Zapalne prochy poległych
Usuwając pomnik radzieckiego żołnierza, Estończycy dali Rosjanom pretekst do ogólnonarodowej mobilizacji. Przesadna reakcja Rosjan grzeszy jednak hipokryzją.
10.05.2007 | aktual.: 10.05.2007 10:00
Nastały ciężkie czasy dla radzieckich żołnierzy z brązu. Od miesięcy obywatele zarzucali magistrat petycjami z żądaniem przeniesienia pomnika. Argumentacja była prosta – wokół monumentu wieczorami zbierają się prostytutki, a ich obecność uwłacza chwale Armii Czerwonej. Problem z prostytutkami spadł władzom z nieba. Mer od dawna chciał w tym miejscu poszerzyć jezdnię, a nie dało się tego zrobić bez przesunięcia pomnika. Oczywiście znaleźli się też przeciwnicy przeprowadzki. Przekonywali, że pod pomnikiem spoczywają szczątki radzieckich żołnierzy i należy im się „święty spokój”. Protesty na nic się zdały i z Chimek pod Moskwą zniknął najpierw monument z brązu, a potem trumny ze zwłokami radzieckich pilotów z czasów II wojny światowej. Władze obiecały, że pomnik i szczątki żołnierzy spoczną w nowym, bardziej reprezentacyjnym miejscu, jeszcze przed nadchodzącą 62. rocznicą zakończenia wojny. Ale zamiast tego zwłoki pilotów zaginęły podczas transportu. Kreml nawet nie zareagował.
Nocny Patrol pilnuje Żołnierza
26 kwietnia 2007 roku cała policja w estońskim Tallinie była w stanie podwyższonej gotowości. O 4.30 rano na placu Tinismaki w centrum miasta stało tylko kilka samochodów. W jednym z nich Nocny Patrol, który nie spuszczał z oka potężnego, 183-centymetrowego czerwonoarmisty z brązu. Trzech ludzi w aucie miało dać znak, gdy Estończycy zaczną rozbierać talliński pomnik wyzwolicieli z Armii Czerwonej.
Policjanci rozbili szybę i wyciągnęli całą trójkę na ulicę. Ci zdążyli jeszcze zawiadomić przyjaciół, ale gdy posiłki przybyły na miejsce, wokół monumentu stało już dwumetrowe ogrodzenie. Nocny Patrol, organizacja estońskich Rosjan, która od początku sprzeciwiała się przeniesieniu pomnika z centrum Tallina na podmiejski cmentarz wojskowy, wezwała swoich zwolenników do udziału w wielkim marszu protestu. Do pierwszych starć z policją doszło jeszcze tego samego dnia wieczorem. Protestujący najpierw próbowali złożyć kwiaty pod ogrodzeniem, potem siłą przedrzeć się pod pomnik przez kordon policji. Funkcjonariusze odpowiedzieli gazem łzawiącym. Atak się nie udał, ale to tylko bardziej rozjuszyło demonstrantów.
Wczesnym rankiem następnego dnia żołnierz z brązu zniknął. Estoński rząd od razu zapewnił, że pomnik jest w bezpiecznym miejscu, a na placu Tinismaki trwa właśnie ekshumacja szczątków radzieckich żołnierzy. W ciągu dnia do miasta zjeżdżają autobusy pełne estońskich Rosjan. Wieczorem dochodzi do największych zamieszek w historii niepodległej Estonii.
Ponad tysiąc demonstrantów najpierw zbiera się w miejscu pomnika, a potem przypuszcza atak na policję. W zamieszkach ginie jeden człowiek, prawdopodobnie zadeptany przez tłum. 153 osoby są ranne, 800 trafia do aresztu. W centrum Tallina demonstranci przy okazji zdewastowali i obrabowali ponad sto sklepów.
Masz przodka, jesteś Estończykiem
Jak to się mogło stać w kraju z 11-procentowym wzrostem gospodarczym, niemal zerowym bezrobociem i brakiem większych napięć społecznych? Większość Estończyków uważała żołnierza z brązu za symbol radzieckiej okupacji, która zaczęła się w 1940 roku i zakończyła dopiero przed 16 laty (z przerwą na niemiecką okupację w latach 1941–1944). Rosyjska mniejszość, która stanowi jedną czwartą mieszkańców 1,4-milionowej Estonii, uznała usunięcie pomnika za obrazę dla Armii Czerwonej i gloryfikację faszyzmu.
Estonia estońska i Estonia rosyjska to w rzeczywistości dwa całkiem różne kraje. Jedna jest prozachodnia, celebruje odrębny język i przypomina Skandynawię. Tallin dużo silniejsze więzy łączą z Helsinkami niż z pobliskim Petersburgiem. Jednak wystarczy wyjechać z malowniczej starówki Tallina 200 kilometrów na wschód, aby znaleźć się w innym świecie. W Narwie, trzecim co do wielkości mieście w kraju, prawie wszyscy mówią po rosyjsku. Estończycy stanowią tu zaledwie 4,5 procent ludności. Cyrylica króluje w sklepach, a w restauracjach łatwiej zamówić rosyjskie bliny niż estońskie przysmaki.
W półtoramilionowej Estonii co czwarty mieszkaniec to Rosjanin – największe skupiska to wspomniana Narwa, Tallin i Kohtla-Jarve. Języka Puszkina używa jako pierwszego jeszcze więcej osób, bo prawie 30 procent Estończyków. Ogromny problem stanowi kwestia obywatelstwa. Gdy w 1991 roku Estonia odzyskała niepodległość, wprowadzono surowe przepisy. Obywatelstwo mogły uzyskać jedynie te osoby, których przodkowie byli Estończykami przed 1940 rokiem, czyli przed aneksją Estonii przez Związek Radziecki.
W efekcie co trzeci mieszkaniec kraju został bezpaństwowcem. Estonia zostawiła takim osobom dwie możliwości: wybrać obywatelstwo rosyjskie (wtedy też nastąpiła największa fala wyjazdów Rosjan do Rosji) albo uzyskać estoński dowód w procesie „naturalizacji”.
Głównym warunkiem były pomyślnie zdane egzaminy ze znajomości języka estońskiego i estońskiej konstytucji. I tu zaczęły się kontrowersje. Organizacje obrony praw człowieka podniosły larum, że egzamin jest za trudny, kursy przygotowujące za drogie, a uzyskanie obywatelstwa niemal niemożliwe.
Władze zaczęły więc pomagać. A to znosząc obowiązek zdawania egzaminu pisemnego przez 70-latków; a to refundując część kosztów kursu przygotowującego dla osób, które zdadzą egzamin; a to wprowadzając automatyczne obywatelstwo dla dzieci urodzonych po 1992 roku, nawet z rosyjskich rodziców.
W lutym 2007 roku odsetek bezpaństwowców spadł do ośmiu procent. Jednak ciągle jest to prawie 120 tysięcy osób pozbawionych prawa do głosowania (oprócz wyborów lokalnych), studiowania (językiem wykładowym jest tylko estoński) i paszportu (mają zastępcze „dokumenty podróży”).
Obywatelstwo rosyjskie ma około 7 procent mieszkańców Estonii – ponad 90 tysięcy osób. Rosyjskie dzieci mogą uczyć się w języku ojczystym do końca szkoły średniej. Jednak mniejszość rosyjska i tak czuje się dyskryminowana. Dlatego usunięcie pomnika bohaterów Armii Czerwonej z centrum Tallina stało się dla estońskich Rosjan „bluźnierstwem” i atakiem na ich tożsamość.
Przeprowadzka żołnierza z brązu była jak najbardziej legalna. W styczniu estoński parlament przyjął dwie ustawy: o przenoszeniu pomników ku chwale byłych okupantów Estonii i o przenoszeniu grobów żołnierskich w miejsca dla nich przeznaczone, czyli na cmentarze wojskowe.
Los pomnika Armii Czerwonej na placu Tinismaki przypieczętował wynik wyborów parlamentarnych z marca bieżącego roku. Zwyciężyła w nich Estońska Partia Reform, która podczas kampanii nie kryła się z zamiarem przeniesienia pomnika. Nowy premier Andrus Ansip przyznał, że zatłoczone centrum to nie miejsce dla monumentu.
Estońscy komentatorzy przyznają jednak, że to niejedyna motywacja szefa rządu. – Premier obawiał się chyba, że nadchodząca rocznica zakończenia II wojny światowej będzie okazją do kolejnych bijatyk przed pomnikiem. Ale przede wszystkich chodziło mu o symbolikę decyzji o jego przeniesieniu – mówi „Przekrojowi” profesor Raivo Vetik z Uniwersytetu w Tallinie.
Mamy za mało wagonów
W dniu, w którym Estończycy usuwali żołnierza z brązu z centrum Tallina, swoje stanowisko w tej sprawie określiła Rada Federacji, izba wyższa rosyjskiego parlamentu. Parlamentarzyści zaapelowali do prezydenta Władimira Putina, aby zerwał stosunki dyplomatyczne z Estonią i wprowadził natychmiastowe sankcje gospodarcze wobec Tallina. – Już dość tego szydzenia ze zmarłych – powiedział przewodniczący Rady Siergiej Mironow, poddając rezolucję pod głosowanie.
W ciągu trzech dni Rosjanom udało się wprowadzić sankcje gospodarcze. Najpierw rosyjskie koleje państwowe wstrzymały przewóz produktów ropopochodnych do Estonii, tłumacząc, że odcinek trakcji kolejowej w pobliżu granicy z Estonią wymaga natychmiastowego remontu. Jeszcze tego samego dnia Rosja wstrzymała transport węgla, zasłaniając się brakiem odpowiedniej liczby wagonów.
Mer Moskwy Jurij Łużkow zaapelował do rosyjskich firm o bojkotowanie estońskich produktów i „powstrzymywanie się” od kontaktów handlowych z estońskimi przedsiębiorstwami. Na apel Łużkowa odpowiedziały od razu trzy moskiewskie sieci sklepów spożywczych, w których nie można już kupić produktów „made in Estonia”.
Sankcje polityczne okazały się równie wymowne. W niedzielę 29 kwietnia rosyjska Duma zaproponowała Estończykom, że przyśle do Tallina specjalną delegację w celu zażegnania konfliktu. Estończycy się zgodzili, a delegatów miał powitać sam minister spraw zagranicznych Urmas Paet. Nie powitał, bo członkowie delegacji jeszcze przed wylotem do Estonii stwierdzili, że rząd Andrusa Ansipa powinien podać się do dymisji. Już na miejscu w Tallinie przewodniczący delegacji Leonid Slutski podczas konferencji prasowej w rosyjskiej ambasadzie ogłosił, że widział przeniesiony pomnik żołnierza z brązu i uważa, że został on poważnie uszkodzony. Poza tym Slutski pochwalił się, że dostał informacje, jakoby w czasie starć na ulicach Tallina z estońskiej policji wystąpili niemal wszyscy estońscy Rosjanie i że zatrzymani podczas zamieszek Rosjanie są torturowani. Estończycy zdementowali wszystkie te informacje.
Żyrinowski popiera Estonię
Torturom, tyle że psychologicznym, są dotychczas poddawani estońscy dyplomaci w Rosji. Gdy w Tallinie toczyły się walki uliczne, estońską ambasadę w Moskwie okrążyli członkowie prokremlowskiego ugrupowania Nasi. Na oczach biernych sił policyjnych zatrzymywali wszystkie samochody przejeżdżające w pobliżu ambasady. Zapytany o zamieszanie pod estońską placówką rzecznik rosyjskiego MSZ stwierdził, że „to, co ma miejsce pod ambasadą, to jedynie reakcja społeczeństwa obywatelskiego na zagraniczną prowokację”.
Gdy do budynku zbliżyło się auto ambasadora Szwecji, „społeczeństwo obywatelskie” zaczęło kopać pojazd i bujać nim oraz krzyczeć: „Bierzcie go!”. Nasi zerwali szwedzką flagę i domagali się, aby kierowca opuścił okna, bo podejrzewali, że samochodem podróżuje estońska ambasador Marina Kaljurand. Pani ambasador udało się opuścić budynek oficjalnym samochodem.
Wkrótce potem spotkała się z dziennikarzami w redakcji moskiewskiego pisma „Argumenty i Fakty”. Tam również przybyli Nasi. Policja interweniowała dopiero wtedy, gdy wtargnęli do budynku redakcji. Podczas spotkania ambasador opowiedziała zebranym o „terrorze psychologicznym” pod ambasadą, a potem oświadczyła, że rosyjscy hakerzy, prawdopodobnie na zlecenie Kremla, blokują strony internetowe estońskiego rządu.
W obronie Kaljurand wystąpił prezydent Estonii Toomas Hedrik Ilves. „Zwracam się do Rosji, sąsiada Estonii, z jasnym przesłaniem: starajcie się pozostać cywilizowani!” – oznajmił Ilves w specjalnym oświadczeniu. Prezydent stwierdził także, że Estonia nie da się sprowokować „bezzębnym siewcom nienawiści”.
Estończyków poparli Amerykanie, Unia Europejska zapowiedziała, że wyśle w tej sprawie specjalną delegację do Rosji. Solidarność z Estończykami wyrazili również polscy politycy. Marszałek Sejmu Ludwik Dorn zadeklarował „naturalną solidarność z krajami bałtyckimi”, zaś minister kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierz Ujazdowski przyznał, że Polska również powinna pójść w ślady Estonii i pozbyć się pomników byłych okupantów.
Jednak najbardziej niespodziewane wsparcie dla Estończyków przyszło ze strony Władimira Żyrinowskiego, znanego z ekstremalnie prawicowych poglądów szefa rosyjskiej Partii Liberalno-Demokratycznej. – Mieli prawo usunąć ten pomnik. Estonia to suwerenne państwo. Lepiej by było, gdyby rosyjskie władze zainteresowały się zbeszczeszczeniem grobu czerwonoarmistów w Chimkach pod Moskwą. Czego możemy wymagać od Estończyków, jeśli sami nie szanujemy naszych ojców? – pytał rozżalony Żyrinowski podczas spotkania z dziennikarzami.
Estońscy Rosjanie będą mogli świętować zakończenie II wojny światowej na cmentarzu wojskowym położonym trzy kilometry od Tallina. Rosjanie z podmoskiewskich Chimek „mogą 9 maja świętować w lesie” – taką odpowiedź otrzymali organizatorzy protestu przeciwko usunięciu pomnika żołnierza radzieckiego z brązu.
Łukasz Wójcik