parafialną, i pisze: „jej decyzją”. Wiadomo, czyja to decyzja. Pan na zagrodzie
W parafii w Radomsku ludzie modlą się przed ołtarzem z wizerunkiem swojego... proboszcza i katechetki. Taki obraz kazał sobie namalować ks. Tadeusz Ch.
W Szwarunach zaś wierni zbierają się w kaplicy, która wyrosła na krzywdzie Artura Jaza, i są gotowi wylecieć na niego z widłami w obronie krzyża i proboszcza. Na to, że kupił działkę rolną ze stodołą, gdzie miał postawić dom, Jaz ma akt notarialny, wypis z ksiąg wieczystych. Jakże był zaskoczony, gdy przyjechał z zagranicy, zobaczył na działce krzyż, a w swojej oborze, gdzie podczas jego nieobecności wmurowano kamień węgielny, rozmodlonych ludzi. – Chciałem, żeby wyszli – opowiada – a oni do mnie, że jestem diabeł. Potem przyszło pismo z sądu, że bezprawnie nabyłem ziemię, co stwierdziło trzech nieznanych mi świadków. Sąd stanął po stronie krzyża na oborze, w starostwie w księdze wieczystej „cudem” pojawił się inny właściciel, a ks. Stanisław Bąk, proboszcz parafii Galin, wzywa wiernych na ambonie: pomódlmy się za Jaza, bo w niego szatan wstąpił.
Wieś jest bierna, za to wierna, a proboszcza ciągle taktuje czołobitnie i wielu umie to wykorzystać. Handlarze obwoźni też. Ostatnio po wioskach sprzedają dywany, z drugim gratis od proboszcza, bo tu proboszcz niczym Bóg i nie ma z nim dyskusji. Jest władzą czczoną za to, że jest, i ludzie nie widzą w tym nic szczególnego. – Wśród wielu proboszczów wciąż funkcjonuje pojęcie „moja parafia”, nie „nasza parafia” – przyznaje prof. Firlit. – Związana jest z tym niechęć dużej części duchowieństwa parafialnego do uczestniczenia osób świeckich w zarządzaniu parafią. Wielu badanych świeckich mówi: „Niestety, w parafii jest podział na księdza i plebs”, „Ksiądz traktuje nas jak maluczkich”, „Bo księża opierają współpracę na finansowaniu”, „Proboszcz nie chce, by ktoś mu coś dyktował”. Z socjologicznego punktu widzenia ten brak współpracy wynika z paternalizmu księży wobec świeckich, ekskluzywizmu grupowego, autokratycznego stylu przywództwa w parafii i centralistycznego sposobu zarządzania. Niektóre z tych zjawisk
można wyjaśnić rodowodem społecznym dużego odsetka księży wywodzących się ze środowisk wiejskich oraz swoistą kulturą nieufności wobec świeckich. Których bierność jest proboszczom na rękę.
Powołani do... pieniędzy
Parafianie z Niewodnicy Kościelnej koło Białegostoku też długo myśleli, że z proboszczem nie ma dyskusji. – Ostatni kawałek chleba od ust się odejmowało, żeby mu dać – wzdycha Józef Bączek. – Szło się, jak kazał, gdy robota była, bo człowiek wierzący się urodził. W końcu żeśmy się zebrali i pojechali do białostockiej kurii, żeby zdjęła złodzieja. Ale to czarna mafia – macha ręką Bączek. – Nawet nie chcieli słuchać, tylko zamykali drzwi. Proboszcz wywoził, co się da: żyrandole, kredens, narzędzia rolnicze zakupione z krwawicy parafian, kopaczkę, kosiarkę, kable. Wyciął nawet drzewa na cmentarzu i tuje, które rosły przy kościele. Bączek nie może wybaczyć też tych 9 ha ziemi należących do parafian, które proboszcz sprzedał po cichu swojemu bratu za grosze. – Dziś wzięlibyśmy 3 mln, bo przez ten kawałek będzie przechodziła obwodnica, można budować bary, stacje. Nic nie ma. Rada wyliczyła, że w odpust na św. Antoniego brał z tacy 50 tys. zł. Co robił z pieniędzmi, jeśli tylko dług został i wszystko się wali?
Przyjechał starą ładą, a wyjechał stąd toyotą za 50 tys.! Teraz siedzi na innej parafii. Mówiliśmy: wygońcie, bo to złodziej.
W Tarczku ludzie pamiętają pogrzeb Jana Jankowskiego, który proboszcz wycenił na 950 zł. Gdy rodzina pytała, czy nie można mniej, usłyszała, że to nie krowa ani świnia, żeby się targować. W Braciejówce pod Olkuszem rodziców, którzy dali mniej niż 100 zł za pierwszą komunię, proboszcz postawił za karę w bocznej nawie. W Lęźnicy Wielkiej wyczytywał z ambony tych, co dają za mało, odmawiając pogrzebów i ślubów. W Jędrzejowie tylko tych, co dali po kolędzie od 50 zł w górę. Bo proboszcz z ambony może wymienić z nazwiska, kogo chce. Jest poza jurysdykcją inspektora danych osobowych.
Co jakiś czas gazety donoszą o takich aferach. Kuria zwykle milczy. Ostatnie „Fakty i Mity” cytują abp. Stanisława Nowaka. Parafianinowi, który wyśledził kochankę swojego proboszcza Tadeusza Ch., powiedział: „Trudno, przyrodzenia mu na supełek nie zawiążę”. Kanon 522 mówi: „Proboszcz powinien się cieszyć stałością i dlatego ma być mianowany na czas nieokreślony”. Dlatego nie tak łatwo ich ruszyć z parafii. Ks. Remigiusz Sobański, znawca prawa kanonicznego, mówi:
– Proboszcz może być usunięty przez biskupa diecezjalnego, gdy jego posługiwanie, nawet bez jego poważnej winy, staje się szkodliwe lub przynajmniej nieskuteczne. Może to być choroba, nieudolność, to, że nie zauważa przeciekającego dachu, choć jest dobrym duszpasterzem. Albo utracił dobre imię u uczciwych parafian, bo ma drażliwy sposób bycia, pogubił się w świecie, nie trafia do ludzi. Prawo kanoniczne zabrania mu też uprawiania polityki, wchodzenia w związki zawodowe, przyjmowania urzędów świeckich, zarządzania dobrami należącymi do nich, ręczenia majątkiem, uprawiania handlu. Ma prawo sprzedać stary samochód, ale nie może kupować go po to, by sprzedać z zyskiem. Po emeryturze może zamieszkać we własnym domu. W niektórych diecezjach nie powinien być na terenie parafii. Jest we wszystkim zobowiązany do posłuszeństwa biskupowi.
Mister Miłosierdzia III Tysiąclecia
W miastach wiedzą, że nie ma wyjścia. Trzeba być powiernikiem, zrozumieć życie na kocią łapę i wątpliwości, jakie niesie współczesność, że musi się zmienić relacja proboszcz-świecki, bo paternalizmu i wystawiania świadectw moralności ludzie nie kupują. W parafii Krzyża Świętego w Łomży jest pokój z zabawkami, gdzie można podrzucić dziecko na czas zakupów, jest szkoła rodzenia, nauka języków, a ci, co znają się na redagowaniu, wydają tygodnik „Nadzieja”, który przypomina ludziom, by informowali o chorobach i biedzie sąsiadów. Znający się na finansach prowadzą doradztwo podatkowe. W parafii nie wyrzuca się starych rzeczy. Ludzie wiedzą, że jest punkt „Możesz Pomóc”. To miejsce zwane Centrum Katolickim, ale żadna twierdza moherowych beretów. Normalne, fajne miejsce. – Zaczęło się od prostych rzeczy – opowiada ks. Andrzej Godlewski, Proboszcz Roku 2004. – Pomóżcie, przyjdźcie posprzątać wieczorem... Jeden umiał śpiewać, drugi liczyć pieniądze, inny składać gazetkę. To jeszcze rzadkość. Prawie dwie trzecie
Polaków (CBOS) nigdy nie włącza się w społeczne przedsięwzięcia firmowane przez proboszcza. Najchętniej deklarują pracę przy kościele, sprzątanie, dekorowanie (79%) i zbieranie pieniędzy (28%), najrzadziej opiekę nad ludźmi starymi, wożenie księdza do chorych. Tylko 17% twierdzi, że wprawdzie nie ma wpływu na parafię, ale chciałoby go mieć. 80% nie ma i nie odczuwa takiej potrzeby.
Od 2002 r. telewizja zwana publiczną promuje konkurs na Proboszcza Roku, którego zgłaszają wierni. Wszyscy „misterzy” podbijają serca parafian podobnymi cechami: skromny, oddaje ubogim, założył biuro pośrednictwa pracy, parafialną aptekę, przerobił piwnicę na kawiarenkę internetową, stodołę na siłownię. A Proboszcz Roku 2005, Piotr Sadkiewicz z Leśnej koło Żywca, zmobilizował parafian do oddawania krwi i przeszczepu narządów. Nawet wygłaszał specjalne kazania, że mimo wszystko zmartwychwstaną.
– Konkurs na proboszcza – przyznaje prof. Firlit – to jeden z wielu obserwowanych symptomów zmian w polskim Kościele, a także przejaw wdrożenia świeckich wzorów gospodarki rynkowej do rzeczywistości parafialnej. Warto zwrócić uwagę, że najlepszymi zostają ci, którzy oddają najwięcej pola świeckim, a jednocześnie starają się być jak najbliżej człowieka.
Ks. Marek Doszko, były misjonarz w Papui-Nowej Gwinei, mówi: – Do nowej parafii wchodzi się jak do buszu, trzeba się przyjrzeć, zapomnieć o poprzedniej, bo nie ma jednego modelu. Nie można ogłoszeń parafialnych z ubiegłego roku powielić przez kalkę. Parafia to nie firma, gdzie się dobiera najlepszych pracowników, to wszyscy. Z badań przeprowadzonych w 2001 r. przez ks. Krzysztofa Pawlinę, rektora archidiecezjalnego seminarium warszawskiego, wynika, że już nie rodzina wiejska jest dostarczycielem kleryków. Aż 60% pochodzi z blokowisk, z osiedli mieleckich, Żor, Tychów, z ursynowskich sypialni. Wychowani w tym samym świecie co my, w zgiełku mediów, na szybkości internetu, w codzienności fanatyzmów – proboszczowie III Tysiąclecia właśnie wyszli z seminariów.
Edyta Gietka