NA ŻYWO

Trump wspomina zamach. "Powinienem być martwy" [RELACJA NA ŻYWO]

Zamach na Donalda Trumpa. W sobotę kandydat na prezydenta USA został postrzelony w ucho podczas wiecu w Pensylwanii. W niedzielę w rozmowie z "The Post" Trump powiedział, że "powinien być martwy", wspominając moment, w którym zamachowiec postrzelił go na wiecu wyborczym w Pensylwanii. Były prezydent podzielił się "bardzo surrealistycznym doświadczeniem", które niemal zakończyło jego życie, podczas wywiadu na pokładzie prywatnego samolotu w drodze do Milwaukee na Krajową Konwencję Partii Republikańskiej. - Lekarz w szpitalu powiedział, że nigdy nie widział czegoś takiego, nazwał to cudem - stwierdził Trump, który miał na sobie luźny, duży biały bandaż, który zakrywał jego prawe ucho. Jego personel nalegał, aby nie robić zdjęć. - Nie powinienem tu być, powinienem być martwy - powiedział Trump. Śledź relację na żywo Wirtualnej Polski.

Próba zamachu na Donalda Trumpa
Próba zamachu na Donalda Trumpa
Źródło zdjęć: © East News | Gene J. Puskar
Mateusz CzmielVioletta Baran

14.07.2024 | aktual.: 15.07.2024 08:56

Najważniejsze informacje
Relacja na żywo

To była specjalna relacja Wirtualnej Polski poświęcona próbie zamachu na Donalda Trumpa.

Zamach na Donalda Trumpa wzmocni jego szanse na zwycięstwo w wyborach prezydenckich w USA - uważają niemieccy komentatorzy. Podziwiają oni medialny instynkt polityka, wskazując na gest podniesionej pięści, jaki wykonał zaraz po ataku. Ich zdaniem może dojść do dalszej eskalacji przemocy.

"Przemoc stała się w polityce okrutną normalnością; w USA od zawsze była elementem sprawowania władzy, ale nigdy nie była tak wszechobecna jak w tej fazie historii kraju, charakteryzującej się podziałem narodu i gorączkowym wyczekiwaniem na nadejście losu" - pisze Stefan Kornelius z "Sueddeutsche Zeitung".

Strzały oddane do Donalda Trumpa mogą doprowadzić do niekontrolowanej eskalacji przemocy – ostrzega autor opublikowanego w poniedziałek komentarza. W USA od dawna wyczuwalna jest agresja, która będzie wywierać wpływ na kampanię wyborczą. Nie tylko fanatyczni zwolennicy Republikanina będą przekonani, że stawką najbliższych wyborów jest śmierć albo życie.

"Trump przyczynił się do eskalacji agresji" – pisze Kornelius, zastrzegając, że kandydat na prezydenta nie ponosi odpowiedzialności za zamach. Zdaniem komentatora obecnie zaczyna się "mroczna część kampanii". Nawiązując do gestu wzniesionej w powietrze pieści, dziennikarz "SZ" podkreśla, że Trump ma instynkt i wyczucie chwili. "Ten gest utoruje mu drogę do kolejnej prezydentury bardziej niż wszystkie przemówienia" – ocenia Kornelius.

Jak dodaje, po zamachu Trump uważa się prawdopodobnie za "predystynowanego do objęcia urzędu (prezydenckiego)". Jeżeli przegra, należy obawiać się "wybuchu przemocy na dużą skalę" i wydarzeń przypominających wojnę domową. "+Fight+ (walczcie - PAP) – ten okrzyk będzie rozbrzmiewał jeszcze długo" - podkreśla "SZ".

Trump "nie będzie się ograniczał, lecz raczej się zradykalizuje". Jego zwolennicy będą chcieli zemścić się na systemie, który traktują jako przyczynę wrogości wobec Trumpa, któremu jakoby ukradziono zwycięstwo w poprzednich wyborach prezydenckich i na którego nasłano upolityczniony wymiar sprawiedliwości. "W ten sposób powstaje diabelska mikstura dla teorii spiskowych i nastroju zemsty. Trump nie (jest politykiem odpowiedniego - PAP) formatu, aby rozpoznać w tych nastrojach zagrożenie dla USA. Posiada natomiast instynkt pozwalający mu instrumentalizować zamach. Konwencja (Republikanów) przywita go jak mesjasza" – pisze w konkluzji Kornelius.

"Frankfurter Allgemeine Zeitung" ocenia, że "niezależnie od tego, co skłoniło zamachowca do czynu, atak może mieć katastrofalne skutki". "Już przed zamachem wielu zwolenników Trumpa było przekonanych, że Joe Biden i Demokraci zrobią wszystko, by przeszkodzić Trumpowi w powrocie do Białego Domu" – zauważa publicysta gazety Andreas Ross.

Miliony Amerykanów nie będą miały żadnych wątpliwości, że to "establishment" rozpoczął kolejny etap walki przeciwko Trumpowi, a więc przeciwko narodowi - dodaje.

Ross ostrzega, że najzagorzalszy elektorat Trumpa składa się z uzbrojonych w broń ciężką mężczyzn, którzy nie zawahają się sięgnąć po przemoc – oczywiście "tylko w celu obrony demokracji". Trump jest obecnie zapewne jedyną osobą, która mogłaby ostudzić nastroje, były prezydent kieruje się jednak innymi impulsami, o czym świadczy jego gest zaciśniętej pięści. wydaje się, że po zamachu Trump jest jeszcze silniejszy - podkreśla "FAZ".

Bernd Pickert z "Tageszeitung" pisze, że "zamachowiec osiągnął skutek odwrotny do zamierzonego", bo "ze względu na kampanię wyborczą strzały są darem niebios dla Trumpa".

Trzeba oddać Trumpowi, że mimo stresu wykazał się instynktem medialnym, co świadczy o jego szczególnych zdolnościach - ocenia. Zdjęcia wykonane po zamachu pokazują Trumpa jako ofiarę politycznej, sądowej i fizycznej przemocy, który jest jednak zwycięzcą chronionym przez Boga, ryzykującym własnym życiem, by walczyć o prawdziwy naród.

Zdaniem komentatora Trump mógłby w przemówieniu na konwencji swojej partii wezwać do spokoju, co polepszyłoby polityczną kulturę w kraju. "Trudno sobie jednak wyobrazić, żeby to zrobił" – uważa Pickert.

W ocenie komentatorki tygodnika "Die Zeit" Johanny Roth zamach na Trumpa stawia prezydenta USA Joe Bidena i jego Partię Demokratyczną przed nierozwiązywalnym dylematem – niezależnie od tego, co zrobią, może to zostać wykorzystane przeciwko nim.

Roth zwraca uwagę, że sztab Bidena w ostatnim czasie próbował skierować uwagę opinii publicznej na zagrożenia dla demokracji ze strony Trumpa, ale teraz kontynuowanie tej strategii nie będzie możliwe.

Zamach zasadniczo zmienił kampanię – "Biden i Demokraci nie będą mogli werbalnie atakować Trumpa". W oczach swoich zwolenników Trump jest ofiarą politycznych prześladowań, a Demokraci są wobec tej narracji bezradni. Inscenizacja Trumpa jako męczennika zdominuje ostatnie cztery miesiące kampanii, a przynajmniej radykalnie wpłynie na jej przebieg - podkreśla "Die Zeit".

"Nawet w obliczu zagrożenia życia Donald Trump w poczuciu swojej siły wyciąga pięść w kierunku nieba. Ten obraz siły przejdzie prawdopodobnie do historii jako moment, w którym wygrał prezydencję" – pisze Jan Philipp Burgard z "Die Welt".

Jens Muenchrath z dziennika "Handelsblatt" zauważa, że "strzały w Pensylwanii są cezurą w kampanii wyborczej", a Trump "nie byłby sobą, gdyby nie zbił politycznego kapitału na zamachu".

Porównując sobotni atak do zamachu na Johna F. Kennedy'ego w 1963 r., komentator zaznaczył, że obecnie w USA toczy się wojna kulturowa, która ma cechy wojny religijnej. "Polityczny przeciwnik stał się wrogiem" - czytamy w największym dzienniku niemieckich kół gospodarczych. Ostrzeżenia części politologów, że w USA może dojść do zbrojnego powstania, a nawet wojny domowej, zdawały się dotychczas być przesadą. Od czasu strzałów w Pensylwanii przestały być przesadą - podsumowuje komentator "Handelsblatt".

Sprawca zamachu na Donalda Trumpa działał sam i nic nie wskazuje, by miał problemy psychiczne; jak dotąd nie znaleziono nic wskazującego też na motywy ideologiczne - poinformowali w niedzielę przedstawiciele FBI podczas briefingu. Tymczasem AP podaje, że zamachowiec został zauważony przez funkcjonariuszy Secret Service tuż przed oddaniem strzału.

Jak powiedzieli przedstawiciele Biura podczas telefonicznego briefingu prasowego, śledczy zyskali dostęp do telefonu 20-letniego Thomasa Matthew Crooksa i przeglądają jego zawartość, jednak jak dotąd nie zidentyfikowano nic, co wskazywało na ideologię i motyw zamachowca. Nie dotarli też do żadnych informacji wskazujących na problemy psychiczne.

FBI potwierdziło wcześniejsze doniesienia, że Crooks działał sam i że posługiwał się karabinem półautomatycznym zakupionym przez jego ojca.

Wiceszef Biura Paul Abbate powiedział, że po zamachu odnotowano zwiększenie intensywności zastraszającej retoryki w mediach społecznościowych. Dyrektor FBI Christopher Wray określił zamach mianem "ataku na demokrację" i powiedział, że sprawa jest badana jako akt terroryzmu.

W dalszym ciągu nie jest jasne, jak 20-letni zamachowiec mógł wejść na dach budynku oddalonego od 130 m od Trumpa i oddać w jego kierunku strzały. Według doniesień CNN, Crooks wzbudził podejrzenia już na początku wiecu, kiedy miał podejrzanie się zachowywać w pobliżu obwarowanego wykrywaczami metalu.

Według źródeł agencji Associated Press, minuty przed zamachem część uczestników wiecu Trumpa wskazała zamachowca funkcjonariuszom organów ścigania. Jeden z funkcjonariuszy miał wejść na dach po drabinie, lecz szybko z niego zszedł po tym, jak zamachowiec wymierzył w niego lufę karabinu.

Chwilę potem napastnik oddał strzały, po czym został zabity przez snajperów Secret Service. Według źródeł "Washington Post" w Secret Service, pracownicy służby skarżyli się na brak wystarczających zasobów i przepracowanie. Rozmówcy gazety wyrazili jednak niedowierzanie z powodu faktu, że dach pobliskiego budynku nie został zabezpieczony.

W Milwaukee rusza w poniedziałek Konwencja Krajowa Partii Republikańskiej, na której Donald Trump zostanie formalnie wybrany na kandydata Republikanów na prezydenta USA. Podczas czterodniowej imprezy, krótko po zamachu na Trumpa i wśród obaw związanych z bezpieczeństwem, ogłoszony zostanie też kandydat na wiceprezydenta.

W Milwaukee - największym mieście kluczowego dla wyniku wyborów stanu Wisconsin - spotka się niemal 2,5 tys. delegatów wybranych w partyjnych prawyborach, by formalnie zatwierdzić wynik prawyborów i wybrać Trumpa na kandydata Republikanów na w wyborach prezydenckich 5 listopada. Partia przyjmie też program wyborczy oparty na 20 hasłach wyborczych Trumpa, takich jak masowa deportacja milionów nielegalnych imigrantów, ustanowienie powszechnego cła na wszystkie produkty z zagranicy i "zapobieżenie III wojnie światowej".

Program imprezy podzielono na cztery tematy przewodnie: "uczynienie Ameryki znów bogatą" (poniedziałek), a następnie: bezpieczną (wtorek), silną (środa) i wielką (czwartek). Trump, który do Milwaukee przybył już w niedzielę, zapowiedział, że podczas konwencji chce ogłosić swojego kandydata na wiceprezydenta, choć zwykle dzieje się to przed konwencją. Wśród faworytów są przede wszystkim senatorowie J.D. Vance z Ohio, Marco Rubio z Florydy, Tim Scott z Karoliny Południowej i gubernator Dakoty Północnej Doug Burgum. Vance, autor bestsellerowej powieści "Elegia dla bidoków", to przedstawiciel populistycznego i izolacjonistycznego skrzydła partii, podczas gdy pozostali to politycy partyjnego establishmentu sprzed czasów Trumpa. Wszyscy czterej są wśród mówców, którzy wystąpią na konwencji organizowanej w hali sportowej Fiserv Arena, na której na co dzień występuje drużyna NBA Milwaukee Bucks.

Oprócz nich na scenie wystąpią m.in. kontrowersyjny prawicowy publicysta Tucker Carlson, spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson, nieformalna liderka skrajnej frakcji w Kongresie Marjorie Taylor Greene, znany z prorosyjskich poglądów przyjaciel Elona Muska David Sacks, a także rywale Trumpa pokonani przez niego w prawyborach, Ron DeSantis i Nikki Haley. Wystąpią też członkowie rodziny Trumpa, w tym jego syn Donald Jr., lecz wśród mówców nie będzie ani żony Trumpa Melanii, ani jego córki Ivanki.

Choć konwencja zwykle jest formalnością i okazją dla polityków partii do zaprezentowania się szerszej publiczności, w tym roku ma ona szczególny wymiar ze względu na nieudany zamach na życie Donalda Trumpa. W niedzielę prezydent Biden polecił służbie Secret Service dokonanie przeglądu wszystkich środków bezpieczeństwa imprezy. Przedstawicielka służby koordynująca wydarzenie, Audrey Gibson-Cicchino, powiedziała jednak, że nie spodziewa się zmian w zabezpieczeniach, bo była ona organizowana z zachowaniem najwyższego poziomu bezpieczeństwa, a przygotowania trwały półtora roku.

Donald Trump powiedział w niedzielę w rozmowie z "The Post", że "powinien być martwy", wspominając moment, w którym zamachowiec postrzelił go na wiecu wyborczym w Pensylwanii.

Były prezydent podzielił się "bardzo surrealistycznym doświadczeniem", które niemal zakończyło jego życie, podczas wywiadu na pokładzie prywatnego samolotu w drodze do Milwaukee na Krajową Konwencję Partii Republikańskiej.

- Lekarz w szpitalu powiedział, że nigdy nie widział czegoś takiego, nazwał to cudem - stwierdził Trump, który miał na sobie luźny, duży biały bandaż, który zakrywał jego prawe ucho. Jego personel nalegał, aby nie robić zdjęć. - Nie powinienem tu być, powinienem być martwy - powiedział Trump.

Próba zamachu na Donalda Trumpa
Próba zamachu na Donalda Trumpa © East News | Gene J. Puskar

W kampanii wyborczej Donalda Trumpa po próbie zamachu na jego życie dojdzie do przełomu - podkreśla dziennik "Corriere della Sera". W poniedziałkowej włoskiej prasie dominują opinie, że wydarzenie to zmieniło Amerykę, a pozostaje po nim obraz rannego przywódcy, który podnosi się z zaciśniętą pięścią.

Publicysta "Corriere della Sera" zwraca uwagę na wymowę gestu Trumpa: "To wyzwanie wygrał, a jego zaciśnięta pięść oznacza: zostaję z wami, nie porzucam was, nie pokonają mnie".

"Ten obraz wytrwałego lidera, który się podnosi i nie traci ducha, zostanie skonfrontowany w sposób bezlitosny z czarnym wieczorem Joe Bidena, osławioną debatą, tym strasznym pojedynkiem telewizyjnym w CNN, w którym prezydent zacinał się, by skończyć zdanie, mylił się, tracił wątek" - pisze autor komentarza Federico Rampini.

Następnie podsumowuje: "Który z nich dwóch ma przytomny umysł i hart ducha, jakich trzeba, by przewodzić największym światowym mocarstwem? W wymiarze czystej propagandy zamach na wiecu Trumpa w Pensylwanii dopełnia telewizyjny pojedynek. 2:0 dla Trumpa".

"W ciągu stu dni, jakich brakuje do wyborów, być może bardziej będzie się liczyć porównanie symbolicznych obrazów: rannego, który się podnosi i pokazuje zaciśniętą pięść i starego Joe, który idzie niepewnym krokiem" - konstatuje autor tekstu.

Także na łamach "Corriere della Sera" były lewicowy wicepremier Walter Veltroni pisze, że "w okresie wielkich konfliktów na Ukrainie i na Bliskm Wschodzie Ameryka ukazuje się jako kraj kruchy, niezdecydowany, wystawiony na przemoc".

Te strzały, podkreśla Veltroni, "w dramatyczny sposób pokazują to, do jakiego poziomu doszło napięcie w Ameryce na kilka miesięcy przed wyborami".

"Ameryka na rozdrożu" - tak pisze "La Repubblica". Ocenia, że 16 dni, jakie minęły od telewizyjnej debaty Joe Bidena i Donalda Trumpa do próby zamachu na byłego prezydenta, zmieniły Amerykę.

"Kampania wyborcza stała się bezlitosnym lustrzanym odbiciem wielkiej demokracji w niebezpieczeństwie" - zauważa komentator rzymskiej gazety.

Lewicowy dziennik przypomina, że użyty przez zamachowca w Pensylwanii karabin AR-15 jest "symbolem amerykańskiego ruchu konserwatywnego, który broni prawa do strzelania zawsze i w każdym razie".

Broń tego typu, zaznacza się, była wykorzystana w wielu strzelaninach w szkołach i w centrach handlowych w Stanach Zjednoczonych.

"Ten karabin jest tak bliski ludziom byłego prezydenta, że widnieje na przypinkach i krawatach noszonych nawet w Kongresie" - dodaje dziennik. Odnotowuje, że broń użyta przez zamachowca przeciwko Trumpowi jest "jednym z symboli jego ideologii"

Mieszkający we Włoszech amerykański dziennikarz Alan Friedman pisze na łamach "La Stampy", że Donald Trump będzie w kampanii wyborczej występował w roli "męczennika, silnego mężczyzny, ofiary" i wypadnie w niej "najlepiej w swoim życiu".

"Może nawet - dodaje - porównać się do Jezusa; już to wcześniej zrobił".

"Warto przypomnieć, że w głębokiej Ameryce jest wielu ewangelickich zwolenników Trumpa, którzy już wypowiadają się w następującym tonie: +Trump broni Jezusa, bez Jezusa Ameryka upadnie+" - stwierdza publicysta w komentarzu zatytułowanym "USA przekroczyły swoją czerwoną linię".

W turyńskiej gazecie jest też opinia, że wizerunek rannego Donalda Trumpa z zaciśniętą pięścią "zmienia historię".

Jedno jest pewne - podkreśla znany włoski publicysta Lucio Caracciolo - próba zamachu nie była "piorunem z jasnego nieba, bo od lat gęstnieją chmury nad Stanami Zjednoczonymi". Zwraca on uwagę na to, że w tym głęboko podzielonym kraju, pełnym broni, rośnie nienawiść.

Również "Il Messaggero" pisze o łatwym dostępie do broni i rosnącej politycznej nienawiści w USA , a także o "historii zapisanej krwią".

Zamach na Donalda Trumpa zmobilizuje jego elektorat, zmiękczy jego wizerunek i utrudni kampanię wyborczą Demokratom - mówi PAP prof. Donald Nieman, politolog i historyk z Uniwersytetu Stanu Nowy Jork w Binghamton. Inny ekspert, prof. Jerry Zremski z Uniwersytetu Marylandu, przestrzega jednak przed wyciąganiem zbyt daleko idących wniosków.

Jak powiedział PAP Nieman, sobotni zamach na życie Donalda Trumpa nie był wydarzeniem wyjątkowym w historii USA, lecz czymś w niej dobrze znanym: w całej niemal 250-letniej historii kraju doszło do 14 zamachów na prezydentów i kandydatów ubiegających się o prezydenturę, z czego 4 były udane, co stanowi niemal 9 proc. prezydentów USA.

"Trump może być pierwszym prezydentem lub kandydatem postrzelonym od ponad 40 lat, ale jest to prawdopodobnie wynik coraz bardziej wszechogarniających środków bezpieczeństwa, jakie otrzymują prezydenci, byli prezydenci i kandydaci. Biorąc pod uwagę łatwość nabycia w USA półautomatycznej broni wojskowej, zaskakujące jest to, że to, co wydarzyło się wczoraj, nie miało miejsca tak długo" - powiedział profesor.

Jak dodał, spodziewa się, że mimo głosów nawołujących do obniżenia temperatury sporu politycznego, w praktyce może dojść do czegoś przeciwnego.

"Już jeden z republikańskich kongresmenów Izby Reprezentantów zarzucił Bidenowi, że wydał rozkaz zabicia Trumpa. Wielu liderów republikańskich obwiniło Demokratów i Bidena za postawienie Trumpa na celowniku poprzez jego twierdzenia, że stanowi on zagrożenie dla demokracji i podważy Konstytucję" - wymieniał Nieman. Jak dodał, taka polityczna dynamika utrudni dyskusje na temat zagrożenia, jakie może stanowić Trump dla amerykańskiej demokracji, co jest jednym z głównych tematów kampanii wyborczej Demokratów. Ekspert uważa jednak, że w świetle działań Trumpa zmierzających do utrzymania się przy władzy mimo przegranych wyborów, taka dyskusja jest uzasadniona.

"W rzeczy samej, sondaże pokazują, że większość Amerykanów podziela te obawy. Trzeba o tym rozmawiać, ale sobotnie wydarzenia dają szansę na zakończenie rozmowy" - ocenił profesor. Zauważył też, że zamach odwróci co prawda uwagę od obaw na temat zdrowia prezydenta Bidena, lecz utrudni skłonienie go do wycofania się. Jego zdaniem na korzyść kandydata Republikanów zadziałają też obrazy z sobotniego wiecu, kiedy Trump podniósł się i z zakrwawioną twarzą machał pięścią, zagrzewając tłum krzycząc "walczcie, walczcie, walczcie".

"To tylko zmobilizuje jego twardy elektorat i utwierdzi jeszcze więcej jego zwolenników w przekonaniu, że jest on ofiarą" - powiedział Nieman. Jak dodał, choć sondaże wskazują, że negatywną opinię na temat Trumpa posiada 60 proc. Amerykanów, wydarzenie może uczynić go w oczach szerszej publiki bardziej "ludzkim", łagodząc jego wizerunek.

Bardziej ostrożny w ocenach jest prof. Jerry Zremski, wieloletni dziennikarz, a obecnie wykładowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Marylandu.

"Obiegowa opinia jest taka, że to zelektryzuje jego elektorat - i to prawdopodobnie prawda, ale myślę też, że wiele innych rzeczy może zdarzyć się wciąż przed dniem wyborów, które mogą wpłynąć na wyborczy wynik, bo wciąż mamy do nich miesiące" - zaznaczył. Jego zdaniem najważniejsze jest obecnie nie uleganie atmosferze sensacji i niepotwierdzonym teoriom - co jest amerykańską tradycją, jeśli chodzi o zamachy na prezydentów. Przyznał jednak, że zagadką dla niego pozostaje to, jak ochraniająca Trumpa Secret Service mogła pozwolić na to, by zamachowiec zbliżył się do prezydenta z karabinem na odległość 150 m.

"To na pewno wymaga wyjaśnienia, to wygląda na potężną klęskę służb dbających o bezpieczeństwo" - zaznaczył.

Zremski również wskazuje na bogatą historię zamachów na prezydentów i kandydatów na prezydenta w USA. Historia ta nie daje jednoznacznych wskazówek sugerujących, jakie będą konsekwencje polityczne wydarzenia.

Jednym z najbardziej znanych przypadków - często porównywanym do tego sobotniego - była próba zabójstwa wówczas byłego prezydenta Theodore'a Roosevelta w 1912 r. w Milwaukee na niecały miesiąc przed wyborami. Obłąkany napastnik postrzelił Roosevelta w klatkę piersiową, lecz spowolniona przez stalowy futerał na okulary kula utknęła w jego mięśniu piersiowym, nie dochodząc do organów wewnętrznych. Były prezydent poinformował wówczas zebranych, że został postrzelony, ale że nie powstrzyma go to - po czym dokończył przygotowane przemówienie. Mimo zaprezentowanego heroizmu, Roosevelt zdecydowanie przegrał w wyborach z Demokratą Woodrowem Wilsonem, choć zanotował rekordowy wynik jako kandydat niezależny, pokonując Republikanina Williama Howarda Tafta, który wcześniej wygrał z Rooseveltem zmagania o nominację partii.

Bardziej dramatyczny efekt miał zamach na byłego prokuratora generalnego Roberta F. Kennedy'ego w czerwcu 1968 r. Kennedy, brat zamordowanego pięć lat wcześniej prezydenta, ubiegał się o nominację Demokratów i wciąż miał szansę na zwycięstwo przeciwko wiceprezydentowi Hubertowi Humphreyowi i antywojennemu senatorowi Eugene'owi McCarthy'emu. Tuż po wygranej w prawyborach w Kalifornii Kennedy został zastrzelony przez palestyńskiego terrorystę Sirhana Sirhana, co wywróciło wyścig Demokratów. W rezultacie Humphrey zdobył nominację, ale zdecydowanie przegrał w wyborach z kandydatem Republikanów Richardem Nixonem.

Inny efekt polityczny odniósł zamach na George'a Wallace'a, segregacjonisty i byłego gubernatora Alabamy, który w 1972 r. ubiegał się o partyjną nominację Demokratów w wyborach prezydenckich. Znany z populistycznego stylu Wallace został postrzelony w brzuch podczas wiecu wyborczego na przedmieściach Waszyngtonu w Laurel w stanie Maryland i został sparaliżowany od pasa w dół. Odniesione rany zmusiły go do wycofania się z wyścigu (choć cztery lata później ponownie bezskutecznie ubiegał się o nominację), ale też skłoniły do zmiany rasistowskich poglądów.

Ostatni nieudany zamach na prezydenta miał miejsce w 1981 r. roku, niedługo po objęciu prezydentury przez Ronalda Reagana. Reagan został postrzelony w pachę przez Johna Hinckleya, który chciał tym czynem zaimponować aktorce Jodie Foster. Notowania Republikanina poszybowały w górę o 7 p.p., lecz wróciły do poprzedniego poziomu już trzy miesiące później.

Jak zaznaczył jednak Zremski, okoliczności tamtego wydarzenia były zdecydowanie różne.

"Zamach na Reagana wydarzył się przy wyjściu z hotelu, w dodatku na długo przed wyborami. Tu mieliśmy znacznie bardziej dramatyczną scenę podczas wiecu wyborczego, którą zobaczyli niemal wszyscy Amerykanie. I ten obraz z pewnością był zapadający w pamięć" - ocenił.

Główny doradca polityczny demokratycznego miliardera Reida Hoffmana przeprosił za szerzenie teorii spiskowej, zgodnie z którą zamach na byłego prezydenta Donalda Trumpa mógł być operacją pod fałszywą flagą.

- Wczoraj wieczorem wysłałem e-mail, którego teraz żałuję. Napisałem go i wysłałem bez konsultacji z moim zespołem. Przeprosiłem ich. Chcę również przeprosić publicznie, bez zastrzeżeń, za to, że pozwoliłem, aby moje słowa odwróciły uwagę od głównego faktu wczorajszej nocy: przemoc polityczna pochłonęła kolejne niewinne życie Amerykanów - powiedział strateg Dmitri Mehlhorn w niedzielę.

- Musimy zjednoczyć się w potępieniu takiej przemocy w każdym przypadku, bez zastrzeżeń. Każdy inny temat odwraca uwagę - dodał.

Starający się o reelekcję były prezydent USA Donald Trump został w sobotę postrzelony podczas wiecu wyborczego. Stany Zjednoczone mają długą tradycję zamachów na swoich prezydentów, a także kandydatów na prezydenta. Przedstawiamy słynne udane i nieudane próby zabójstwa najważniejszych polityków.

Pierwszym kandydatem na prezydenta zabitym podczas kampanii był założyciel mormonizmu Joseph Smith. W 1844 r. zginął on w zamieszkach wywołanych przez przeciwników jego Kościoła, protestujących m.in. przeciwku wielożeństwu, co nie miało jednak bezpośredniego związku z wyborami.

Pod sam koniec wojny secesyjnej w 1865 r. zabity został przez zwolennika Konfederacji prezydent USA Abraham Lincoln. Podczas oglądania przedstawienia teatralnego z żoną w Waszyngtonie został on zastrzelony przez Johna Wilkesa Bootha i choć udzielono mu pomocy medycznej, zmarł następnego rana. 12 dni później ukrywający się Booth został znaleziony w stodole w Wirginii, gdzie został zastrzelony.

Zabójstwo Lincolna uznano za nieszczęście wynikające z podziałów wywołanych wojną secesyjną i dlatego obejmujący urząd w 1881 r. prezydent James Garfield, jak większość osób, nie widział powodu, dla którego głowa państwa ma być szczególnie chroniona. W zaledwie sześć miesięcy po inauguracji Garfield został postrzelony podczas spaceru na stacji kolejowej w Waszyngtonie. Zmarł z powodu odniesionych ran kilka tygodni później. Jego zabójca, Charles Guiteau, któremu odmówiono wcześniej posady konsula w Europie, został uznany za winnego i stracony w następnym roku.

W 1901 r. prezydent William McKinley został postrzelony z bliskiej odległości po wygłoszeniu przemówienia w Nowym Jorku. Oczekiwano, że McKinley wyzdrowieje, ale wokół ran postrzałowych wdała się gangrena i zmarł on osiem dni później. Do strzelaniny przyznał się 28-letni mieszkaniec Detroit Leon F. Czołgosz, którego stracono kilka tygodni po zamachu.

W 1912 r. kandydujący do Białego Domu były prezydent Theodore Roosevelt został postrzelony przez obłąkanego właściciela salonu Johna Schranka, który wierzył, że duch zamordowanego prezydenta McKinleya nakazał mu zabić Roosevelta. Roosevelt przeżył, ale kula pozostała w klatce piersiowej do końca życia.

Prezydent Franklin D. Roosevelt był celem zamachu dokonanego przez włoskiego imigranta Giuseppe Zangarę. Rooseveltowi nic się nie stało, ponieważ Zangarę popchnęła przypadkowa kobieta, ale w ataku zginął stojący obok Roosevelta burmistrz Chicago Anton Cermak.

W 1935 r. zastrzelony został przygotowujący się do startu w wyborach prezydenckich polityk Partii Demokratycznej Huey Long, który był głośnym krytykiem programu Nowy Ład prezydenta Roosevelta. Huey opowiadał się za dużymi wydatkami federalnymi, podatkiem majątkowym i redystrybucją dóbr, co spotkało się z szerokim poparciem wśród Amerykanów. Long został zamordowany przez Carla Weissa na Kapitolu stanu Luizjana, a zabójca został natychmiast zastrzelony przez ochroniarzy Longa.

Jednym z najbardziej znanych - również w kulturze popularnej - zamachów był ten na prezydenta Johna F. Kennedy'ego w 1963 r. Prasę i opinię publiczną od razu zalały teorie spiskowe, łączące śmierć prezydenta z mafią, Fidelem Castro i Kubą, ZSRR czy zmową amerykańskich wojskowych. Propozycji wyjaśniających to, co się stało, namnożyło się jeszcze więcej, gdy głównego podejrzanego Lee Harveya Oswalda dwa dni po aresztowaniu przed kamerami telewizyjnymi zastrzelił właściciel nocnego lokalu Jack Ruby.

Po kilku latach młodszy brat prezydenta Kennedy’ego, Robert F. Kennedy walczył o nominację Demokratów i wygrał prawybory w Kalifornii w 1968 r. Zaraz po wygłoszeniu zwycięskiego przemówienia został zastrzelony przez palestyńskiego uchodźcę Sirhana Sirhana. Urodzony w Jerozolimie Sirhan twierdził, że nie pamięta zabójstwa, co tłumaczył zamroczeniem alkoholowym. Przyznał jednak, że był zły na Kennedy'ego za jego poparcie dla Izraela. Zabójca skazany został na karę śmierci, ale wyrok zamieniono na dożywocie, gdy w roku 1972 r. Sąd Najwyższy Kalifornii na kilka miesięcy zniósł karę śmierci. W 2023 r. kalifornijska komisja rewizyjna odmówiła mu ostatecznie zwolnienia warunkowego.

W 1972 r. starający się o nominację na prezydenta Demokratów gubernator Alabamy George Wallace został czterokrotnie postrzelony podczas przerwy w kampanii w Maryland. Jedna z kul utknęła w kręgosłupie, przez co Wallace był do końca życia sparaliżowany od pasa w dół. Zamachowca, Arthura Bremera, którego motywem było osiągnięcie sławy, skazano na karę więzienia. Został on zwolniony w 2007 r.

Prezydent Gerald Ford w 1975 r. uniknął śmierci dwukrotnie w ciągu 17 dni. W Sacramento w Kalifornii 5 września Lynette "Squeaky" Fromme, członkini kultu Charlesa Mansona, wycelowała w Forda pistolet z bliskiej odległości, ale agent Secret Service chwycił za jej broń i została ona aresztowana. Skazana za usiłowanie zabójstwa na dożywocie, Fromme została zwolniona warunkowo w 2009 r. po odsiedzeniu 34 lat.

22 września tego samego roku Sarah Jane Moore oddała dwa strzały do Forda, ale oba chybiły. Została za to skazana na dożywocie, a w 2007 r. została warunkowo zwolniona. Swój postępek motywowała później próbą wzniecenia rewolucji. Po drugiej próbie zamachu prezydent Ford w miejscach publicznych nosił kuloodporny płaszcz.

Kiedy w 1981 r. prezydent Ronald Reagan wychodził z przemówienia w Waszyngtonie, został postrzelony przez Johna Hinckleya. Kula przebiła lewe płuco Reagana, ledwo omijając serce. Prezydent przeżył zamach na swoje życie, a Hinckley został aresztowany, ale po uznaniu go za niewinnego z powodu niepoczytalności, został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym.

Kiedy prezydent Bill Clinton przebywał w Białym Domu w 1994 r. Francisco Martin Duran wystrzelił w stronę budynku 64 razy z karabinu półautomatycznego. Clintonowi nic się nie stało, a Duran, były żołnierz, został skazany za usiłowanie zamachu na prezydenta i skazany na 40 lat więzienia.

W Tbilisi w 2005 r. prezydent George W. Bush brał udział w wiecu wraz z prezydentem Gruzji Michaiłem Saakaszwilim, kiedy mężczyzna nazwiskiem Władimir Arutyjunian rzucił granat ręczny w stronę podium. Granat nie wybuchł i nikt nie został ranny, a Arutjunian został skazany na dożywocie.

FBI poinformowało, że podczas przeszukania domu strzelca znaleziono drugie "podejrzane urządzenie", oprócz tego znalezionego w jego samochodzie. Zostało "zabezpieczone przez techników ds. bomb" i jest obecnie oceniane przez techników FBI w laboratorium w Quantico w stanie Wirginia.

Plan bezpieczeństwa na Krajową Konwencję Republikanów, która rozpoczyna się w poniedziałek w Milwaukee, nie ulegnie zmianie po strzelaninie, do której doszło w sobotę na wiecu byłego prezydenta Donalda Trumpa.

- Mam zaufanie do Secret Service, a już na pewno do Departamentu Policji w Milwaukee - powiedział burmistrz Milwaukee Cavalier Johnson w wywiadzie dla Abby Phillip z CNN w programie "NewsNight". Johnson dodał, że miasto od 18 miesięcy przygotowywało się do konwencji w Milwaukee i że obowiązuje tam wyższy poziom bezpieczeństwa niż na wiecu w Butler w Pensylwanii. - To najwyższy poziom, jaki można uzyskać - powiedział Johnson.

Były prezydent Donald Trump w nowym wywiadzie opisał co myślał, gdy wstał i podniósł pięść po nieudanej próbie zamachu na swojego kandydata na wiecu wyborczym w Pensylwanii w sobotę.

- Energia płynąca od ludzi tam w tym momencie, oni po prostu tam stali; trudno opisać, co to było, ale wiedziałem, że świat na to patrzy. Wiedziałem, że historia to oceni i wiedziałem, że muszę im dać znać, że wszystko jest w porządku - powiedział Trump w rozmowie z "Washington Examiner".

Trump stwierdził, że rzeczywistość tego, co wydarzyło się na wiecu, "dopiero zaczyna do nas docierać".

- Rzadko odwracam wzrok od tłumu. Gdybym tego nie zrobił w tamtym momencie, cóż, nie rozmawialibyśmy dzisiaj, prawda? - powiedział Trump.

Śledczy, którzy zajmują się dochodzeniem ws. zamachu na Trumpa, chcieli ustalić, gdzie zamachowiec - Thomas Matthew Crooks - uczył się strzelać. W niedzielę komunikat w tej sprawie wydał Clairton Sportsmen's Club, obiekt na zalesionych południowych wzgórzach Pittsburgha. "Mogę potwierdzić, że pan Crooks był członkiem Clairton Sportsmen's Club" – głosi oświadczenie wydane przez prawnika klubu, Roberta Bootaya. "Poza tym klub nie jest w stanie udzielić żadnych dodatkowych komentarzy w związku z tą sprawą w świetle trwających dochodzeń organów ścigania. Oczywiście klub w pełni potępia bezsensowny akt przemocy, który miał miejsce wczoraj. Klub składa również najszczersze kondolencje rodzinie Comperatore i modli się za wszystkich poszkodowanych, w tym byłego prezydenta".

Syn zamordowanego działacza na rzecz praw obywatelskich, pastora Martina Luthera Kinga, zaapelował w niedzielę do Amerykanów o przezwyciężenie podziałów po nieudanym zamachu na byłego prezydenta Donalda Trumpa.

BlackRock, amerykańskie międzynarodowe przedsiębiorstwo inwestycyjne z siedzibą w Nowym Jorku, poinformowało o wycofaniu reklamy nakręconej w 2022 roku w szkole, w której uczył się zamachowiec. Jej bohaterem był profesor ekonomii, ale w tle pojawiają się również uczniowie szkoły, a wśród nich Thomas Matthew Crooks - strzelec z wiecu Trumpa.

Pierwsza dama Jill Biden rozmawiała w niedzielne popołudnie z byłą pierwszą damą Melanią Trump, powiedział CNN urzędnik Białego Domu.

Kongres Polonii Amerykańskiej (KPA) wydał w niedzielę oświadczenie, w którym w dzień po próbie zamachu na byłego prezydenta USA Donalda Trumpa na wiecu w Pensylwanii podkreśla, że w Stanach Zjednoczonych nie ma miejsca na przemoc, a wszelkie jej akty powinny być potępione.

"W kraju, znanym z demokratycznych wartości, który szczyci się tym, że jest liderem i wzorem w kwestii praw obywatelskich i wolnościowych, nie ma miejsca na przemoc. Nie powinno było dojść do agresji, a wszelkie akty przemocy powinny być potępione" – głosi dokument przesłany PAP przez krajową wiceprezes KPA ds. mediów i promocji Małgorzatę Margo Schulz.

Organizacja polonijna zapewnia, że w tym trudnym czasie wspomina w swoich myślach i modlitwach byłego prezydenta Donalda Trumpa, a także ofiary sobotniego zamachu i ich rodziny.

"Musimy upewnić się, że prezydent Joe Biden, a także wszyscy piastujący urzędy państwowe oraz kandydaci startujący w wyborach, są bezpieczni i chronieni. Niech Bóg ma w opiece Amerykę, jej naród i demokrację!" – stwierdza oświadczenia podpisane przez prezesa KPA Franka J. Spulę.

W swoim przemówieniu z Gabinetu Owalnego Joe Biden nawiązał do wizji demokracji przedstawionej przez Ojców Założycieli, przedstawiając to, co stało się centralną zasadą jego kampanii reelekcyjnej.

- Nasi założyciele rozumieli siłę pasji. Stworzyli więc demokrację, która dała rozumowi i równowadze szansę na zwycięstwo nad brutalną siłą - powiedział. - To jest Ameryka, którą musimy być, amerykańska demokracja, w której argumenty są przedstawiane w dobrej wierze, amerykańska demokracja, w której szanuje się praworządność. Amerykańska demokracja, w której przyzwoitość, godność, uczciwa gra nie są tylko pojęciami, ale żywą, oddychającą rzeczywistością - stwierdził.

- Nie możemy, nie wolno nam, podążać tą drogą w Ameryce – powiedział w przemówieniu do narodu Biden. - W Ameryce nie ma miejsca na tego rodzaju przemoc, na jakąkolwiek przemoc. Kropka. Żadnych wyjątków. Nie możemy pozwolić, aby ta przemoc stała się normą - podkreślił.

- Bez względu na to, jak silne są nasze przekonania, nigdy nie możemy uciekać się do przemocy - mówił Biden.