Pierwsze minuty po strzale. Eksperci nie mają wątpliwości
Donald Trump został ranny. Zamachowiec oddał w jego kierunku kilka strzałów. Kula raniła go w ucho. Trump nie uciekł ze sceny. Triumfalnie wstał otoczony przez ochronę i ze ściekającą po twarzy krwią, na tle flagi USA, krzyknął: "walczcie". Wspólnie z ekspertami przeanalizowaliśmy pierwsze minuty po zamachu na Donalda Trumpa.
14.07.2024 | aktual.: 14.07.2024 13:18
- Fakt, iż doszło do zamachu, nie oznacza, iż popełniono błędy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską były policjant i antyterrorysta Jerzy Dziewulski. - Problem tkwi w podstawowej sprawie: na ile Secret Service i każda inna ochrona świata jest zdolna do uratowania życia osobie postrzelonej. Celem ochrony jest zapobieżenie takiej sytuacji, ale - jak życie pokazuje - takie zamachy w USA są niestety spełniane, czyli dochodzi do sytuacji urazu prezydenta. Wielu zostało zamordowanych i ciężko rannych - mówi ekspert.
Dziewulski zauważa, że Trump nie korzystał z pełnej ochrony jak np. prezydent USA Ronald Reagan, na którego przeprowadzono zamach 30 marca 1981. Wynika to z faktu, że Trump jest byłym prezydentem USA. - Mimo że wówczas aktualny prezydent miał pełną ochronę i pełne zabezpieczenie, został postrzelony z bardzo bliskiej odległości - dodaje Dziewulski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
[NA ŻYWO] Zamach na Donalda Trumpa. Program specjalny Wirtualnej Polski
Zamach na Donalda Trumpa
Strzały w kierunku Trumpa oddano z odległości ok. 120 metrów w miasteczku Butler w stanie Pensylwania podczas wiecu wyborczego. Jak podaje FBI "osobą zamieszaną" w zamach jest 20-letni Thomas Matthew Crooks. Według wstępnych doniesień zamachowiec użył karabinu AR-15.
- Strzał oddany z odległości stu metrów czy nawet kilometra może nie trafić w cel z powodu błędu popełnionego przez zamachowca, a nie z powodu reakcji ochrony - podkreśla Dziewulski.
Istotna jest również reakcja Trumpa. Widać, jak po oddaniu przez napastnika strzału upada, kryje się pod mównicą, w tym czasie agenci Secret Service zasłaniają go swoimi ciałami. Wtedy dzieje się coś, co w ocenie ekspertów nie powinno mieć miejsca: Trump wstaje.
"Trump nie powinien się podnieść"
- Powinien zostać ewakuowany, mało tego: nie powinien się podnieść - podkreśla Dziewulski. - To, że Trump się podniósł, mogło być rezultatem ogromnych emocji, jakim uległ. Trump to rasowy polityk. On zdał sobie sprawę z tego, że podniesienie się jest podstawowym sygnałem dla tłumu, który jest naprzeciwko, że on jest bohaterem. Właśnie w tej sekundzie - zaznacza były policjant i antyterrorysta.
Dlaczego zatem agenci ochrony pozwolili mu wstać? - Być może reakcja Secret Service była związana nie tylko z zachowaniem Trumpa, gdy leżał przykryty nimi, ale także słowami, które mógł wypowiedzieć: "żeby go zostawili w spokoju" - dodaje Dziewulski. - Trump po strzale triumfował - zauważa.
- Rzeczywiście agenci Secret Service powinni dalej go trzymać na ziemi, dopóki osłona nie zabezpieczy możliwości bezpiecznego odejścia. To nie jest problem, by go przykryć, poderwać i uciekać. Trzeba mieć gwarancję, że nie zostanie powtórzony strzał, a tu już wiemy, że takiej gwarancji nie było. Powtarzam, Trump wyraźnie po tym triumfował. Mało tego, ta krew z twarzy nie była ścierana. Nie zarzucam mistyfikacji, ale dla niego ten strzał może okazać się zwycięstwem i on zdawał sobie sprawę, że pokazanie w sposób publiczny tej krwi jako byłego prezydenta i kandydata miało większą wartość niż drugi strzał, który mógłby zostać oddany - komentuje dla Wirtualnej Polski Dziewulski.
Były policjant i antyterrorysta uważa, że zachowanie agentów Secret Service nie powinno być traktowane w kategorii błędu. - Być może słowa, które wypowiedział Trump, i jego zdecydowanie przekonało agentów, żeby go puścić. Liczyła się reakcja po zamachu. Gdyby Trump się słaniał lub poderwał się i próbował uciekać, a ochrona by go wypuściła, to byłby to zdecydowany błąd, ale ta jego triumfatorska pozycja, wręcz bohaterska z krwią rozlaną po twarzy i na tle amerykańskiej flagi wygląda wręcz "bajkowo" z punktu widzenia prezentacji jego osoby - dodaje.
Przewoźnik: większej reklamy nie potrzebuje
Amerykanista i politolog prof. Zbibniew Lewicki ocenił, że postrzelenie Donalda Trumpa przyczyni się do zwiększenia do niego sympatii wyborców. Zaznaczył, że i tak w ostatnim czasie kandydat Republikanów zyskiwał poparcie, natomiast obecny prezydent Joe Biden tracił je. Takiego samego zdania jest nasz drugi rozmówca.
Marek Przewoźnik, były szef szkolenia Biura Operacji Antyterrorystycznych Komendy Głównej Policji i były antyterrorysta uważa, że Trump dzięki tej sytuacji w znaczeniu politycznym wygraną ma w kieszeni.
- Większej reklamy nie potrzebuje. Natomiast samo zdarzenie i działanie służb będzie przedmiotem badania, ponieważ taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Jeśli doszło do zdarzenia, padły strzały, ranny upada, to agenci Secret Service nie powinni mu pozwolić się podnieć. Trump powinien zostać ewakuowany pod pełną osłoną do bezpiecznego pojazdu - zaznacza Przewoźnik.
- To, że sprawca znalazł się tak blisko, będzie analizowane przez służby nie tylko w USA, ale i na całym świecie. Fakt, że zamachowiec pojawił się z karabinem w tak bliskiej odległości od Trumpa, jest niebywałe. Mówimy o przestrzeniach, które powinny być szczegółowo sprawdzone i zabezpieczone - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Przewoźnik.
Czy zatem Trump mógł wymusić na ochronie, by ta go puściła i pozwoliła wstać? - Nie ma czegoś takiego, że Trump może powiedzieć ochronie, żeby np. pozwolili mu wstać. Ochrona ma przewagę siłową. Agenci powinni go zasłonić i ewakuować. On nie ma nic do powiedzenia. To zachowanie agentów z pewnością także będzie analizowane. Nie może być tak, że po strzale ofiara zamachu podnosi się, pokazuje. Nie wiemy, czy nie będzie drugiego zamachowca lub drugiego strzału, który tylko czeka na taki moment. Ochrona wykonuje swoje zadania i w pełni powinna "panować" nad osobą ochranianą - komentuje ekspert.
Mateusz Czmiel, dziennikarz Wirtualnej Polski