"Zamiast 50 - 41 ministrów i sekretarzy stanu"
Premier Donald Tusk poinformował, że zredukował - z 50 do 41 - liczbę ministrów konstytucyjnych i sekretarzy stanu.
27.11.2007 | aktual.: 27.11.2007 19:23
Szef rządu podkreślił, że to o wiele mniejsza redukcja niżby chciał, ale zapowiedział, że w najbliższym roku chce dokonać "prawdziwej rewolucji", jeśli chodzi o liczbę stanowisk - "włącznie z niektórymi instytucjami".
Poinformował też, że zamówił analizę, czy potrzebna jest taka instytucja jak Kancelaria Premiera, która liczy w tej chwili kilkuset pracowników. Uwierzcie mi, jestem zdeterminowany, jeśli chodzi o skuteczną walkę z przerostami administracji i nadbudową biurokratyczną - deklarował.
Pytany, ile osób może stracić pracę w wyniku redukcji kadrowych Tusk powiedział, że "każda odpowiedź byłaby efektowna, ale na pewno nie odpowiedzialna".
Zadeklarował, że będzie informował o redukcji "biurokracji" centralnej, ale dopiero "po tym, jak będzie z tym gotowy". Na razie - powiedział - rozpoczął prace zespół, który będzie przygotowywał reformę urzędów wojewódzkich i samej instytucji wojewody. To będzie pierwsze uderzenie w nadmierną biurokrację - powiedział.
Premier pytany, czy b.premier Kazimierz Marcinkiewicz zostanie szefem komitetu organizacyjnego Euro 2012 powiedział, że Marcinkiewicz "jest gotów pomagać w kilku ważnych dla Polski sprawach". Dodał, że kilkakrotnie rozmawiał z Marcinkiewiczem o jego ewentualnym "bardo poważnym udziale" w przygotowaniach Polski do Euro 2012. Na razie - powiedział Tusk - Marcinkiewicz będzie "ambasadorem" tej sprawy za granicą, ale - zapewnił - jest z nim w stałym kontakcie. Jak przyjdzie ten moment, kiedy będzie gotowy do takiego full-time job (praca w pełnym wymiarze czasowym) w tej kwestii, będziemy o tym informować - zadeklarował szef rządu.
Pytany o sugestie, że być może nie chce przeprowadzić się z rodziną do rządowego hotelu przy ul. Parkowej, bo boi się podsłuchów, Tusk powiedział: Parkowa to w ogóle nie jest szczególnie fortunne miejsce, ale to nie jest problem ani grymaszenia, ani bezpieczeństwa. Zastanawiam się, to nie tylko moja opinia, na ile tego typu kompleksy są przydatne i wykorzystywane rzeczywiście do ważnych celów państwowych - mówił.
Belweder uznał za przydatny. Jest gdzie bez wstydu ulokować najbardziej zacnych gości. Ale kiedy patrzę tutaj w tym gmachu (przy Al. Ujazdowskich), to ilość przestrzeni jest nieadekwatna do zadań, nawet utrudnia pracę. Jak potrzebuję konsultacji z jakimś pracownikiem Kancelarii, to muszę cierpliwie czekać, bo (on) musi ten kilometr korytarzami przejść - zaznaczył Tusk.
Na razie mieszkamy w hotelu poselskim, co nie jest może miejscem szczególnie reprezentacyjnym, ale dość przytulnym - mówił premier. Podkreślił, że rząd zastanowi się co z tego typu miejscami - jak zabudowania na Parkowej - zrobić na przyszłość. A my z żoną jakiś kącik znajdziemy na pewno - zaznaczył.
Jedno z pytań do premiera wiązało się z informacją "Rzeczpospolitej", że na początku 2006 r. absolwenci radzieckiego Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGiMO), znaleźli się na liście osób, które miały stracić wysokie stanowiska w MSZ. Wkrótce potem "mgimowcom" zaczęto wręczać dymisje i przenoszono ich do mniej odpowiedzialnych zadań. Kilkunastu odwołano z zagranicznych placówek.
Z informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że pogląd obecnego kierownictwa MSZ jest odmienny._ Radosław Sikorski uważa, że jedyne kryteria, jakimi powinno się kierować przy doborze ludzi, to ich profesjonalizm i lojalność wobec kraju_ - mówi Ryszard Schnepf, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Donalda Tuska. Nie byłoby dobrze, aby z powodu ukończenia tej czy tamtej uczelni ktoś był dyskryminowany lub faworyzowany - dodaje Sikorski.
Tusk pytany w tym kontekście o politykę kadrową MSZ powiedział, że "nic mu nie wiadomo o tym, że minister Sikorski szuka absolwentów po moskiewskich szkołach. Wydaje mi się to, delikatnie mówiąc, informacja przesadzona - dodał.